Tydzień po zakończeniu tegorocznego Skrzyżowania Kultur wciąż pozostaje we mnie poczucie, że należało do najlepszych, w jakich uczestniczyłem – a miałem szczęście być na większości z trzynastu dotychczasowych.
Niby nie było takich spektakularnych koncertów jak – przed wielu laty – Alim Qasimov, Aynur Dogan, Mayra Andrade, Ladysmith Black Mambazo czy ostatnio Ester Rada, imponująca wykonawczo. Ale nie było też pseudofolkowej maskarady, która w ostatnich latach dość często skłaniała do ewakuacji jeszcze w trakcie pierwszego utworu. Czy zwykłej nudy.
Było więc bardzo równo, może najrówniej dotąd: bez wspomnień na całe życie, ale i bez ewidentnych pomyłek.
Wspaniale zaczęła Kolumbijka Marta Gomez, łącząc słodycz muzyczną utworów i takież wykonanie z zaangażowaną tematyką, w którą nas przed prawie każdym utworem wprowadzała.
Imponujące były Indie w obu odsłonach: instrumentalnym-wirtuzerskim (Purbayan Chatterjee) oraz odjechanym-wokalnym (siostry Ranjani & Gayatri). Dzięki nim wróciło częste w przypadku tego festiwalu poczucie obcowania z niebywałymi profesjonalistami, którzy tysiące godzin poświęcili na doskonalenie fachu. Tacy „najlepsi na świecie” w swoich działkach.
Odkryciem festiwalu było dla mnie jednak spotkanie naszych lokalnych debeściaków, czyli Adama Struga z Warszawską Orkiestrą Sentymentalną, których talenty się nie tyle dodały, co spotęgowały. Szczególnie że wchodziłem do namiotu z przekonaniem, że to nie moja muzyka – a zaraz potem kiwałem się wspólnie z setkami osób w wieku dwa razy moim.
Eksperymenty festiwalu – Kapela ze Wsi Warszawa z również niemłodymi gośćmi z Mazowsza, odjechany czwartek z udziałem tureckiej Baby Zuli, łączącego prostą Afrykę z imprezką Kondi Band oraz kolumbijskiego Meridian Brothers – też nie zaszkodziły. Choć ci ostatni zrobili coś niebywale głupiego i swój najbardziej pogięty utwór „Delirio” zagrali na samym wstępie. Czym natychmiast przepędzili z namiotu 1/4 publiczności. A przecież resztę dałoby się znieść.
Wreszcie pewną niespodziankę przyniósł dzień ostatni: wyczekiwana Aziza Brahim imponowała wokalnie, ale wrócił znany i nielubiany syndrom ciekawego niebiałego artysty z nieciekawym białym zespołem. Progrockowe solówki do pieśni ludu Sahrawi? Był jeden cudowny moment tego koncertu: gdy została na scenie sama z bębniarzem. Bez niego byłoby jeszcze lepiej.
Pierwszą połowę finałowego wieczoru spędziliśmy z innym czarno-białym połączeniem, czyli malijsko-francuskim duetem Ballaké Sissoko & Vincent Segal. Ewidentnie ten drugi przewodzi parze i to raczej jego pasje zaspokajają na scenie (grając muzykę nie tylko afrykańską). Jednak atmosfera, wyobraźnia i – znowu – poziom wykonawczy podarowały nam jedną z najprzyjemniejszych godzin festiwalu.
Skrzyżowania Kultur co roku kończę z myślą „widzimy się za rok”, ale tym razem jakoś bardziej.
Fotki z FB Festiwalu.