Off Beat

Off Beat

W piątek ucieszyła bardzo Brodka. W sobotę frakcja nieanglosaska. A niedziela była dziwna.

Off Festival kojarzył się dotąd z amerykańskimi gitarami. Tymczasem o ile sobotę można było spędzić na Skrzyżowaniu Kultur, o tyle niedzielę – na Nowej Muzyce. Często równolegle odbywały się dwa koncerty około-elektroniczne i rockiści nie mieli gdzie się podziać. Kero Kero Bonito czy Heroiny? Pantha du Prince czy Powell? Kiasmos czy Basiński?

Festiwal w ogóle zdominowała w tym roku Scena Electronic Beats, po części przez czarną serię odwołanych koncertów, które miały się odbyć na Scenę Głównej. Ale w pokrewnych bitach często pulsowała także Scena Eksperymentalna, w poprzednich latach kojarzona z garażowymi i akustycznymi.

Zwrot ku elektronice jest wyraźny, niejasna dla mnie jest tylko przyczyna. Czy ten przechył wziął się z myślenia o muzyce (takie czasy)? O publiczności (takie oczekiwania)? O pieniądzach (taki sponsor)? O konkurencji (także miejscowej)? Czy może gust zmienił się samemu Rojkowi?

off festival 2016 headliners

Ze zdumiewającego festiwalu nieszczęść podczas tegorocznego Offa można paradoksalnie wyciągnąć kilka pozytywnych wniosków i przemyśleń na przyszłość – bo wierzmy, że mimo katastrofy i malejących środków Rojek nie odpuści. A główna obserwacja jest taka, że słuchacze ufają Offowi i Off może spokojnie zaufać słuchaczom. Znacznie bardziej, niż się Rojkowi wydawało.

Problemem tegorocznej edycji nie był wcale brak wydrapanych powyżej wykonawców. Na poziom festiwalu specjalnie by nie wpłynęli. Problemem było samo ich odwoływanie. Skompromitowało festiwal, zepsuło atmosferę, budziło dezorientację. Gdyby jednak trzy pierwsze rzędy powyższej ulotki wydrapać jeszcze przed festiwalem, a w ich miejsce wpisać kilka innych Goatów, Jambinajów, Juliusów, Islamów i Kiasmosów? Uff!

Pewnie sprzeda się trochę mniej biletów, ale i pieniędzy się zaoszczędzi. Poza tym od lat mówi się o tym, że publiczność przyjeżdża na Offa, a nie na konkretnych wykonawców. I w tym roku była okazja tę tezę zweryfikować. Bo nawet w optymistycznym kształcie tegoroczny program nie zachwycał. A na polu festiwalowym i tak był tłum, były też kolejki do bramek, toalet i godniejszych jadłodajni. Zapewne ludzi ściągają przyjemne okoliczności przyrody i dobre żarcie, ale także poczucie, że „na Offie trzeba być”. 

Kiedyś trzeba było być, bo Off pomagał nadrobić zaległości i pozwalał dotknąć zachodnich indie. Po dziesięciu latach możemy chyba uznać, że lekcja zaliczona. A nieobecność niedysponowanych gwiazd z przeszłości pokazała, że Offowa publiczność (mimo wszystko) lubi organizatorów, wierzy ich gustom, daje się urabiać i nagradza wysoką jakość jeszcze wyższą frekwencją. I takim entuzjazmem, jakiego wielu przyjezdnych jeszcze nie fotografowało.

Notabene nasz japoński korespondent twierdzi, że w swej ojczyźnie Goat gra zazwyczaj dla kilkudziesięciu osób. Paru stojących pod sceną przeżyło pewnie w Katowicach koncert życia, ale na scenie może też.

Fine.




3 komentarze

  1. m pisze:

    co najdziwniejsze kilka tygodni później w tym samym mieście odbywa się festiwal stricte elektroniczny – dlaczego więc Off upodabnia się do Nowej Muzyki, zamiast zachować swoją „indie” odrębność?

  2. Najbardziej żal mi właśnie Sceny Leśnej, dobrze że chociaż Kiasmos przywołał jej dawny czas rozświetlając drzewa swoimi laserami – wyglądały jak lampki choinkowe! :D

    Z odwrotem od gitar może chodzi o to, że Rojkowi faktycznie skończyły się legendy shoegaze’u? Nowych headlinerów grających na instrumentach jest teraz tak mało, że od razu zabierają ich większe festiwale i OFFa już może nie stać na takie The War on Drugs? Nawet The Kills debiutowało u nas na Openerze.

  3. Mariusz Herma pisze:

    Poza wymienionymi opcjami – pewnie też kwestia ceny. Laptopowcy głównie soliści/duety, co innego sprowadzać pięcioosobowy band ze Stanów. I jeszcze męczyć się z nagłośnieniem.

Dodaj komentarz