październik 2014

Internet

Internet

Interfejs przeglądarki Netscape Navigator wciąż kojarzy mi się z wrotami do wielkiego świata. Cokolwiek kapryśnymi, ale tak jak w stosunku do równie kapryśnego internetu wówczas użyłbym raczej słowa „tajemniczymi”.

Z okazji 20-lecia oficjalnego debiutu Netscape’a Pitchfork przepytał o pierwsze sieciowe doświadczenia muzyków. Poza odkrywaniem emaila i ściąganiem porno przewija się oczywiście kwestia muzyki. Brian King z Japandroids wspomina na przykład pierwszą stronę, jaką odwiedził: AllMusic.

Dla mnie AllMusic to już dojrzała sieć, bo odkryłem serwis stosunkowo późno (na przełomie wieków?). Ale rzeczywiście trochę zapomnieliśmy, jak rewolucyjny na owe czasy wydawał się ów „all music guide”, przewodnik po wszelkiej muzyce. Wiedzę biograficzno-dyskograficzną w tej skali gromadziły wcześniej tylko redakcje dużych magazynów muzycznych i redaktorzy opasłych encyklopedii.

Niektórzy goście Pitchforka przyznają się do ściągania pierwszych w życiu mp3 poprzez piekielnie wolne łącza. To naturalnie tylko podsycało ekscytację, sam pamiętam, choć znów – za ściąganie zabrałem się stosunkowo późno. Pod koniec lat 90. odkrywałem jeszcze uroki tzw. wymianek. Czyli korespondencji CD-Rowej z współuczestnikami list dyskusyjnych, poprzedzonej wymianką plików o nazwie SpisCD.xls lub podobnej.

Niemniej w roku 2000 zainteresowałem się „nowym” formatem, i niestety dokładnie pamiętam pierwsze ściągnięte mp3. Mimo że uważałem się już za cokolwiek wyrobionego i ambitnego nastolatka, pewnego wieczoru na komputerze kuzyna podłączonym do tepsowego dial-upa zassałem:

– „Big in Japan” Guano Apes
– „It’s My Life” Bon Joviego
– „Breathless” The Corrs

Czyli jak sądzę szczyt ówczesnej Listy Przebojów Trójki, taki czas. Słuchało się potem tych trzech kawałków w kółko, ilekroć robiło się coś (czytaj: grało) na owym kuzynowym komputerze.

Zabawnie dziś patrzeć na tamte historyczne ściągnięcia, bo wcale nie wydawały się przełomem. A oddzielały przecież millenia niedoboru od być może jeszcze dłuższej ery nadmiaru. Jeśli coś wydawało się wówczas rewolucyjne, to raczej taniejące w błyskawicznym tempie nagrywarki (i CD-Ry). Ewentualnie „repliki oryginałów” sprzedawane na stadionie jeszcze międzynarodowym po 10 zł.

Ale rewolucję w końcu poczuliśmy, bo pojawił się eMule.

Fine.



Co tranzystor zrobił muzyce

Co tranzystor zrobił muzyce

60 lat temu zadebiutowało pierwsze przenośne radio tranzystorowe Regency TR-1. O konsekwencjach miałem przyjemność rozmawiać w radiowej Dwójce z Piotrem Nykielem z Politechniki Warszawskiej (masterem płyt m.in. Jerzego Miliana czy Krzysztofa Komedy), Mikołajem Bugajakiem (czyli Noonem) i gospodarzem audycji – Bartkiem Chacińskim.

Fine.

 


Sutari

Sutari

Upływ czasu tylko pogłębia moje zdumienie, jak trudno przewidzieć, które z naszych polskich propozycji spodobają się odsłuchowemu gronu beehype’a. Tym razem zagranicznych towarzyszy zachwyciły dziewczyny z Sutari, które wskrzeszają tradycję ludową litewską i polską, korzystając przy tym zarówno z dawnego instrumentarium, jak i nowych sprzętów kuchennych. I lasu.

Debiutancką płytę „Wiano” – którą sfinansowali im wiosną internauci – promuje krótki utwór „Kupalnocka” i to on wpadł w ucho naszym kolegom z Belgii, Wenezueli, Rumunii czy Grecji. Dziewczyny opowiedziały nam trochę o singlu, płycie i w ogóle zespole. Skrót po tłumaczeniu na bihajpie, poniżej wersja pełna.

Bazą do powstania „Kupalnocki” jest melodia ludowa z kresów wschodnich, pieśń kupalnocna (czyli śpiewana na noc Kupały). Jest to też taka pieśń kupalnocna, która jednocześnie może funkcjonować jako pieśń miłosna, zalotna. Autorką teledysku (scenariusz, zdjęcia, montaż, animacja i wykonanie lalek) jest Aleksandra Gronowska.

Nagrań dokonałyśmy w Górach Sowich w pewien deszczowy dzień. Dziwnym trafem dokładnie w momencie, w którym dotarłyśmy na miejsce, przestało padać, las i góry parowały i wytworzył się niezwykły magiczny klimat. Idealny dla naszej historii.

Sutari powstało z potrzeby muzyki. Znałyśmy się już wcześniej, pracując razem w tym samym teatrze, spotykając się przy różnych okazjach, aż któregoś dnia postanowiłyśmy tą znajomość przekuć na twórczość. A ponieważ zbliżał się czas Nowej Tradycji, potraktowałyśmy to jako dobry mobilizator. Rzeczywistość przerosła nasze oczekiwania, bo dostałysmy II nagrodę na tym Festiwalu, co niejako popchnęło nas dalej. Choć nasze pierwsze próby okazały się na tyle absorbujące i energetyzujące, że nie poprzestałybyśmy nawet gdyby nasze losy na Nowej Tradycji potoczyłyby się inaczej.

Sutari znaczy współbrzmieć, zgadzać się. I jest to słowo zaczerpnięte z języka litewskiego – sutari jest składową słowa Sutartines, którym określa się litewskie charakterystyczne wielogłosowe pieśni kobiece, przepiękne. Ta myśl, idealnego zestrojenia się głosów kobiet które ze sobą śpiewają, bardzo nas zainspirowała. Postanowiłysmy wcielić ją w życie, z całym bagażem naszej współczesnej natury i świadomością polskich tradycji muzycznych.

Polską muzyką ludową też interesujemy się od dawna. Każda w trochę inny sposób, z inną intensywnością. To piekna muzyka, chciałyśmy się z nią zmierzyć, opowiedzieć na własny sposób.

Pracując nad płytą „Wiano” chciałyśmy oddać ten aspekt naszej muzyki, który jest dla nas bardzo ważny, czyli jej codzienność, obecność w codzienności i zgromadzeniowy charakter. Stąd dbałość o to by każdy utwór był umiejscowiony w jakiejś konkretnej przestrzeni, z którą nam się kojarzy, w której dobrze brzmi. „Kupalnocka” nad brzegiem jeziora, „Chłopacy” w mieście, „Kuchenny” w kuchni, itd.

Chciałyśmy uniknąć sterylności studia, nawet kosztem pewnych doskonałości. I nie są to tylko ambienty nagrane osobno. „Tranś rzeczywiście” był nagrywany w lesie, gdzie cały utwór wykonywałyśmy w stronę lasu, nasłuchując i rejestrując jak las odpowiada na naszą muzykę. „Kuchenny” natomiast nagrywany był w kuchni. A jajecznicę, której dźwięk usłyszeć można w tle zjedliśmy na śniadanie.

Fine.

 



Stara muzyka

Stara muzyka

Niespełna rok temu zachwycałem się tutaj występem koreańskiego zespołu UhUhBoo Project. Widoczny na zdjęciu w podlinkowanym wpisie basista właśnie znów odwiedził Warszawę. Tym razem narzucał jednak tempo zza kulis – sam na scenie się nie pojawił.

Jang Young-gyu jest pomysłodawcą i reżyserem projektu Be-being, który bardzo szlachetnie odświeża tradycje buddyjskie nie tylko w warstwie muzycznej. Pięciu grającym w TR Warszawa towarzyszyło dwóch tańczących mnichów, którzy mają także czuwać nad ortodoksją spektaklu osadzonego na buddyjskich ceremoniach. Fenomenalne zawodzenia (czytaj: śpiew pansori) głównej wokalistki grupy, lokalna cytra i fidel, tuziny dzwoneczków, flet podobno trzcinowy i azjatyckie bębny – godzinna medytacja dobra dla ucha i ducha.

Występ Be-being odbył się w ramach muzycznego festiwalu Radio Azja zakotwiczonego przy filmowym festiwalu Pięć Smaków. (Parę lat temu pojawili się na festiwalu Brave). Pod koniec listopada z Japonii z kolei przybędzie ultraoryginał Hiromichi Sakamoto – znany z opisywanego tu kiedyś filmu „I tak nie zależy nam na muzyce” – a w grudniu DaWangGang, jeden z ciekawszych znanych mi tradycyjnych muzyków chińskich.

Ale na moment wrócę jeszcze do Korei. W przeddzień swojego występu Be-being nawiedzili także premierowy pokaz „Bitter, Sweet, Seoul”, filmowego portretu koreańskiej stolicy, który bracia Park Chan-wook oraz Park Chan-kyong skleili z setek klipów nadesłanych przez internautów. I w którym sami się udzielają. Krótką rozmowę z zespołem po seansie tłumaczył niegdyś rodowity seulczyk, obecnie 19-letni student Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych w Dęblinie.

Skorzystałem z okazji i zagadnąłem go o koreańską muzykę, podpytując przy okazji, czy kojarzy swoich rodaków, których prezentujemy na bihajpie. Nie kojarzył. Tłumaczył się, że od artystów współczesnych odstrasza go badziewie dominujące na listach przebojów – czyli K-pop. Dlatego słucha „starej muzyki”. Spodziewałem się usłyszeć wreszcie coś o koreańskich Beatlesach i Floydach, a tymczasem mój rozmówca doprecyzował, że chodzi… „o rzeczy z lat 2005-2007”.

W tym okolicznościach szczytowe osiągnięcia przysłowiowych „Radiohead i Sigur Rós” wypada więc uznać za muzykę wręcz dawną. Może i ją ktoś kiedyś nabożnie wskrzesi.

 

Fine.


Powiedz mi, czego słuchasz, a powiem ci, kim jesteś

Powiedz mi, czego słuchasz, a powiem ci, kim jesteś

Według „New York Timesa” powiedzenie to straciło aktualność. Bo wraz z nastaniem ery streamingu każdy „ma” tę samą muzykę i decyzja, którą się zapoda, nie świadczy już tak bardzo o zapodającym:

Before Spotify solved the problem with music forever, esoteric taste was a measure of commitment. When every band was more or less difficult to hear by virtue of its distance from a major label, what you liked was a rough indicator of the resources you had invested in music.

Przypominają mi się rzesze nowych fanów Bon Iver zaimportowanych od Kanyego Westa i kiwam głową zdecydowanie. Potem myślę o uczestnikach Off Festivalu i też kiwam, ale trochę mniej pewnie. No bo w swojej większości to jednak inna publiczność od openerowej, co można odczuć i pod sceną, i pod plenerowym barem. Wizualizuję sobie stałych bywalców Pardon To Tu i niszowych portali i zupełnie zmieniam zdanie. A potem słyszę alternatywę w reklamówkach, widzę krytyków przeskakujących z Orange na Unsound, fanów surfujących po falach hype’u od hardkorowego hip-hopu do upopowionego dubstepu.

I tylko naszywki na kostkach dzielnie trwają i świadczą.

.

Fine.



Nie taki nowy Yorke

Nie taki nowy Yorke

Cieszę się z własnego spóźnienia w komentowaniu ostatniego wyczynu Thoma Yorke’a. Bo z perspektywy – zabawne, że o dwóch tygodniach można dziś powiedzieć „z perspektywy” – łatwiej odpowiedzieć na podstawowe pytanie: czy ma on jakiekolwiek znaczenie.

Miało znaczenie udostępnienie „In Rainbows” przed siedmiu laty poprzez stronę Radiohead, przy jednoczesnej pozwoleniu nabywcom, by sami decydowali o cenie płyty. Po pierwsze, popularyzowało to, a dla wielkiego biznesu wręcz legalizowało narzędzie dystrybucji, jakim naprawdę niezależni posługiwali się od lat. I w latach kolejnych. Jakaś część tych, którzy udostępniają dziś swoją muzykę na Bandcampie za płać-ile-chcesz, naśladuje w ten sposób swoich idoli. Po drugie, poznaliśmy nieco prawdy o zachowaniach masowej – wciąż „ambitnej” – publiczności w sieci. Nawet kultowemu Radiohead fani poskąpili pieniędzy, a często woleli darmowego pirata z torrentów od darmowego legala ze strony oficjalnej. Jednocześnie okazali pewną lojalność, bo gdy pojawiły się CD, ochoczo sięgnęli do portfela i zapłacili za materialną wersję materiału, który zna na pamięć. Wreszcie Radiohead uświadomiło innym wielkim świata muzyki to, że czasem łatwiej zwrócić na siebie uwagę metodą dystrybucji, niż jej przedmiotem. Stąd przedświąteczna niespodzianka Beyonce i stąd niedawne U2 rozdane milionom za free.

Wrzucenie „Tomorrow’s Modern Boxes” do sieci BitTorrent zapowiadało konsekwencje jeszcze donioślejsze. Oto piracki oręż oficjalnie zaprzęgnięto w służbie dobra, czyli dla ominięcia korporacyjnej sitwy w jej nowoczesnej, streamingowej postaci – a nawet poczciwych firm hostingowych. Nikt konkretny materiału nie przechowywał ani nie dystrybuował. Rozchodził się niejako sam. Przynosząc za to niebagatelny zysk: 90 proc. od utargu przy zachowaniu przyzwoitej ceny 6 dolarów od sztuki. Teoretycznie hit, w praktyce – wydaje się – klapa.

Według dotychczasowych informacji album ściągnięto z BitTorrenta 100 tysięcy razy w ciągu pierwszej doby oraz ponad milion razy w ciągu tygodnia. Tyle że chodzi o pakiet darmowy. O wersji płatnej nic nie wiemy. Ale skoro przed kilku laty większość zrezygnowała z darmowego egzemplarza umieszczonego na oficjalnej stronie na rzecz torrentów, to ile osób oleje płatne torrenty chociażby na rzecz darmowego, oswojonego YouTube?

Tym bardziej że Yorke wybrał metodę:

Niepraktyczną. W sieci liczy się wygoda, która mierzy się liczbą wymaganych kliknięć i pól do wypełnienia. Nabycie płyty w sklepie internetowym w dowolnym formacie to dziś kwestia minuty. Znalezienie jej w streamingu – sekund. Tymczasem sam przymus instalowania czegokolwiek dodatkowego na komputerze może odrzucać, a w przypadku oprogramowania kojarzonego z piractwem – wręcz niepokoić. Wprawdzie szczególnie wytrwali zdołali oprotestować ten obowiązek i mimo to dostać muzykę, ale wymaga to jeszcze większej liczby kliknięć. Kiedy ostatnio kupowanie płyty wymagało pisania listu?

• Przestarzałą. Torrenty i inne podobne obiegi nieoficjalne były w modzie, kiedy dawały dostęp do ograniczonych i/lub drogich dóbr kultury. Poniekąd dzięki presji ich obecności doczekaliśmy się czasów, kiedy dobra te – a przynajmniej ich bliższa mainstreamowi część, do której Yorke zdecydowanie się zalicza – są już dostępne i łatwo, i tanio. Albo wręcz za darmo. W tym kontekście cofanie się do epoki p2p trudno nazwać odkrywaniem przyszłości. Dystrybucja przez p2p przyniosła Yorke’owi nadspodziewane efekty, ale to było 15 lat temu.

Nieuzasadnioną. Yorke tłumaczy, że chce artystom oddać z powrotem (?) kontrolę nad ich dziełami. Tak aby mogli sprzedawać je samodzielnie z pominięciem tzw. gate-keeperów. Rzecz w tym, że artyści od dobrych kilku lat prezentują i sprzedają swoją twórczość dokładnie w taki sposób, jaki sobie tylko wymarzą. Jedni wybierają YouTube, inni Bandcampa, jedni stawiają na crowdfunding, inni handlują na własnej stronie. Jeśli nikt przedtem nie wpadł na pomysł, by sprzedawać płyty poprzez sieci p2p, to raczej nie chodzi o to, że to pomysł wybitnie oryginalny.

Na pewno wybitnie korzystny dla BitTorrenta. Yorke oddaje firmie 10 proc. utargu, mimo że faktyczną dystrybucją zajmują się internauci. Oni grosza za swoją przysługę jednak nie otrzymają. A to może budzić wprawdzie dalekie, ale jednak skojarzenia z niesławną aferą Amandy Palmer, która po zebraniu miliona na Kickstarterze wciąż chciała outsourcingować aranżacje za piwo. Yorke’a stać na to, by zapłacić 10 proc. za dystrybucję ludziom, którzy faktycznie się nią zajmują. Chociażby poczciwemu Bandcampowi.

Specjalnością muzyków Radiohead nigdy nie było wymyślanie nowego, ale raczej recycling i popularyzowanie cudzych wynalazków. Tak było (muzycznie) z „Kid A” i tak było (ekonomicznie) z „In Rainbows”. Po raz pierwszy Thom Yorke spróbował czegoś własnego i, niestety, nie wyszło. A po dwóch tygodniach wiemy również, że zawartość „Tomorrow’s Modern Boxes” – niech padnie wreszcie tytuł albumu – też do rewolucyjnych nie należy.

Fine.


Koncerty październikowe

Koncerty październikowe

Proszę uzupełniać, korygować.

*

2-4 października – Najstarsze Pieśni Europy, Lublin
3 października – James Blunt, Torwar, Warszawa
3-4 października – FreeFormFestival, Warszawa (Moderat, Modesstep, Trentemøller, DJ Koze)
4 października – SOJA, Proxima Warszawa
4, 5 października – Erlend Øye, Studio, Kraków / Basen, Warszawa / Eskulap, Poznań
7 października – Fu Manchu, Proxima, Warszawa
8, 9 października – SOHN, Hipnoza, Katowice / SQ, Poznań
8, 9 października – Enter Shikari, Progresja, Warszawa / Kwadrat, Kraków
8-12 października – Sopot Jazz Festival (Trilok Gurtu, Jon Irabagon, Matthias Schubert)
9 października – Les Musiciens du Louvre-Grenoble, Marc Minkowski, Kraków (Opera Rara)
9 października – Dope D.O.D., Alibi, Wrocław
9 października – Demdike Stare, MCK, Bydgoszcz
9 października – Peter Evans, Pardon To Tu, Warszawa
9, 10 października – Animals As Leaders, TesseracT, Proxima, Warszawa / Fabryka, Kraków
9, 10, 11, 12 paźdz. – Staer, Poino, Warszawa / Bydgoszcz / Poznań / Wrocław
10-11 października – Rawa Blues, Katowice (Robert Randolph, The Blind Boys Of Alabama)
11 października – Ginger Baker’s Jazz Confusion, Chorzowskie Centrum Kultury, Chorzów
12, 13 października – Donna Regina, Owoce i Warzywa, Łódź / Klubokawiarnia Polonez, Warszawa
12-19 października – Unsound, Kraków (Swans, The Bug, Nurse With Wound, Jenny Hval, Zs)
13 października – Lindsey Stirling, Torwar, Warszawa
13 października – Agnes Obel, Stodoła, Warszawa
13 października – Jozef Van Wissem, Pardon To Tu, Warszawa
14, 15 października – Kadavar, Liverpool, Wrocław / Hydrozagadka, Warszawa
14, 15, 16 października – Pendragon, Blue Note, Poznań / Kuźnia, Bydgoszcz / Rialto, Katowice
15 października – Marissa Nadler, Pardon To Tu, Warszawa
15 października – Tycho, Basen, Warszawa
15, 20 października – Parov Stelar, Teatr Łaźnia, Kraków / Torwar, Warszawa
17, 18 października – The Toy Dolls, Alibi, Wrocław / Proxima, Warszawa
7-18 paźdz. – Avant Art, Wrocław (Supersilent & John Paul Jones,  Keiji Haino, Haxan Cloak)
19 października – Be-Being (Korea Płd.), Teatr Rozmaitości, Warszawa (Radio Azja)
19-24 października – Richard Bona, Głogów / Kraków / Poznań / Szczecin / Gdynia / Bydgoszcz
20 października – The 1975, Palladium, Warszawa
21, 22, 23 października – Taylor McFerrin, Bytom / Wrocław / Poznań
22 października – FKA Twigs, Basen, Warszawa
24 października – John Legend, Torwar, Warszawa
23-25 października – Nostalgia Festival, Poznań (Tigran Mansurian, Anja Lechner, Neo Quartet)
24-25 października – Soundedit, Łódź (John Cale, Laibach, Karl Bartos, Patrick Wolf)
26 października – Truckfighters, Hydrozagadka, Warszawa
27 października – Opeth, Progresja, Warszawa
28 października – Skillet, Stodoła, Warszawa
28, 29, 30, 31 paźdz. – Tricky, Warszawa / Gdańsk / Łódź / Katowice
30 października – Kylie Minogue, Atlas Arena, Łódź

Fine.