Brodka jak Björk?

Brodka jak Björk?

By nie zwariować od nadmiaru możliwości, na starcie postanowiłem zupełnie zignorować brytyjskich i amerykańskich wykonawców na tegorocznym The Great Escape. I skoncentrować się na reszcie świata i w jej kontekście występach Polaków.

O tych ostatnich piszę w dłuższym tekście z ryzykowną Björk w tytule.

*

Oficjalnie jechałem dla naszych, a tak naprawdę dla urodzonej w RPA, zamieszkałej w Niemczech dziewczyny, która zaczynała od grania na ulicach europejskich stolic i tę szkołę doskonale widać było na koncercie w Brighton. Nagłośnienie trzykrotnie jej nawalało, ale problemy obracała w żart, tylko zyskując sympatię publiczności. A po odzyskaniu fonii z tą samą lekkością pokrzykiwała na ostatnie rzędy, by ucichli, bo „właśnie obnaża głębię swej duszy”.

O ile po Alice Phoebe Lou spodziewałem się pięknego występu, choć pewnie nie aż tak, a Songhoy Blues gwarantowali nadmiar radości – skądinąd zagrali przed największym i najbardziej roztańczonym tłumem, jaki widziałem na tym festiwalu – o tyle zaskoczyła mnie swym magnetyzmem norweska EERA. Skrzyżowanie charyzmy PJ Harvey z precyzją Radiohead, mocnego wokalu z ciągłym główkowaniem nad gryfem = jestem fanem.

*

Wspólnymi siłami na the Great Escape walczyli o uwagę Litwini i Łotysze. Alina Orlova w kościele przypominała trochę Gabę Kulkę za tym swoim nieprzewidywalnym fortepianem. Świetnie wypadł młody duet Howling Owl, zdrowo porąbany, efektowny wizualnie, a do tego perkusista obsługuje jednocześnie bębny i klawisze. Odkryta przez nas niedawno Alise Joste zagrała przyjemny akustyczny set.

*

Jednak widziałem Amerykanów.

Fine.




Dodaj komentarz