Jeśli wirtuoz chińskiego gǔzhēngu stuka w obudowę zamiast szarpać struny, rozbiera instrument na części, smyra go jakąś odmianą eBowa i zaczepia kartą kredytową, a gdy z głośników dobiegają odgłosy bijatyki z jakiegoś filmu kung-fu – do rytmu chlasta się po twarzy, to musi być Warszawska Jesień.
Utwór „Ouvertures”, kompozytor Simon Steen-Andersen, solista Le Liu, wczesne wykonanie do zobaczenia tutaj, niestety jeszcze bez bijatyk i chlastania.
Po opisie myślałem, że będę kręcił głową i uśmiechał się pod nosem, a tymczasem bardzo mi się podoba.
PS. Mam drobne trudności z edycją komentarza – typu: po kliknięciu w okno zaznacza mi się tekst na całej stronie, nie mogę swobodnie przesuwać kursora strzałkami i myszką, etc. (firefox)
A na żywo wrażenie x 3, szczególnie gdy siedziało się wizawi solisty w drugim rzędzie.
Czy ktoś jeszcze miał podobne problemy z komentarzami?
thom yorke właśnie zdzielił u2, majorsów i innych korpo pośredników po głowie, ciekaw jestem czy te ostatnie wydarzenia sprowokują Cię to do przygotowania jakiegoś tekstu. Zawsze dobrze czytało się Twoje przemyslenia na temat rynku fonograficznego.
Podobnie jak z „In Rainbows” – wielu pewnie robiło to wcześniej, ale jak robi to Yorke, to jakby coś zmienia.
czyli w tym roku wybrałeś Jesień zamiast Skrzyżowania? Dzisiaj był jak na razie najlepszy dzień tegorocznej edycji, bo nie dość, że Mahmud Ahmed wspaniały, to jeszcze Koreanki z Su:m były bardzo miłym zaskoczeniem.
Chodzę w kratkę – jutro chciałem jeszcze zahaczyć o Szalone Dni Muzyki, zobaczymy…
Koreanki w porządku, choć wg mnie bez polotu, za to Mahmud Ahmed pełna profeska. I ta energia, z którą usiłował w corocznym rytuale poderwać publiczność ze stołków. Na dłuższą metę oczywiście monotonia oczywiście, ale to już specyfika i pewnie urok Etiopii.
Z tym podrywaniem to wychodziło mu lepiej niż Hugh Masekeli (choć ten sprawiał wrażenie bardziej dziarskiego). Fakt, trochę monotonnie było, ale może lepiej napisać transowo. Do samego końca nie zostałem, wyszedłem po pierwszym bisie, bo w Teatrze Studio Paweł Szamburski grał materiał ze swojego fantastycznego solowego debiutu, i była to bardzo dobra decyzja :).
Wczoraj na Skrzyżowaniu nie byłem, za to co do otwarcia mam mieszane uczucia. Hugh Masekela, mimo niewątpliwego uroku prezentował dość sztampowy i lukrowy smooth jazz, a Teta przez pierwsze pół godziny uprawiał niepotrzebną wirtuozerkę, choć potem ogarnął się i okazało się, że potrafi pisać bardzo ładne piosenki.
Iran bardzo zacny, nawet kupiłem płytę i próbowałem stanąć po autograf.
Faktycznie, Iran bardzo dobry, najlepszy koncert festiwalu. Mascarimiri pomysł mają nawet ciekawy, ale gorzej było z jego realizacją,. A dzień wcześniej Ze Luis bardzo porządnie, ale bez ognia, a w występie Barbatuques za dużo było teatru i kabaretu, a za mało muzyki.
Mam też takie wrażenie, że festiwal staje się coraz bardziej zachowawczy i wybierani są artyście bezpieczni, tacy, hm, „sjestowi”.
Może tłumy osób wychodzących z koncertu Razy Khana przed dwoma laty odstraszyły od eksperymentów :-)
Festiwal zacisnął pasa i ma też mniej koncertów (w praktyce osiem). pewnie trudniej eksperymentować przy takim ograniczeniu. Tym bardziej że rozliczany jest zapewne z zasięgu, a nie wartości artystycznej.
Takie same tłumy wychodziły wczoraj z koncertu Mascarimiri, a to był chyba najodwazniejszy wykonawca tegorocznej edycji.
Oczywiście, od zeszłorocznej edycji widać, że miasto obcięło finansowanie, ale przykład gdyńskiej Globaltiki pokazuje, że można zrobić za niewielkie pieniądze całkiem porządny festiwal (w tym roku Fargana Qasimova, Emilia Amper, Familu Atlantica niestety nie dojechali).