Jak przetrwać freelancerkę

Jak przetrwać freelancerkę

Kiedy kilka lat temu podzieliłem się tutaj obserwacjami z freelancerki, wiele osób dziękowało za wlanie w serca nadziei, że w ten sposób się da. Ku mojemu zaskoczeniu, bo wcale zachętą nie zamierzałem tamtego wpisu czynić. I trochę ku mojej obawie.

Za tymi kawiarenkami, łąkami i klikaniem we własnym mieszkaniu kryje się przecież permanentna praca w pojedynkę. Dowolność wstawania pociąga za sobą podobny rozstrzał zasypiania. Brak zwierzchnika często oznacza brak mobilizacji. No i typowo freelancerskie branże w dobrej kondycji się wówczas nie znajdowały. Potem było zaś tylko gorzej. Freelancerom, nie ukrywajmy, płaci się najmniej i z nich najszybciej rezygnuje, szczególnie tych zaczynających. A to wśród debiutantów wspomniany wpis wzbudził najwięcej entuzjazmu.

Entuzjazm zdziwił mnie także dlatego, że z perspektywy czasu freelancerka okazała się narzędziem samym w sobie neutralnym. Można ją obrócić na swoją korzyść. Może się też obrócić przeciw tobie. Wyobrażam sobie, że dla niemałego odsetka pracujących z wolnej stopy kończy się ona totalnym brakiem efektywności, głębokim poczuciem samotności i brakiem czasu naprawdę wolnego. Bo jeśli nigdy nie wychodzisz do pracy, to i nigdy nie wychodzisz z niej.

Obłaskawianie swobody potrafi zająć lata. I po prawdzie nigdy się nie kończy. Do stałych elementów gry nawet wśród weteranów należy zmaganie się z rozproszeniami i sieciowym włóczęgostwem, ciągła niepewność zleceń czy uświadamianie otoczenia, że niewychodzenie z domu nie oznacza niepracowania. Bardzo trudno pozwolić sobie na prawdziwy urlop. Można by o tym napisać – i pewnie napisano – niejeden poradnik.

Sam chciałbym się podzielić kilkoma podstawowymi sugestiami, które pomagały mi się moją freelancerką cieszyć, a nie męczyć. Lista to oczywiście niepełna i oparta wyłącznie na indywidualnych doświadczeniach. A też nie oznacza to moje radzenie, że radziłem sobie z realizacją owych postulatów tak, jak sugerowałby ton. Niemniej jednak, freelancerze:

• Korzystaj z wolności

Po coś w końcu nie masz tego etatu, szefa, ani wyznaczonych godzin i miejsca pracy. Wychodź z domu. Odwiedzaj kawiarenki i parki. Pływaj w opustoszałych basenach. Oglądaj filmy w opustoszałych kinach. Kupuj w pustych biedronkach i lidlach – uważaj tylko na przedobiedni szczyt emerytalny. Testuj oferty lunchowe obiadowni bliższych i dalszych, a najlepiej dołączaj do znajomych w ich pracy. Wyjeżdżaj na święta i długie weekendy na dzień przed innymi. I wracaj przynajmniej dzień po nich.

Długo by wymieniać, na pewne rzeczy możesz wpaść tylko ty. Sam odkryłem na przykład, jak niezwykła wartość ma możliwość oglądania przyjaciół w pracy. Zazwyczaj nie mamy pojęcia, jak naprawdę wygląda większość życia nawet najbliższych osób. Jacy są, gdy robią to, w czym są zawodowcami. Gdy wykładają, projektują, szkolą, malują, haftują, wożą, ścinają drzewa. Czasem można się nawet przydać. Oczywiście własne obowiązki trzeba potem odpracować wieczorem lub w weekend, ale warto.

Inny patent: gdy ostatniej zimy cała Polska popadała ponoć w depresję z powodu niedoboru słońca, ja odkryłem, że w Green Coffe przy pl. Unii Lubelskiej mniej więcej od 10-12 w dni bezchmurne słońce świeci prosto w południowe okno lokalu – patrz zdjęcie powyżej – zapewniając freelancerom i obibokom niezbędną dawkę witaminy D.

• Skup się

Godziny, dni, tygodnie, miesiące – potrafią przelecieć, nie pozostawiwszy po sobie namacalnego (nawet dla procesora) śladu. Śniadanie, prasówka, kawa, maile, obiad, prasówka, kawa, maile, o! Już wieczór! A gdy ktoś lubi sobie jeszcze włączyć grę albo pobłądzić po YouTubie… Najtrudniej oczywiście zabrać się do pracy. Przygotowania potrafią trwać kilkakrotnie dłużej, niż właściwa realizacja. Wciąż na nowo odkrywa się prawdziwość twierdzenia, że większość zadań zabierze ci dokładnie tyle czasu, ile będziesz miał do dyspozycji.

Poza deadlinem nie ma lepszego środka na mobilizację, niż odcięcie się od alternatyw. Nigdzie nie pracowało mi się tak efektywnie, jak w pociągu. Być może w TLK-ach jeszcze przez chwilę nie będzie sensownego wi-fi. Podobnie w bibliotekach. Sam korzystałem z BUW-u i Biblioteki Narodowej, gdzie kawa jest wystarczająco podła, internet wystarczająco słaby, a do kibla wystarczająco daleko, żeby przy ekranie jednak trochę posiedzieć. Do tego głupio się obijać, gdy ludzie dookoła (udają że) pracują.

Ze żalem muszę stwierdzić, że w konkretnej pracy muzyka – tak jak zupełna cisza – jednak przeszkadzają, zgodnie zresztą z badaniami naukowymi. Dlatego polecam chociażby kawiarnie, które okazują się także bardzo stymulujące. A gdy jednak trzeba dać z siebie wszystko w domu, polecam Coffitivity. Działa!

• Odpoczywaj od ekranu

Rób przerwy. Uwaga: z dala od komputera. Nie maile. Nie newsy. Nie gierki. Nie filmiki. Nie fejsy. Zrób herbatę, weź gazetę, idź na spacer, pogap się za okno, posłuchaj muzyki – ale nie z komputera, a przynajmniej nie przy nim. Jeśli twoim odpoczynkiem od skakania po zakładkach i oknach będzie skakanie po zakładkach i oknach, to mimo zmiany treści – zmęczenie będzie się tylko kumulowało.

Odkryłem to szalenie późno. I to niestety nie sam, lecz dzięki wpisowi jakiejś amerykańskiej freelancerki, której w tej chwili nie potrafię namierzyć. Do tego czasu żyłem w przekonaniu, że w natłoku zajęć nic bardziej mnie nie zresetuje, niż szybka prasówka albo piętnastominutowa partyjeczka czegoś online. Ależ pudło.

O dziwo trudniej dać sobie pięć minut faktycznego relaksu, niż pięćdziesiąt pozornego, ale offline naprawdę działa. Polecam też regularne ćwiczenia w domu. Oprócz owocnego odpoczynku odkryjesz, że za darmo możesz dać ciału więcej, niż etatowi znajomi osławionymi multisportami.

• Zadbaj o urlop

Mimo że boli. Bo czegoś takiego jak płatne wolne nie ma. Kiedy chcesz wyjechać, musisz z wyprzedzeniem pokończyć dotychczasowe projekty – zawsze mogą być konieczne poprawki. A po powrocie przynajmniej tygodnia-dwóch potrzebujesz na ponowny rozruch, poszukiwanie pomysłów i zleceń. Kasa spłynie najwcześniej za miesiąc. Do tego nie możesz ogłosić w biurze, że bierzesz wolne i proszę nie dzwonić. Będą dzwonić i będą pisać. A ty będziesz odbierać i odpisywać, bo każde zlecenie odbija się na koncie.

Mimo to: zostaw laptopa, wyłącz komórę, jedź gdzieś na dwa tygodnie. Przynajmniej raz na dwa lata. Najlepiej dwa razy w roku.

• Szanuj się

Szukaj zleceniodawców, którzy szanują ludzi i ich pracę. Jako freelancer stoisz na słabszej pozycji. Można ci wybrzydzać i domagać się niezliczonych poprawek, bo nie płaci ci się od godziny, ale od wierszówki czy innego dzieła. Można nawet dzieła ostatecznie nie przepuścić i powiedzieć sorry, bo co zrobisz? Często tego sorry zresztą nie usłyszysz. Źli ludzie potrafią zatruć życie, zepsuć pasję – przecież główny powód, dla którego wybiera się trudną freelancerkę zamiast łatwego etatu – i jeszcze groźnie nadwerężać budżet.

Jeśli to możliwe, znajdź zleceniodawców, którzy będą cię traktować jak członka swojego zespołu, bronić twoich tekstów jak własnych i płacić ci tak, jakby płacili sobie.
.

Dlaczego teraz o tym piszę? Bo wkrótce mogę zapomnieć. Przez siedem lat broniłem się przed etatem – najpierw z braku sensownych opcji, potem bardziej z umiłowania wolności. Był rok w Dzienniku i ponad trzy w Przekroju, ale względnie elastyczne. A ostatnie kilka lat to już czysta freelancerka. Miesiąc temu przerwałem jednak bicie rekordu dla kultury w internetowej Polityce.

Część trosk więc odpadnie, przybędą pewnie inne. Ale że media żyją własnym rytmem, a kultura już w ogóle, toteż mam nadzieję na uratowanie części wspomnianych odkryć. Szkoda byłoby stracić coś tak cennego.

*

PS. Gdyby na nowej Ziemi coś szwankowało, piszcie.

Fine.




22 komentarze

  1. wieczór pisze:

    W swoim dość krótkim życiu zawodowym przede wszystkim pracowałem na etacie (i łączyłem go z dziennikarską freelancerką). Raz był to ponad rok na etacie, ale z domu, czyli zalet normalnej pracy i frilansu niewiele, za to wszystkie wady (no bo jak wyjść na spacer w ciągu dnia, skoro szef może odezwać się w każdej chwili), parę razy było to pół etatu w biurze, ale moja praca i tak wymagała prawie ciągłego kontaktu ze słuchawkami i muzyką. No a od lipca zostałem zmuszony do bycia freelancerem na „pełen etat”, co wcale nie jest takim prostym zadaniem. Tym bardziej, gdy lepsza połówka pracuje w trybie 9-17.

  2. szary czytelnik pisze:

    Ojej… nie gniewaj się, ale totalnie nie przypadła mi do gustu zmiana layoutu:
    – brakuje mi kategorii (Kiosk, narzędzia itp.),
    – fajne były widoki ostatnich komentarzy, bo czasami, jak ostatnio przy okazji słuchawek, pojawiały się tam bardzo ciekawe rzeczy i wątki odżywały
    – okienko audio/wideo – chętnie korzystałem
    – no i jakoś tak ładniej i czytelniej to wygladało…

    W obecnym przydałyby się marginesy nie tylko do tekstu, ale też do śród tytułów, teraz wyświetlają się niemal równo z krawędzią okna przeglądarki (W7, Chrome).

    No ale… Jeśli chcesz/musisz zmieniać widok to trudno i tak będę tu zaglądał :) I powodzenia na nowej drodze życia zawodowego:)

  3. szary czytelnik pisze:

    I jeszcze słówko – w Buwie i Narodowej odkąd postawili automaty lavazzy jest ciut lepiej, ale tylko ciut. A na obiady wygrywa Narodowa:) Ale w Buwie więcej dziewczyn. Ale w Narodowej więcej książek. Ale w Buwie można wnosić torby. Ale w Narodowej ładniejsze toalety. Ale w Buwie… aj, zaraz, miałem pracować… ;)

  4. Mariusz Herma pisze:

    Doskonale streściłeś atuty i wady BUW/BN.

    Wygląd bloga musi odpowiadać treściom. Wiele elementów poprzedniego szablonu przestało być potrzebnych – chociażby kategorie, z których aktualizowałem regularnie tylko uniwersalny „felieton”. Zamiast telewizora zapraszam po prostu na bihajpa, gdzie wrzucamy codziennie 2-3 piosenki. No i rezygnacja z pewnych elementów ma pomóc w czytaniu bloga na urządzeniach przenośnych.

    Trochę nie rozumiem braku marginesów? U mnie tekst zajmuje środkową jedną trzecią okna. Nawet na telefonie są małe marginesy. Powinno to wyglądać tak: https://www.ziemianiczyja.pl/wp-content/uploads/2014/09/zn.jpg

  5. szary czytelnik pisze:

    U mnie przy normalnych ustawieniach wygląda tak. Jak zmniejszę widok na chromie ze standardowych 100% do 90% to wtedy faktycznie wygląda lepiej.

    Na beehypa zaglądam, jasna sprawa, faktycznie trochę powtarzało ostatnio, rozumiem zmianę. A do reszty przyzwyczaję się:) (Ale jakbyś rozważał przywrócenie „ostatnich komentarzy” to jestem za!)

  6. jjj pisze:

    Ojej ojej, ale gdzie są kioski? W krainie niebytu jak MKKM? Mam nadzieję, że nie.

    Tekst bardzo ciekawy. Doświadczenia z bibliotek pokrywają sie z moimi. Natomiast w kwestii muzyki to mi bardzo pomagają ambienty albo minimalna elektronika. Nawet chyba bardziej niż hałas kawiarni.

    Aha i korekta obywatelska: „Do tego nie głupio się obijać, gdy ludzie dookoła (udają że) pracują.” Powinno byc chyba: Do tego głupio się obijać (bez nie)?

  7. jjj pisze:

    Znalazłem coś co chyba nie działa (albo nie umiem sobie poradzić). Gdy jest na tyle dużo komentarzy, że nie wyświetlają się na jednej stronie, nie można przeczytać tych wcześniejszych (np. podsumowanie 2009).

  8. Mariusz Herma pisze:

    Kioski będzie można znaleźć przez wyszukiwarkę (mam nadzieję – wkrótce). Ale rzeczywiście rozważam rezygnację z publikowania kolejnych na rzecz bieżącego reagowania na ciekawe teksty. Zapotrzebowanie na kioski chyba znacznie spadło w sfejsowanych czasach, ja też z mniejszym entuzjazmem reaguję na kolejne rankingi i teksty nawet solidne, ale zajmujące się tematami już obsłużonymi (także dawnych w kioskach). Wreszcie od czasu zainstalowania wtyczki Broken Link patrzę z przerażeniem, jak szybko te linki kioskowe umierają.

    „Nie” niepotrzebne – dzięki. Komentarze już się wyświetlają.

  9. Myślę, że każdy freelancer znajdzie wiele użytecznych informacji dla siebie na tym korpo blogu: https://useme.eu/pl/blog/ ;)

    Ogólnie w byciu „mobilnym specjalistą” trzeba cały czas dbać o cash flow i stały rozwój pod kątem klientów. Dlatego też trzeba być mocno spiętym pod kątem organizacji każdego dnia.

  10. szary czytelnik pisze:

    Daję znać, że teraz wyświetla się ok. Dzięki!

  11. fripper pisze:

    Zmiany, zmiany. Wszystkiego Dobrego na nowej drodze życia:)

    Z tą muzyką i jej przeszkadzaniem to jest chyba bardzo różnie. Badania badaniami, ale poza uśrednioną statystyką są jeszcze kwestie bardzo indywidualne. Sam zazwyczaj najbardziej relaksuję się nie tyle przy spokojnej muzyce, co raczej takiej, która synchronizuje się z moim aktualnym stanem emocjonalnym. Zdarzało mi się zasypiać przy Slayerze, a gdy jestem pobudzony, spokojna muzyka mnie irytuje. Z pracą jest podobnie, aczkolwiek jak się już wkręcę w coś, to wtedy faktycznie muzyka przeszkadza i wyłączam. Koleżance nie szło pisanie licencjatu, dopóki nie włączyła „Yeezusa” – od tego momentu już było bardzo dobrze. Odkryła, że najlepiej pisze się jej przy głośnej muzyce, która wprowadza ją w rytm. I tak cały licencjat napisała przy agresywnym hip hopie. Z bardzo dobrymi efektami.

    Bardzo ładne zdanie o tym, że freelancerka sama w sobie nie jest ani dobra ani zła. Tak jest chyba z większością rzeczy i – jak zwykle – jest to kwestia indywidualna.

    Layout – przyłączam się niestety do narzekających. Na telefonach – super, ale już na tabletach i komputerach to chyba zbędny redukcjonizm. ZN nigdy nie grzeszyła pstrokacizną, a teraz jest przesadnie skromnie. Wydaje mi się, że kategorie były bardzo potrzebne, nawet jeśli nie odnoszą się do Twojej bieżącej działalności. Myślę, że nie tylko ja wracam do Twoich starych tekstów, a można tez wyobrazić sobie kogoś zupełnie nowego, kto odkryje bloga i będzie chciał przejrzeć Twoją dotychczasową działalność. Obawiam się, że jeśli będzie tylko wyszukiwarka, to wiele tekstów może bezpowrotnie zniknąć w blogowym archiwum. „Ostatnie komentarze” również bardzo mi się przydawały. Nie tylko, kiedy czekałem na odpowiedź na własny, ale także gdy niespodziewanie odżywała dyskusja pod jakimś starszym artykułem i było co czytać.

    Najbardziej żal by było jednak kiosków. Zwróć uwagę, że nawet w komentarzach widać, jakie znaczenie ma to dla czytelników. To się wiąże zresztą z ogółem Twoich ostatnich refleksji na temat dziennikarstwa muzycznego. Troszkę chyba jednak nie doceniasz znaczenia dziennikarstwa w dzisiejszych czasach i tym samym troszkę nie doceniasz znaczenia własnego pisania. Jeśli nawet krytyk/dziennikarz jako sędzia nie sprawdza się już tak bardzo, to jako przewodnik – jak najbardziej. Na pewno już nie oddziałuje na takie masy jak kiedyś, ale ciągle są słuchacze/czytelnicy, którzy przewodników potrzebują i ich cenią. Z Twojej perspektywy wygląda to inaczej, bo jesteś profesjonalistą, mającym czas i chęć na samodzielne czytanie i szukanie tekstów i inspiracji. Jest jednak wiele osób, które interesują się muzyka ponadprzeciętnie, ale nie na tyle, by samemu grzebać. Egalitarna internetowa dostępność informacji nie zmienia tego aż tak bardzo. Sam to widzę w swojej pracy, kiedy mówiąc widzom o filmach, przekazuję im bardzo podstawowe informacje, dostępne w pressbookach dla każdego. Kiedyś pressbooki dostawali tylko ludzie z branży, więc dysponowali wiedzą o najnowszych filmach, dostępną tylko dla wtajemniczonych. Dziś pressbooki „wiszą” w internecie dla każdego (również przetworzone, jako atykuły w Wikipedii), ale ten „każdy” wcale z tego nie korzysta. Ani nawet nie chce. Więc kieruje się do rozmaitych „przewodników”, którzy robią to za niego i spora grupa osób chętnie z tego korzysta (choć na pewno ta relacja wygląda inaczej niż kiedyś i istnieje w dużo mniejszej skali). A jeśli jeszcze „przewodnik” nie wykonuje swojej pracy bezosobowo i nadaje sowim działaniom indywidualny charakter, to staje się tym bardziej cenny i wydaje mi się, że w dobie mediów elektronicznych wcale to nie zniknie zupełnie. Z tej wiedzy niegdyś „dla wtajemniczonych” i tak korzystają głównie ci, którzy zawsze chcieli być wtajemniczeni.

    Poza tym „zbiorczość” tych kiosków też była fajna. Ale oczywiście nic na siłę. Nie ma sensu, żebyś robił coś, na co nie masz ochoty. Powodzenia!

  12. Mariusz Herma pisze:

    Dzięki za ten komentarz.

    Listę komentarzy ostatnich może jakoś przywrócę. Dół menu wydaje się potencjalnie dobrym miejscem. Ale powiedzmy sobie szczerze: wiele ich ostatnimi laty nie ma, era blogowych debat minęła. Co do kategorii i innych sekcji z panelu bocznego – po prostu usunąłem rzeczy, które tak naprawdę były już martwe. Straszyły bezruchem, przynajmniej mnie. Rozumiem, że nieco trudniej teraz grzebać w przeszłości – choć jest przecież zbiorcze archiwum dużych publikacji, do którego dopiszę co ważniejsze wywiady, no i jest miesięczne archiwum bloga. Ale nie tu mieć muzeum. Po odcięciu tego wszystkiego ulżyło mi niezmiernie. Znów można skoncentrować się na „samej treści”. I nie czuć wyrzutów sumienia, że na głównej stronie reklamuję recenzje czy wywiady sprzed roku.

    Los kiosków jeszcze się rozstrzygnie. Do faktycznego zapotrzebowania wciąż nie jestem przekonany, a najciekawsze teksty przecież wciąż będę zauważał – tyle że pojedynczo i z ewentualnym komentarzem. No i wiele zależy od czasu na czytanie w nowym okolicznościach. Bo w ostatnich latach byłem największym leniem w branży muzycznej, to mogłem sobie czytać. A teraz: Polityka, beehype, Ziemia Niczyja, recenzje w Zwierciadle i inne sporadyczne zlecenia freelancerskie… Się urządziłem!

    Ale odnowę Ziemi proszę traktować jako pozytywny sygnał – że nie zamierzam jej poddawać.

  13. wieczór pisze:

    Jedna rzecz, po dojechaniu do końca strony głównej, nie ma opcji przejścia do starszych postów. Chyba że Opera mi szwankuje.

  14. Marcel pisze:

    W liście powyżej powinien się znaleźć jeszcze jeden punkt- networking. Jest x autorów piszących na podobnym poziomie. To, kto dostanie robotę często wynika, stety lub nie, z układów na poły towarzyskich i siły przebicia. Ostatnio z biurka, choć tak naprawdę w pracy radiowca mam go niewiele, powoli przerzucam się na zlecenia, zawsze lepiej mieć kilka źródeł dochodu na wypadek, gdyby jedno z nich uschło.

  15. Mariusz Herma pisze:

    @ wieczór – wow, słusznie.

    @ Marcel – mówiłem głównie o charakterze pracy „z domu”, kwestie opłacalności i innych aspektów biznesowych to odrębny temat. Prawdą jest, że znajomość (niekoniecznie towarzyska) z osobami decyzyjnymi (=redaktorami) bywa tu kluczowa, ale z drugiej strony od początku przygody dziennikarskiej obserwuję, że ostatecznie wygrywają tematy, nie autorzy.

  16. Poprzez ten tekst trafiłam na bloga, fajnie to ująłeś, niby oczywiste rzeczy, ale jednak! Ja np. ciągle nie mogę się uwolnić od „odpoczywania” od pracy w formie czytania tekstów na inne tematy. Jakoś teraz sobie to dobitnie uświadomiłam.

    Z mojego doswiadczenia – fajnym nawykiem jest mniej więcej pisanie sobie listy co się udało zrobić (oczywiście bez szczegółów), bo ja na freelancerce często mam poczucie, ze za mało pracuję, że jeszcze lepsze skupienie/efektywnośc są możliwe, a jak zobaczę taką listę w piątek to jednak stwierdzam, że nie jest źle.

  17. Mariusz Herma pisze:

    Listy a posteriori nigdy nie robiłem, tylko ex ante przy większej liczbie zadań. I odhaczanie takiej listy rzeczywiście daje zdumiewającą satysfakcję, nawet tych najdrobniejszych („wysłać maila do x”). Lista pomaga też bronić się przed zgubnym poczuciem, że w sumie nie ma nic pilnego do zrobienia i można sobie bimbać.

  18. 100 bullets pisze:

    Łoł kolejny dzielny rycerz frilanserki wybrał bezpieczny etat w, bądzmy szczerzy, jedynym godnie płacącym podmiocie na tym żenującym rynku polskojęzycznych mediów. Whats next?? Może dowiemy się, że słowo drukowane jest trwalsze od zapisu cyfrowego (bo wiem ze Plastiki i Kaktus mam piwnicy, a Parasola za cholerę znaleźć nie mogę) albo ze nosniki fizyczne są bardziej dochodowe od streamingu czy sprzedazy cyfrowej. Ale nie, to już herezje, za które zarówno Autora jak i Czytelników przepraszam. Bolesna prawda jest jednak taka, że żeby być freelancerem w tym smutnym kraju trzeba mieć albo potężne nazwisko albo spore koneksje, które przekładają się na konkretne zamówienia. Ty na razie mozolnie pracujesz na to pierwsze i z pewnością masz to drugie czego gratuluję niemniej dydaktyczne wycieczki na poziomie broszurek urzędu pracy mógłbyś sobie darować.

  19. Mariusz Herma pisze:

    Mnie taka broszurka oszczędziłaby wiele zmarnowanych tygodni i miesięcy samodzielnego dochodzenia do tych pozornie banalnych prawd.

    Co do „what’s next” – jak piszę, upolowali mnie do internetowej Polityki, nie papierowej. Moją drobną notkę o powrocie Kate Bush przeczytało tam prawdopodobnie więcej osób, niż wszystkie tegoroczne teksty na papierze – więc jak tu nie obstawiać tego medium. Ale mam nadzieję, że zbliżamy się do momentu, gdy jedno nie będzie wykluczać drugiego, a przeciwnie. Jak ze streamami i winylami.

    A którzy jeszcze dzielni rycerze przeszli ostatnio na etat?

  20. Marcin pisze:

    Czytam nadal, jednak brakuje choćby linków do najlepsze z 2014, kiosków itd. Zawsze mogłem odsłuchać i przeczytasz co polecasz. Oby aktywność nie spadła na blogu po przejściu do Polityki.

  21. Mariusz Herma pisze:

    Aktywność spadła przed przejściem – przez beehype’a – ale jak wspomniałem, spory nakład pracy włożony w odświeżenie bloga niech będzie sygnałem, że nie zamierzam z niego rezygnować.

    Najlepsze z 2014 usunąłem świadomie, bo przez pszczoły zupełnie zmieniło mi się słuchanie i chcę zmienić formę tych rekomendacji. Prawdopodobnie właśnie na największe odkrycia bihajpowe.

    Kioski – jedno słowo do wyszukiwarki i wszystkie są:
    https://www.ziemianiczyja.pl/?s=kiosk

  22. szary czytelnik pisze:

    Prawdę powiedziawszy, gdybyś zrezygnował z prowadzenia „Ziemi” , byłaby to moim prawdziwa strata dla netowej spuścizny muzycznej. Dlatego też bardzo się cieszę, że dajesz sygnał, że Ziemia będzie działała dalej. Wpisów jest faktycznie mniej niż kiedyś, ale nic, coś za coś :)

    Tak na marginesie, byłem w wakacje u rodziców na działce bez internetu i bardzo się ucieszyłem, kiedy zobaczyłem że masz rubrykę w Zwierciadle, które, jak się okazało, mama czyta chętnie. A jako że miała tego sporo, poczytywałem z przyjemnością. Niby inny target, ale jakość taka sama. Fajnie! :)

Dodaj komentarz