Muzyka zaangażowana

Muzyka zaangażowana

Pisaliśmy niedawno o ważnym, zdaniem niektórych Słowaków najważniejszym utworze hiphopowym na lokalnej scenie od lat, niejakiego Tono S, zatytułowanym „Neublížil som”, czyli „Nikogo nie skrzywdziłem”.

Tytuł zaczerpnięto od byłego premiera Vladimíra Mečiara, konkretnie jego wpół-wyśpiewanej pożegnalnej wypowiedzi w telewizji – link na końcu postu. Sam utwór dotyczy wciąż niewyjaśnionego politycznego morderstwa Róberta Remiáš.

Rzadko na bihajpie prezentujemy hip-hop, bo tutaj bez rozumienia tekstu (zwykle) ani rusz. Ale „Neublížil som”, mimo że jakimś muzycznym objawieniem nie jest, zwróciło naszą uwagę i pozostało w pamięci. Przy czym przesłanie i kontekst poznaliśmy dopiero przy publikacji – razem z czytelnikami. Wcześniej mieliśmy sam link.

*

Sytuacja ta przypomniała mi o jednym z największych bihajpowych odkryć, które towarzyszy nam regularnie od startu serwisu i przy każdym powrocie rośnie wzmacnia we mnie przekonanie co do prawdziwości pewnej teorii. Oto pojawia się piosenka, w której zakochuję się… z niewiadomego powodu. Muzycznie wydaje się zupełnie zwykła, nawet słabawa. Ale „coś w niej jest”. Uderza przy pierwszym zetknięciu i skłania do powrotów.

Kilka dni czy tygodni później nasz korespondent podsyła komentarz. I okazuje się, że ten niezwykły choć zwykły kawałek z Tajwanu dotyczy szkód, jakie środowisku naturalnemu wyspy wyrządził przemysł petrochemiczny – w wykonaniu kapeli, która podjęła krucjatę. Albo że w tej zwykłej-niezwykłej balladzie z Turcji, nagranej tuż po niedoszłym puczu, artystka wyznaje: Dziś chciałam wyjechać z mojego kraju. Albo trafiasz na dramatyczny teledysk Pianoboya o „Ziemi ojczystej„, choć najpierw zachwycił sam utwór.

Takich momentów było w ciągu ostatnich lat przynajmniej kilkanaście. I prowadziły do wniosku, że muzyka zaangażowana angażuje mocniej nawet wtedy, gdy owego zaangażowania się nie rozumie, a nawet o nim nie ma pojęcie.

I tę wizję równie dobrze można uznać za absurdalną i wymyśloną – co za oczywistą i naturalną. Bo przecież pisanie utworu z przejęciem powinno przełożyć się także na zaangażowanie w kompozycję i wykonanie, mocne słowa na mocne dźwięki. I nawet słuchacz zagraniczny powinien to zauważyć, a przynajmniej intuicyjnie odczuć ukryte emocje. Takie przynajmniej mamy doświadczenie.

*

Przypomina mi to o niedawnej dyskusji, która w Polsce toczyła się przy okazji podsumowań roku, że w polskiej muzyce tego zaangażowania brakuje. Sam sygnalizowałem pod koniec roku, że z perspektywy bihajpowej widać i słychać narastający niepokój. I potwierdziły to nasze podsumowania 2016 roku.

Było to widać w tematach poruszanych na najważniejszych płytach w części krajów: polecam przejrzenie Brazylii. Ale także w komentarzach, jakimi wybrane przez siebie płyty otaczali nasi korespondenci. Nawet przy wyborze ilustracji swojej listy Koreańczyk lobbował za wspomnieniami tych, którzy utonęli w katastrofie promu Sewol, bo to zdjęcie oddaje obecny nastrój w kraju. Rumun niewyspany od protestów bardzo bronił się przed sielankowym widoczkiem, który ostatecznie daliśmy – dla przeciwwagi. Każdy Wenezuelczyk, który choćby próbował nagrać w ubiegłym roku płytę, dla nas zasłużył na miano bohatera.

W tym świetle w Polsce rzeczywiście gęby na kłódkę, choć paru kontrybutorów dopisało polityczny kontekst do niekoniecznie politycznych płyt z naszej trzydziestki. Ale z drugiej strony – może szukamy nie tam, gdzie trzeba? Współcześni indierockowcy czy odjechani avant-jazzmeni nie zwykli się kojarzyć ze spontanicznymi manifestami politycznymi czy społecznymi. Może należałoby raczej zajrzeć do byłych punkowców, poezję śpiewających albo kompozytorów bardzo poważnych? Generalnie kręgów, które w takich podsumowaniach kompletnie olewamy.

Oczywiście w tym olewaniu pewnie nierzadko jest pewna słuszność. Ale jeśli opisana wyżej teoria jest słuszna, może wyjątkowo zaangażowanie przełoży się także na tę muzykę i ku własnemu zaskoczeniu się przejmiemy?




Dodaj komentarz