Skaranie w Caracas

bracia golcowie

Trzy lata temu jedni umartwiali się, inni cieszyli z nowelizacji ustawy radiowej, która podniosła obowiązkowy udział muzyki polskiej w (dziennym) czasie antenowym. Jako że dla nowych przepisów liczył się język, w ich świetle polskimi nie byli ani Chopin i Górecki, ani Stańko i Masecki, ani Paula i Karol.

Długotrwałego wpływu tych regulacji na rodzimą scenę muzyczną jeszcze nie znamy. Ale że taki wpływ może być, pokazuje przykład Wenezueli. Tam podobna, choć jeszcze bardziej kontrowersyjna ustawa radykalnie zdeformowała atmosferę eteru.

Mówi Miguel Angel Salguero, nasz bihajpowy korespondent w Caracas i naczelny serwisu Las Reseñas de la Nonna:

W 2004 roku Zgromadzenie Narodowe przyjęło ustawę o nazwie Ley de Responsabilidad Social de la Radio y Televisión (Prawo społecznej odpowiedzialności radia i telewizji). Reguluje ona ilość czasu, jaką stacje radiowe muszą zarezerwować dla muzyki lokalnej. Czyli takiej, która może wykazać się przynajmniej 70-procentowym udziałem wenezuelskiego personelu, wykonawców, kapitału oraz wartości kulturowych.

Wyobrażasz sobie, jak trudno coś takiego zmierzyć? Które wartości kulturowe są wenezuelskie? Kto o tym decyduje?

By zagwarantować sobie miejsce w czasie radiowym, zespoły zaczęły więc inkorporować elementy tutejszego folku, o którego lokalności trudno dyskutować. Rozgłośnie były zadowolone, bo miały pewność, że spełniają wymogi ustawodawcy. I tak zaczął się wenezuelski NEOFOLKLOR. Rodzaj fusion, którym ludzie parają się nie dlatego, że wydaje im się to sensownym pomysłem, ale ponieważ muszą. Śmierdzi to okrutnie.

Przypomniał mi sie szczyt popularności braci Golców i ucieszyłem, że nasz ustawodawca poprzestał na języku. A przecież bracia Golcowie ewidentnie wierzą w sens swojego fusion. A potem uświadomiłem sobie, że muszę mieć wtyki w polityce. Przecież wspólnie z Marcinem Maseckim zaczynali karierę w instrumentalnej jazzowej grupie Alchemik, ale zawczasu zmienili front.

.

Fine.




Dodaj komentarz