Tony w genach

Kibicuję od lat tezie, że śpiewać każdy może, mimo że życie często jej zaprzecza. Bo faktycznie trafiają się przypadki beznadziejnego, zdawałoby się, błądzenia nie tylko pomiędzy liniami, ale także taktami pięciolinii. Gdyby treningowi uszu poświęcić jednak odpowiednią ilość czasu, czy nie udałoby się ich wyczyścić choćby do ćwierćtonów? Ano wychodzi na to, że nie.

W nowym numerze „Economist” streszcza badania szwedzkiego Karolinska Institute, które opublikowało właśnie „Psychological Science”. Chodziło o sprawdzenie, jaki wpływ na predyspozycje muzyczne mają geny. W tym celu przetestowano trzy podstawowe umiejętności muzyczne – rozpoznawania wysokości dźwięku, odróżniania melodii oraz rytmów – na prawie 2600 bliźniąt urodzonych w latach 1959-1985, z których mniej więcej połowę stanowiły bliźnięta jednojajowe.

Jednocześnie oszacowano, ile czasu każdy z respondentów poświęcił praktykowaniu muzyki (jeśli w ogóle). Naukowców interesowała szczególnie odpowiedź na pytanie, czy pracą da się nadrobić ewentualny brak talentu. Otóż niezbyt:

Pomiędzy ilością ćwiczeń a sprawdzanymi umiejętnościami brakowało jakiejkolwiek zależności. Bliźnięta muzykujący częściej od swoich identycznych współbliźniąt wcale nie przejawiały większych zdolności. W jednym z przypadków różnica wynosiła ponad 20 tysięcy godzin ćwiczeń, a mimo to umiejętności obu badanych okazały się takie same.

Oczywiście nie chodzi o to, że nauka śpiewu czy gry na instrumencie na niewiele się zda. Będzie bezcelowa wyłącznie wtedy, gdy zabraknie odpowiednich genów. Ale nawet w przypadku utalentowanych jej pozytywny wpływ jest ograniczony. Bo z innych badań wynika, że intensywność ćwiczeń odpowiada mniej więcej za jedną piątą ostatecznego rezultatu. Choć i tak więcej – 21% kontra 18% – niż w sporcie.

.

Fine.




Dodaj komentarz