Nawet wygórowane oczekiwania estoński festiwal Tallinn Music Week przerósł moje oczekiwania i okazał się fantastycznym doświadczeniem na każdym poziomie.
Na stronie „Polityki” piszę o pozamuzycznych aspektach tego wydarzenia. Stały się tak widoczne, zdaniem niektórych wręcz dominujące, że pytają o sens środkowego słowa w nazwie festiwalu. Może na wzór MTV należałoby ją skrócić do TMW? Podobno niektóre zespoły wręcz obrażają się na myśl, że ich muzyka ma być „narzędziem przemiany” społecznej czy technologicznej; niejako pretekstem do dyskusji na „poważniejsze” tematy.
Szefowa festiwalu podczas własnego przemówienia tłumaczyła zamysł przewodzącej tegorocznemu festiwalowi grafiki (tej powyżej). Jaskrawa czerwień na powierzchni: to muzyka, zabawa, od zawsze i na zawsze podstawa TMW. Ale pod spodem kryje się coś głębszego, niekoniecznie wesołego. Jak mówiła, zespół festiwalu nie wypruwałby sobie żył, gdyby chodziło „tylko o muzykę”.
Sam z ciekawością słuchałem takich dyskusji, bo niejako podobny dylemat mamy na bihajpie. Miało w nim chodzić tylko o dźwięki, świadomie unikaliśmy stawania po którejś ze stron licznych barykad, ale przecież czasem się nie da. I tych pozamuzycznych wątków jest coraz więcej, to chyba widać też na tym blogu.
*
Wracając do muzyki, takich wykonawców bez wahania zaprosiłbym na własny festiwal muzyczny:
• za wokal i najlepszy kower Britney – Siv Jakobsen (Norwegia)
• za riffy i energię – Sheep Got Waxed (Litwa)
• za riffy i energię – Židrūns (Łotwa)
• za riffy i energię – Žen (Chorwacja)
• za psychodelię i klimat – Mikko Joensuu (Sweden)
• za rap taki, że nie trzeba rozumieć – Daf (Estonia)
Zabawna sytuacja z tymi ostatnimi. Po koncercie zaczepiłem siedzącą obok parę, która była równie wpatrzona w tego kolesia, jak ja. „O czym on rapował?!” – pytam. „A nie wiemy – odparli. – Jesteśmy z Finlandii”.
Widziałem też oba koncerty duetu Maarja Nuut – Hendrik Kaljujärv, czyli wokale plus elektronika. Towarzysz wiele jej nie ubogacił, ale też specjalnie nie przeszkadzał. Już się tu kiedyś Maarją zachwycałem, więc powiem tylko, że pozostaje moją ulubioną istotą pozaziemską.
Z tego co dobrze pamiętam, to wydarzenie Tallinn Music Week od początku nie miało być właśnie stricte festiwalem muzycznym. Dobrze, że ta interdyscyplinarność jest zachowana. Kolejna sprawa to taka, iż jak pokazuje historia muzyka miała także wpływ na losy historii. Chociażby po wojnie jazz przyczynił się do rozwijania kontaktów polsko-niemieckich. Zachowanie prezydent Estonii po raz kolejny utwierdza mnie w przekonaniu, że bliżej temu krajowi do krajów skandynawskich/ nordyckich aniżeli do środkowo-europejskich. Zresztą nie tylko Estonia do tego dąży: https://www.bloomberg.com/view/articles/2017-01-10/why-the-baltics-want-to-move-to-another-part-of-europe
Jak wielu innych przyjezdnych, z którymi rozmawiałem, też czułem skandynawskość Estończyków – tak ich ambicje, jak i faktyczne dopasowanie do skandynawskiego myślenia. No i język :-)
Dlatego trudno uciec od skojarzeń z Islandią – nie tylko ze względu na nieprawdopodobnie prężną scenę muzyczną jak na tak mały kraj, ale właśnie kierunki, styl i skuteczność działania.
Co do założeń TMW: interesuję się festiwalem od 5-6 lat dopiero, początków nie pamiętam. Spotkałem parę osób, które pamiętają początki sprzed 10 lat i mówili po prostu o malutkim festiwalu muzycznym.