Najgorsza dekada w muzyce (Kiosk 2/2014)

vanity fair

Wyniki ankiety Vanity Fair przeprowadzonej wśród tysiąca Amerykanów potwierdzają: żyjemy w najgorszej dla muzyki dekadzie, w Taylor Swift kochają mamy nastolatek, gitara i saksofon są sexy, a do śpiewania piosenek nadaje się tylko angielski. Co gorsza, błyskawicznie przerywamy słuchanie i przeskakujemy do następnych kawałków, jak pokazała analiza zachowań użytkowników Spotify. Dla równie narwanych czytelników streścił ją Guardian.

Z korespondencji Ann Powers z Carlem Wilsonem z okazji wznowienia książki o krytyce tego drugiego da się wyłowić kilka ciekawych obserwacji choćby o nastaniu epoki post-gustów. Na łamach NYT Saul Austerlitz, krytyk głównie literacki i filmowy, pojechał po poptymizmie. Sugeruje, że w obliczu utraty autorytetu krytyka przesuwa zainteresowanie ku mainstreamowej powierzchni, aby uchronić się przed zatonięciem. Pitchforkowy Mike Powell odniósł się do obu dyskusji krytycznie. Swoiście zareagował Owen Pallett, rozbierając muzykologicznie ostatnie szlagiery Daft Punk, Lady Gagi i Katy Perry.

Na jednym interaktywnym wykresie zestawiono zakresy wokalne kilkudziesięciu gwiazd – zwycięzca cokolwiek zaskakujący. Nieco mniej dziwi mapka upodobań gatunkowych Amerykanów w zależności od stanu zamieszkania. Internet odpowiada także na inne pytania: Jak muzyka zakrzywia czas (na przykładzie Schuberta)? Jak wpływa na smak spożywanych posiłków? Czym był dysonans kiedyś i teraz? Czym jest groove? Dlaczego kochamy repetycje? Jakim cudem wałbrzyski fryzjer wygrał z ZAiKS-em?

Marek Sawicki napisał o niezalu w grach komputerowych, które okazują się całkiem skutecznym kanałem dystrybucji także muzyki mainstreamowej – pokazuje niedawny singiel Future. Gdy jedni cieszą się rozkwitem mixtape’ów w erze cyfry, inni wieszczą upadek miksów kompaktowych. Pitchfork przyjrzał się Library Music i jegoż Lindsay Zoladz zgłębiła hossę hashtagów nie tylko w #muzyce.

Gdy założyciel Primavery opowiadał o różnicach między festiwalami europejskimi (kontynentalnymi) i amerykańskimi, instytut im. Adama Mickiewicza połowicznie ujawniał serwisowi WAFP sposoby i kryteria doboru rodzimych artystów wysyłanych za granicę. Rośnie tymczasem rzesza gwiazd YouTube’owych, o których stare media w ogóle nie słyszały, a sam serwis żre się z małymi labelami. Style of Sound wybrał 100 najbardziej wpływowych blogów muzycznych, nie zapominając o sobie.

20 lat po słynnym eseju Steve’a Albiniego „The Problem With Music” magazyn Quartz spytał go, czy teraz jest zadowolony. Chyba nie powinien, bo z nowego raportu o podziale przychodów na rynku fonograficznym wynika, że długiego ogona nie ma. Podobnie jak w poprzednich latach, wiolonczelistka Zoë Keating ujawniła swoje sieciowe zarobki i wciąż dominuje u niej sprzedaż, ale Bandcamp poważnie podgryza już iTunes. Powoli Zoë zaczyna zarabiać na streamingu muzyki, choć czasem łatwiej zbić kokosy na ciszy. Van Dyke Parks poskarżył się, że za jedną piosenkę nie kupi już domu z basenem.

 

hendrix stamp

Billboard wspólnie z Twitterem zaczął mierzyć popularność utworów w czasie rzeczywistym. Ubiegły rok był pierwszym, w którym jego tradycyjne zestawienie R&B obyło się bez czarnych, co w zabawnym liście skomentował RapRehab, a już rzeczowo rasowe dysproporcje przeanalizował Pitchtfork. Sasha Frere-Jones poradził się Chrisa Molanphy’ego, eksperta od rankingów płytowych, jak to naprawić. I jeszcze co do zarabiania: Buzzfeed obrazowo porównał meet&greet w wykonaniu Rihanny (darmowe) i Avril Lavigne (400 dolarów).

Pewien ojciec umieszcza swojego syna na okładkach klasyków. Program Transprose zamienia książki w muzykę – na stronie próbki Sherlocka, Zabić Drozda czy Norwegian Wood. Specjalna podstrona na Wikipedii gromadzi etymologie nazw zespołów. Paste – okładkowe klisze. A kolekcjonerzy znaczek Hendriksa. Fani Toma Waitsa mogą podróżować kursorem po mapie jego utworów. Jest muzyka w brzęczeniu pszczół. Jest acid house w klockach lego. Będzie parasol surround zamiast słuchawek stereo.

Tu i ówdzie poczytać można o podziemnych imprezach w Teheraniescenie hiphopowej w Mali i kłopotliwym muzułmańskim rapie w krajach Zachodu. Michał Wieczorek rozmawiał z indonezyjskimi punkami. Pewna malezyjska dziewczyna wygrała miliony odsłon piosenką, w której upiera się, że nie jest Koreanką. Niezłym prognostykiem temperatury gospodarczej w poszczególnych krajach okazała się kondycja scen metalowych. W filharmoniach coraz więcej ekscesów komórkowych.

Świetny tekst o psychoakustyce zilustrowany licznymi przykładami dźwiękowymi zafundował nam Red Bull.  The Verge przyjrzał się próbom ratowania radia długofalowego. Z Davidem Grubbsem, autorem książki o niechęci awangardzistów z połowy XX wieku do muzyki nagrywanej, rozmawiał New Yorker. Rafał Księżyk wspomniał początki polskiej awangardy jazzowej, a Greg Kot trudne boje brytyjskich kapel na rynku amerykańskim. Policy Mic wytypował współczesnych 10 artystów ze świata, którzy wkrótce zrobią karierę w USA. Na miejscu dziewiątym – Polska!

Calvin obiera moralność Kalego.

.

Fine.




9 komentarzy

  1. marek pisze:

    Artykuł Austerlitza (fajne nazwisko, napoleońskie) jest fantastyczny. „Should gainfully employed adults whose job is to listen to music thoughtfully really agree so regularly with the taste of 13-year-olds?”. Ha ha ha.

  2. szary czytelnik pisze:

    Interesujące te zakresy, ale bardziej jako zabawa niż jakieś obiektywne badanie, co pokazuje już przesłuchanie tego utworu z najniższym dźwiękiem Axla Rose’a. Jak się domyślam policzyli te recytacje w tle ok. 1’00” co ma się nijak do „Low Ridera” Barry’ego White’a. Tak czy inaczej – ciekawostka.

  3. Mariusz Herma pisze:

    Zdziwił mnie mały zakres Freddiego Mercury’ego. Kojarzy się przecież z akrobacjami wokalnymi. Falsetów mu nie uznali?

  4. pszemcio pisze:

    to skipowanie na spotify pokazują jasno, w jakim sensie nośnik ma sens

  5. Mariusz Herma pisze:

    Bo zmusza nas do kupowania/słuchania muzyki, która się nam nie podoba? :-)
    Notabene nikt nie sprawdzał skipowania kompaktów. Sam pamiętam, jaką rewelacją była funkcja wykrywania pauz w walkmanie, co pozwalało na automatyczne przeskakiwanie do następnego utworu.

  6. szary czytelnik pisze:

    @Mariusz Dwie uwagi w punkt! To w sumie dziwne, że chcąc nie chcąc za przypadkowe kliknięcie dajemy zarobić tym, którym w życiu byśmy nie dali złamanego bitcoina… Co do drugiej myśli, to też miałem takiego walkmana i to było tak świetne, np. „Vitology” Pearl Jam od razu stało się lepsze bez Bugs czy Pry, To czy tego-ostatniego-z-beznadziejnie-długim-tytułem;)

    Ale, ale: mały off topic, w sam raz do kiosku. W ostatnim odcinku „Gry o Tron” najbardziej zaskoczył mnie widok Fennesza, który – jak się okazuje (spoiler baaaaardzo mały, to postać z czwartego planu)- wygląda tak ;)

  7. Mariusz Herma pisze:

    Rozumiem argument, że oporny nośnik oraz ograniczona podaż wymuszały na nas pewną cierpliwość. Każdemu z nas zdarzało się polubić płytę dopiero przy dziesiątym przesłuchaniu i pokochać utwór, który zrazu odrzucał. Ale wolę sytuację, gdy taką strategię wybieramy, a nie jesteśmy do niej przymuszani. Gdy traktujemy siebie jak ludzi dorosłych, a nie małe dzieci, którym trzeba wydzielać słodycze, bo w przeciwnym razie połkną wszystkie na raz. Może chwilę to potrwa, ale nauczymy się celebrować muzykę mimo nadmiaru, a nie z niedoboru.

    Problem dotyczy zresztą pewnego przejściowego pokolenia. Nie mają go starsi, którzy zatrzymali się przy cedekach (albo winylach). I nie mają go młodsi, którzy może nieco inaczej „konsumują” muzykę, ale inaczej nie znaczy gorzej. Kiedyś przeklinano winyle i radio, że zabiły prawdziwe przeżywanie muzyki. A starożytni wyśmialiby ich bierny odbiór, który nijak ma się do aktywnego współuczestnictwa w muzyce w czasach dawnych. Jeśli kusi nas, by wyłączyć młodym YouTube, to spróbujmy wyrzucić własne cedeki.

    Fennesz – w planszówce nie występuje!

  8. pszemcio pisze:

    Mariusz, to nie kwestia pokolenia, do winyli wracają młodsi, radiem internetowym często zachwycają sie starsi (zresztą można to godzic, czego przykładem jestem ja); to kwestia rozproszenia, tworzenia rzeszy ekspertów, którzy w wieku lat 17 mają na reteyoumusic odhaczone 18 tys. płyt, ocenionych na podstawie skipów na spotify

  9. Mariusz Herma pisze:

    Kiedyś nie było lanserów i ściemniaczy? Po prostu o nich nie wiedziałeś, a w internecie się wyróżniają. Garstka przecież.

    Powrót do winyli to mimo wszystko też margines. No i było gdzieś to badanie, że co drugi z kolekcjonerów nie ma nawet gramofonu. Ale poniekąd potwierdza to, co sugeruję: po początkowym zachłyśnięciu przychodzi chwila namysłu i świadomy, dobrowolny wybór takiej metody, jaka nam odpowiada.

Dodaj komentarz