Od trzech lat Talk Talk patronuje bihajpowi w związku ze wspólnym świętowaniem pierwszego dnia wiosny. I dziś trzykrotnie przesłuchałem „The Colour of Spring”, przygotowując dla naszych korespondentów krótkie podsumowanie ubiegłego roku i pod wieloma względami rekordowego Best of 2016.
Napisałem im o tym, że choć nie staliśmy się drugim Pitchforkiem i nie zmieniliśmy (jeszcze) gustów muzycznych świata, to w zeszłym roku mieliśmy gości ze 188 krajów, wyglądamy coraz poważniej na Facebooku czy Soundcloudzie, jakoś mimochodem zebraliśmy więcej „followersów” niż większość artystów, których prezentujemy. Niektórzy chwalą się naszymi wzmiankami o sobie. beehype zaczął się nawet pojawiać na egzaminach.
Odkryliśmy też, szczególnie w ciągu ostatniego roku, że pomyślany dla zwykłych słuchaczy bihajp staje się narzędziem dla ludzi z branży. Otwarcie i skrycie inspirowane nami teksty publikuje Bandcamp. Jakiś student w Stanach z podobnej inspiracji uruchomił światową audycję radiową. A ktoś w Portugalii co tydzień prezentuje w eterze kolejne listy z naszego podsumowania 2016, kraj po kraju.
Mnie cieszy najbardziej, gdy jakiś prezentowany przez nas artysta po obejrzeniu poświęconego sobie tekstu zaczyna słuchać tego, co rekomendujemy obok niego. Na przykład gdy słowacki producent Fallgrapp odkrył turecką kapelę No Land i aż się wpisał do pamiętnika. Albo gdy uda się spotkać taką Danielę Spallę z Danielem Spaleniakiem – dalej marzę o tzw. kolaboracji.
*
Pisząc i słuchając, zastanawiałem się, czy ktokolwiek z korespondentów wspomniał kiedykolwiek na łamach bihajpa o Talk Talk. Obstawiałem, że mógłbym to być ja – ale jednak nie. Tylko Grek, w swoim podsumowaniu 2016, w notce poświęconej niejakiemu Sundayman. Takie Radiohead pojawia się tymczasem jakieś 45 razy.
Z drugiej strony wspomniany Pitchfork właśnie oddał Radiohead swoje łamy na cały tydzień, celebrując dwudziestolecie „OK Computer”. Tymczasem o „The Colour of Spring” w całej swej historii wspomina najwyraźniej tylko trzy razy, Trzy razy pisano w ogóle o zespole w ciągu ostatniego roku – versus pół tysiąca wzmianek o Radiohead. Co ciekawe, obie nazwy pojawiają się obok siebie w niedawnej recenzji wokalisty The Antlers:
For a lot of listeners, it’s a short step from Radiohead to Talk Talk and Impermanence unsurprisingly evokes Laughing Stock, the gold standard for mid-career, post-rock spiritual cleansing: “Karuna” begins with a few seconds of low amp buzz and a loosely knotted guitar chord that has to be an overt homage to “Myrrhman.”
Ano rzeczywiście pobrzmiewa.
*
Żeby trochę okiełznać niegasnące bihajpowe zachłyśnięcie nowymi dźwiękami zewsząd, sam od tego roku postanowiłem odświeżać sobie w weekendy dawne ulubione płyty, od Mozartów po Sufjanów. „Illinois” tego ostatniego w ogóle krąży u mnie ostatnio częściej, niż gdy się nawracałem dzięki recenzji Kuby Radkowskiego na Screenagers. (Radiohead vs. Talk Talk: 673 – 96, za to jest cały przegląd twórczości TT).
I w tych sentymentalnych powrotach często bywa tak, że dawni giganci okazują się właśnie stać na glinianych nogach czystego sentymentu. Do większości z nich pewnie już nigdy nie wrócę. Ale jak słuchałem dziś trzeci raz „The Colour of Spring”, to poczucie przejrzystości, prostoty tej płyty, łączyło się z pewnością jej niegasnącej jakości, niezależnej od wspominek.
Oczywiście, że bez rozmachu „OK Computer”, ale i bez jej ciężaru i pretensji do bycia legendą. Przecież żadnej płyty Radiohead bym trzy razy z rzędu nie wysłuchał, a co dopiero tej. A już w ogóle w pierwszy dzień wiosny.
*
Na koniec listu do bihajpowców napisałem:
3 years is a long time for a bee, but it’s just a short moment for a beehive. We’re still earning to fly. What would make you enjoy beehype more?
Co by się Tobie przydało na Ziemi Niczyjej?
Już się bałem, że nie będzie w tym roku wpisu o Talk Talk, co mogłoby oznaczać, że wiosna w tym razem nie przyjdzie. Uff ;)
Znowu wraca temat Talk Talk + Radiohead już tutaj podejmowany parę lat temu przy wiosennej okazji. Powtórzę tylko, że nie wiem czy Talk Talk jest wybitniejszym zespołem od Radiohead, ale ich ostatnie 3 płyty są jednak dla mnie oczko wyżej niż cokolwiek, co Radiohead nagrało. Inna sprawa, że te płyty nie starały się wyrażać „ducha epoki”, dlatego nigdy nie będą miały takiego znaczenia jak „OK Computer”.
Co do sentymentów: u mnie jest tak, że staram się równoważyć trzy rzeczy: poznawanie nowej muzyki, przypominanie starej, poznawanie starej, ale do tej pory mi nieznanej. Wszystkie trzy rzeczy dają sporo satysfakcji, choć każda smakuje inaczej. Powroty bywają jednak niezwykle ciekawe i zdecydowanie wykraczają poza odkrywanie glinianych nóg kolosów. To oczywiście również ma miejsce. Powracanie bywa bardzo przykre, są rzeczy, do których się już raczej wracać nie będzie (chociaż – nigdy nie wiadomo), ale też w wielu wypadkach utwierdzam się w opinii o wartości czegoś, odkrywam zupełnie nowe kwestie w jakichś wydawałoby się znanych na pamięć utworach/albumach, albo okazuje się, że coś co kiedyś podobało się średnio, dziś bierze mnie bardzo – wtedy robi się ciekawie. Ciekawie jest też wtedy, gdy po latach wracam do czegoś, o czym jestem przekonany, że już nie zadziała, ze to kompletnie już nie dla mnie, że tylko sentyment, a potem okazuje się, że jednak nie, że to NAPRAWDĘ jest dobre.
Co bym chciał od Ziemi? Cóż, najchętniej bym starodziadował i tęsknił za minionym: topami roku z różnych gatunków i kioskami, ale wiem, że to niemożliwe i jak najbardziej to rozumiem. Ta tęsknota pokazuje jednak, że wszechstronność Ziemi wykraczała poza ramy bloga. To już był taki jednoosobowy miniportal muzyczny. Dla mnie bardzo ważny, bo tak dużej rozpiętości gatunkowej w rocznych podsumowaniach próżno było szukać gdzie indziej. No i gust autora, który stanowił dobry punkt oparcia. Bardzo dużo Ziemia mi dawała.
A co dziś? Może więcej refleksji takich jak ostatnio (muzyka zaangażowania)? Przemyślenia o trendach, zagrożeniach obawach i nadziejach muzyki/rynku/prasy itp? Plus osobiste wnioski wynikające ze zmian we własnej percepcji muzyki?
Jak coś jeszcze wpadnie do głowy – dam znać. Miłej wiosny!
Gdyby zabrakło Twojego komentarza pod tym corocznym wpisem, to dopiero byłby zły omen!
Ostatnie zaskoczenia/przemiany związane z powrotami do „starych” płyt mogą się u mnie brać stąd, że postanowiłem odkopać swoje najstarsze playlisty – z początku lat dwutysięcznych. Do wielu z tamtych płyt potem już nie wracałem. Czasem odkrywam, jak wielki był to błąd – na przykład w przypadku „Twilight as Played by the Twilight Singers”. Cóż za piękna, ponadczasowa płyta.
Jednocześnie beehype zepsuł mnie na tyle, że odczuwam wyrzuty sumienia. Jak tak cały dzień spędzić z muzyką z dwóch krajów?!? Chociaż Schumanna czy Mendelssohn gdzieś pomiędzy wepchnę :-)
Co do bloga: i ja z sentymentem wspominam tamten okres i z poczuciem, żeśmy to robili wspólnie dobrą robotę. Ale zmieniło się wszystko, nie tylko moja osobista sytuacja zawodowa i słuchaniowa – także kontekst, potrzeby (po co komu Kiosk?), zniknęła w zasadzie blogosfera, czytelnicy też dorośli i wyrośli z muzyki albo wyemigrowali na fejsa. Muzyka na szczęście ma się dobrze, szczególnie polska. I chyba dobrze, że się od nas wyemancypowała i promuje się poniekąd sama.
Obecnych tu jeszcze czytelników bloga na pewno zaniedbuję tym, że różne nie tylko około-bihajpowe obserwacje zachowuję dla siebie albo na rozmowy na żywo, towarzyskie czy na przeróżnych konferencjach. A należy się Wam priorytet. Oby po szalonym bihajpowo-fiszkowym maratonie ostatnich miesięcy, czas teraz pozwolił.
Wielkie dzięki za czytanie i za komentarz, czuję się trochę jak zaraz po założeniu Ziemi Niczyjej – wiem, do kogo piszę. I to jest super :-)
Słonecznej wiosny!
Skoro padła nazwa „Twilight as Played by Twilight Singers” – lata mijają, a ja nadal nie mogę zrozumieć fenomenu tej płyty, tym bardziej, że zaraz po niej Dulli wydał swoją najlepszą rzecz, „Blackberry Belle”, ale zachęciłeś do powrotu, może zmienię zdanie ;).
Też ostatnio wracam do starszych rzeczy (może to już przywilej wieku), dzisiaj słuchałem „Riot Act” i jak te piętnaście lat temu nie bardzo do mnie docierała, tak teraz ją doceniam.
Przy tych powrotach odkrywa się też notabene, jak mało się muzyka z początku wieku zestarzała = jak mało się muzyka od tego czasu do przodu posunęła? :-)
Ja także tęsknię za Kioskiem. I nie chodzi tutaj o niedobór wiadomości ze świata okołomuzycznego, ale raczej o ich świetną selekcję – mimo prób zakolegowania się z Medium, Flipboardem i REDEFem oraz przy zdecydowanych ograniczeniach, jeśli chodzi o facebookowy newsfeed, cały czas brakuje mi takiego regularnego cyklu najciekawszych tekstów dotyczących muzyki oraz popkultury w szerszym zakresie. Pod tym względem Kioski były czymś wyjątkowym, jeśli chodzi o polskie poletko dziennikarstwa muzycznego.
Ale trzeba przyznać, że siła Ziemi Niczyjej polegała i polega na niesamowitej otwartości muzycznej – przynajmniej ja to tak odbieram. Od pierwszego spotkania z tym miejscem widziałem, że nie ograniczasz się wyłącznie do jednej szufladki, umiejętnie sprawdzając i szukając bardzo różnorodnych rzeczy. Tym bardziej cieszą trzecie urodziny Beehy.pe, bo to naturalne przedłużenie, kontynuacja kierunku obranego na tym blogu.
W tym miejscu przyznam się, że zdarzyło mi się kiedyś wysłać do Ciebie, Mariuszu, EPkę swojego pierwszego zespołu. Z perspektywy czasu przyznaję, że nie była ona warta szczególnej uwagi, ale bardzo miło mi się zrobiło, czytając maila, że rzucisz na nią uchem ;)
No i oczywiście każdego roku wyczekuję nowego wiosennego wpisu o Talk Talk, nawet pomimo tego, że jestem fanatykiem Radiohead, a nie bohaterów corocznego cyklu. To nie tylko znak tego, że jest wiosna, ale też tego, że Ziemia Niczyja w dalszym ciągu trwa i istnieje.
Na koniec trochę spóźnionej autopromocji, chociaż jej cel jest zupełnie inny: wczoraj z moją dziewczyną zadebiutowaliśmy w roli promotorów koncertowych (chociaż znacznie większe podziękowania za to należą się Komunie Muzycznej prowadzonej przez Piotra Radio). Udało nam się na wariackich papierach zorganizować koncert pewnego bardzo ciekawego zespołu dreampopowego: Haiku Garden. Ze Słowenii. I właśnie za to, że zarówno Ziemia Niczyja, jak i Beehy.pe, otworzyły mnie na muzykę z innych krajów niż tylko USA i Wielka Brytania, chciałbym Tobie, Mariuszu, podziękować.
To ja dziękuję za ten komentarz!
Jest dla mnie ciekawe – i budzące radość – że gdy zakładałem tego bloga, deklaracja „słucham wszystkiego” brzmiała jak wykręcanie się od odpowiedzi. A jeszcze parę lat temu pisywałem takie teksty:
https://www.ziemianiczyja.pl/2010/07/gatunki-ustanawia-sie-przed-trzydziestka/
Bihajp rzeczywiście jest pewnym przedłużeniem tamtego nastawienia. Ale zarazem – choć widzę to dopiero teraz – ucieczką przed sytuacją, gdy mój sposób na słuchanie i pisanie stał się standardem.
Wystarczy spojrzeć na indywidualne zestawienia krytyków, którzy biorą udział w naszym bihajpowym polskim Top 2014/2015/2016. Niemal każdy ma w swoim zestawie pełne spektrum stylistyczne. A jeszcze gdy zaczynałem pisać do „Przekroju” czy „Machiny”, publikujący tam dziennikarze byli szufladkowani jako „ten od R&B”, „ten od elektroniki”, „ten od metalu”, „ten od hip-hopu”. I każdy cisnął „swoją” muzykę do tego typu zestawień. Teraz po zestawieniach nie odgadniesz, czym genetycznie writerzy się różnią.
Pozostaje mieć nadzieję, że „ten od muzyki nieanglosaskiej” też stanie się za parę lat standardem. I tylko ja będę musiał znów poszukać nowego pomysłu na siebie, żeby dochować wierności nazwie bloga :-)
@ Haiku Garden – wspaniała wiadomość, oczywiście znamy!
http://beehy.pe/haiku-garden-waver-slovenia/
http://beehy.pe/best-of-2016/slovenia-3/
Czemu akurat ich koncert? Na czym polega wariactwo takiej organizacji?
Można wręcz stwierdzić, że każda Twoja bieżąca inicjatywa – Ziemia Niczyja, Beehype czy Fiszki Polityki – to niezwykle ciekawy przykład uniknięcia zastoju, nudy i owego „typowego” dziennikarstwa.
Na bihajpowe topy roku, polskie i nie tylko, oczywiście zaglądam – czasem sobie gdybam i robię nadzieję, że po kilku latach swojego pisania o muzyce będę mógł dorzucić jakąś cegiełkę do kolejnego Topu jako jeden z reprezentantów polskiego dziennikarstwa muzycznego :)
Wariactwo polegało raczej na tempie – w ciągu niecałych dwóch tygodni zorganizowanie koncertu w określonym z góry dniu w takim mieście jak Poznań jest dosyć szalone. Miejsc koncertowych jest niewiele, a te, które są, nierzadko mają terminy zarezerwowane aż do września. A dlaczego oni? Odpowiedź jest prosta: dostaliśmy informację od Piotra Radio, że będą przejeżdżać przez Polskę dwukrotnie i przydałby się im jakiś koncert po drodze. Po przesłuchaniu spodobali się oni nam na tyle, że zrobiliśmy co tylko w naszej mocy, aby koncert mógł dojść do skutku.
Za rok zapraszamy, o ile tylko inicjatywa przetrwa :-)
A po koncercie jakie mieliście przemyślenia? Co do sensu organizowania koncertów takim zespołom, publiczności?
A jednak – tęsknota za Kioskami jest rozpowszechniona! Bardzo lubię Flipboarda, ale to Kiosków nie zastąpi. Autorskość wyboru była kluczowa i zgadzam się, że to było coś wyjątkowego.
Trzymam za słowo w takim razie! :)
Sens jest dopóki zjawi się chociaż jedna osoba, której się ten koncert spodoba. Poznańska publika, przynajmniej jeśli chodzi o grono poruszające się wokół noise rocka i różnego rodzaju gitarowych hałasów, jest bardzo otwarta na koncerty, zwłaszcza mało znanych kapel zagranicznych. Wielokrotnie sam zazdrościłem Warszawie, że pojawiają się tam takie zespoły jak Blue Crime czy The Sweet Release of Death (obydwa z Holandii) i mam nadzieję, że dzięki naszym działaniom uda się kiedyś te kapele do stolicy Wielkopolski sprowadzić :) Debiut w postaci Haiku Garden wydaje się w tym miejscu być perfekcyjnym rozpoczęciem. Swoją drogą, liczymy też na to, że uda nam się ściągnąć na przyszłe koncerty także stałą publikę innych klubów takich jak LAS (drone, jazz, eksperymenty) czy U Bazyla (metal, indie, punk), bo z naszej wiedzy wynika, że wśród niej są osoby, które poszukują w muzyce i mogą być bardzo dobrym targetem naszych przyszłych działań.