Gdybym organizował festiwal muzyczny

Gdybym organizował festiwal muzyczny

Zgodnie z oczekiwaniami MENT Festival w słoweńskiej stolicy Lublanie okazał się lokalnym bihajpem. W stosunku do regionalnych talentów zjawiska anglosaskie – czy nawet francuskie i włoskie – były wyjątkiem, pewną egzotyką. A nie na odwrót, jak to zwykle bywa na festiwalach chociażby w Polsce.

W rezultacie żadnego koncertu nie żałuję. Nawet te słabsze były jakoś ciekawe. Ale dobre i świetne należały do większości, co znów nie zdarza się nigdy na festiwalach anglopolskich. Łatwo to wytłumaczyć: do Słowenii zjechały (potencjalnie) największe talenty lokalnych scen, bo  1-2 reprezentantów każdego z krajów – Austria, Białoruś, Bośnia i Herzegowina, Chorwacja, Dania, Estonia, Finlandia, Francja, Litwa, Luksemburg, Łotwa, Macedonia, Polska, Serbia, Słowacja, Słowenia, USA, Węgry, Wielka Brytania, Włochy – wybierano pewnie z 20-30 kandydatów. A reprezentację gospodarczy z setek.

Każdy kolejny z trzech festiwalowych dni stopniowo zagęszczał koncerty i piątkowej nocy komuna Metelkova zmuszała do wybierania nawet z czterech jednoczesnych koncertów. Więc do pięciu poniższych artystów, których po słoweńskich doświadczeniach bez wahania zaprosiłbym na festiwal, posiadłszy zdolność bilokacji zapewne dopisałbym drugie tyle.

5. Bebè na volè (Chorwacja)

bebe na vole

Gdy ktoś mnie pyta, jakiej muzyki słucham, odpowiadam, że nie słucham bluesa. W Lublanie z rosnącym zdumieniem słuchałem jednoosobowej bluesowej orkiestry pewnego chorwackiego brodacza, a razem ze mną fani noise’u, elektroniki i disco.

Charyzma i humor nieprawdopodobne, takiż kunszt, a nade wszystko umiejętność wykorzystania przewagi grania samemu ze sobą. Bo nawet najlepiej zgrane trio wokalno-gitarowo-perkusyjne nie będzie w stanie tak manipulować pulsem muzyki, rozciągać i ścieśniać ćwierćnuty, zaskakiwać publiczność w co drugim takcie.

Wymarzony bluesman na niebluesowy festiwal.

♪♫ Posłuchaj: „Why can’t you feel?

4. Super Besse (Białoruś)

super besse

Zaczynali grać przed garstką oddanych, a gdy tuż przed zakończeniem koncertu usiłowałem wydostać się spod sceny i przenieść budzącą się sąsiednią, z trudem przebiłem sie nie tylko przez dwukrotność pojemności klubu, ale jedyną na całym festiwalu kolejkę ludzi przed wejściem, którzy nie zdołali dostać wejściówki.

Bez wątpienia zżynają z legend postpunku i Davida Bowiego – w muzyce, w strojach, w zachowaniach. Bez wątpienia sporo kalkulacji w pozach nawiedzonego wokalisty/gitarzysty, zdystansowanego ironicznego klawiszowca i wyluzowanego basisty w hawajskiej koszuli. Bez wątpienia grają w kółko tę samą piosenkę. Nie szkodzi, a może nawet pomaga.

To znów nie moja bajka, ale intensywność występu, umiejętne balansowanie na granicy śmieszności i muzycznej, i scenicznej, no i sam język wystarczyły, by jarać się z resztą przepełnionej sali. Na otwartym polskim festiwalu natychmiast ściągnęliby ludzi spod sąsiednich scen, a może nawet odciągnęli od gastronomii.

♪♫ Posłuchaj: „Holod

3. Bernays Propaganda (Macedonia)

Bernays Propaganda

Największy sukces eksportowy znowu nie tak małej sceny macedońskiej z całego postpunkowego revivalu wyróżnia na pewno wokalistka Kristina Gorovska, podobnie jak jej towarzysze znacznie ostrzejsza na scenie niż w studiu.

Był to jeden z tych koncertów, które wydobywają z mocno osłuchanej i zużytej już muzyki coś świeżego. Przez stosowany język, melodie, bałkańską emocjonalność wykonawców. Ale też klimatyczne animacje historyczne, okołoradzieckie i jeszcze jakieś inne.

Zjednoczyli publiczność wszelkich upodobań, powinni się sprawdzić i u nas jako zrazu ciekawostka, z upływem taktów kapela na światowym poziomie, ale o lokalnym smaku.

♪♫ Posłuchaj: „Laži me, laži me

2. Pridjevi (Chorwacja)

Pridjevi

MENT zaprosił mnie do udziału w „ślepym odsłuchu” sześciu utworów, gdy bez znajomości wykonawcy czy nawet kraju pochodzenia mieliśmy wypowiadać się na temat zaprezentowanego utworu. Po odsłuchaniu jednego zupełnie szczerze powiedziałem, że to chyba moja ulubiona rzecz, jaką słyszałem w tym roku. I że może warto zaproponować się Quentinowi Tarantino.

Powiedziałem też coś bardzo głupiego, mianowicie że ze względu na język pewnie nie będą mieć wielkich szans na zachodzie. Ale niech języka nie zmieniają! Tymczasem potem okazało, chorwackie Pridjevi robi już małą karierę w Stanach.

Na żywo są bardziej Doorsowi niż Tarantinowi, fenomenalnie łączą psychodeliczny amerykański rock z Tuaregami i kambodżańską atmosferą. Koncertowy superpewniak.

♪♫ Posłuchaj koniecznie: „Ako je

1. Maarja Nuut (Estonia)

Maarja Nuut

Doświadczenie tak dalece wykraczające poza słowo „koncert”, że po zakończeniu poszedłem jej podziękować za „doświadczenie”. Skądinąd nie pamiętam, kiedy ostatnio czekałem po występie z poczuciem, że artyście zwyczajnie muszę się pokłonić, bo zajdzie niesprawiedliwość.

Maarja Nuut czasem więcej opowiada (stare estońskie bajania) niż śpiewa (stare estońskie melodie na nowo). I raczej zapętla swoje skrzypce, niż na nich gra. A w jej spektaklu tyleż dźwięków i słów, co ciszy i milczenia. Mimo tego, a może właśnie dlatego, przez godzinę siedzieliśmy wgapieni w jej niepozorną sylwetkę, szczególnie gdy przez długie minuty wirowała na drewnianym podeście, wybijając obcasem rytm.

Zobowiązałem się kupić 50 wejściówek na spektakl, jeśli ktoś zaprosi ją do Warszawy. I rozdać wszystkim znajomym i bliskim, bo każdy z nich przynajmniej raz w życiu powinien magii Maarji doświadczyć. Koniecznie w teatrze lub czymś w ten deseń. Za niewygórowane ceny biletów z góry dziękuję.

♪♫ Posłuchaj: „Hobusemäng

*

Wypada też wspomnieć o Cosovel oraz Fismollu. Oba bandy z Polski znakomicie odnalazły się na scenach słoweńskich, każdy na swój własny sposób.

Efektowna wizualnie i intensywna muzycznie, Cosovel jak ta syrena zdawała się obezwładniać wszystkich, którzy choć na sekundę zajrzeli do klubu. Zostawali do końca. A potem ją zaczepiali. Z kilkudziesięciu koncertów MENT na pewno był to jeden z tych, którego nawet sceptycy nie zapomną.

Fismoll odwrotnie: stopniowo zdobywał zaufanie swoją czteroakordową emocjonalnością, z piosenki na piosenkę wypełniając zupełnie sporą salę Kina Šiška aż do ścisku. Robi bardzo proste rzeczy, ale robi je bardzo dobrze. Może tylko sposób obsługi przerw warto byłoby podpatrzyć u Cosovel, bo lepiej powstrzymać ludzi od rozgadywania się, niż za każdym razem walczyć od nowa o uwagę.

A sam MENT w wielu elementach stanowiłby cenną inspirację dla festiwali nie tylko w naszej części Europy. Na przykład wizualną spójnością – patrz oświetlenie sceniczne korespondujące z zielono-niebiesko-czerwoną kolorystyką festiwalu. Albo umiejętnością wkomponowania festiwalu w miejsca miasta, czyli wspomniane Kino Šiška i postsquat Metelkova.

Gdybym więc organizował festiwal muzyczny, pewnie zamiast wiele główkować poprosiłbym MENT o franczyzę i zrobił całościowe kopiuj-wklej. Najchętniej od razu z Lublany starym miastem i widokiem na Tatry.

Slovenia

 

 




11 komentarzy

  1. wieczór pisze:

    Zazdroszczę, bo myślałem o wybraniu się na MENT, ale koniec końców nie udało się tym razem. Dzięki za polecanki, szczególnie Maarję Nuut. Jak już przyjedzie, to niech weźmie ze sobą Mari Kalkun, pasują do siebie, a jej koncert zachwycił mnie w Bratysławie :).

  2. Artur pisze:

    Ale Maarja to już w Polsce zdaje się grała. W lipcu 2015 podczas festiwalu Rozstaje…

  3. Mariusz Herma pisze:

    Wśród dwóch tuzinów innych (ciekawych) artystów, a taki występ jak jej dla mnie jakby wyczerpuje wieczór. A jak w ogóle wypadła?

  4. Artur pisze:

    Niestety nie wiem, bo nie widziałem. Odkryłem ten fakt jakoś tak w… październiku. Dlatego napisałem „zadaje się”, gdyż odnalazłem zapowiedź jej koncertu i to w ICE czyli dużej, jak na polskie warunki sali, ale nie znalazłem żadnych śladów po koncercie. Nie wiem czemu. Jakby nic się nie wydarzyło, a jednak koncert był przewidziany dla sporego audytorium.

    Nic to myślę nad tym, żeby to nadrobić. I jeśli wszystko dobrze pójdzie zaprosić ją do Białegostoku… Chyba w tym roku mogę sobie na to pozwolić. Problem jednak w tym, że musiałby zagrać „w słońcu”, tak około 18.00 i nie wiem czy to jest dobry pomysł. Czy jednak w takich warunkach, nawet w tym pięknym amfiteatrze cześć magii nie ulotni się. Muszę to jeszcze chwilę przegryźć.,

  5. Mariusz Herma pisze:

    W słońcu, w moim przekonaniu, niestety nie zadziała. U niej cisza i ciemność są równie ważne jak dźwięk i to, co widać (pojedynczy snop światła). Gdy opowiada te swoje małe baśnie, robi to szeptem. Wbrew sobie trochę – może lepiej poczekać na następny rok.

  6. Artur pisze:

    Dzięki. To bardzo ważna informacja. Miałem właśnie wrażenie, że ta muzyka wymaga odpowiedniego anturażu, którego w tym roku nijak nie mogę jej zapewnić…

  7. Mariusz Herma pisze:

    I dobrej znajomości angielskiego (i dobrego nagłośnienia), bo jakieś 40-50% czasu jej spektaklu to właśnie opowieści mówione.

    Zazdroszczę w ogóle możliwości ściągania artystów, których się chce ściągnąć, ja mogę tylko postulować :-)

  8. szary czytelnik pisze:

    Hej Mariuszu, przyznam, że brakuje trochę w sieci Twojego pisania. Tu piszesz o wiele rzadziej od czasów Beehy.pe co oczywiście zrozumiałe. Może jednak nie wiem o jakimś miejscu, gdzie można Cię poczytać? Polityka, Gazeta Magnetofonowa i…? Pozdrowienia! :)

  9. Artur pisze:

    Eeee, w Polsce tylko jedna osoba ma możliwość zapraszać artystów, których chce zaprosić. ;)

    Ale tak poważnie tak, to jest wielka radość choć stoimy zawsze na końcu kolejki, choć niektórych zabierają nam wielcy. Ale w przeciwieństwie do wielu osób od festiwali ja twierdzę, że rynek jest bardzo głęboki i najchętniej grzebałbym jeszcze mocniej. Ale i „slotów” za mało, a i publiczność ma swoje wymagania. No i jeszcze nigdy nie sprzedaliśmy kompletu karnetów/biletów. Mam jednak nadzieję, że stopniowo będziemy poszerzać nasze horyzonty. Niedawno zrobiliśmy ankietę wśród publiczności. Dostaliśmy ok. 200 odpowiedzi i w połowie z nich przeczytaliśmy, że nasza publiczność lubi być zaskakiwana i poznawać nowych artystów na festiwalu. I że to jest wartością tej imprezy. No, to serce roście….

    A w tym roku to radość jest szczególna bo będą goście, na których czekam od lat i których na żywo nie widziałem, choć bardzo, bardzo chciałem. I cholera, no tak po fanowsku się tym jaram. Choć spodziewam się, że znów możemy mieć problemy z kompletem.

  10. Artur pisze:

    A i jednak będzie Estonia, ale Odd Hugo. I cieszę się bo kilka lat temu wpadła mi w ręce ich chyba debiutancka płyta i bardzo ją mi przypadła do gustu. A potem ją zatraciłem na skutek awarii komputera i mam nadzieję, że stratę „odzyskam”, a nawet nadrobię bo oni wydali kolejny krążek. I grają w bardzo fajnym 7-osobowym składzie, z trąbkami i chyba wiolonczelą

Dodaj komentarz