Kwestia smaku

Kwestia smaku

Słuchałem, próbowałem słuchać nowej płyty Tool. I za każdą z obu prób nie mogłem zrozumieć, jak autorzy „Lateralusa” mogli popełnić coś tak złego. Rozumiem, że można nie mieć weny do napisania czegoś dobrego. Ale chyba jakiś negatywny filtr powinien się uruchomić, powstrzymać przed kliknięciem „publikuj”? Naprawdę chodzi tylko o kasę?

Posłuchałem sobie też po latach jednej z najmniej znanych produkcji Porcupine Tree, mojego niegdyś oficjalnie ulubionego zespołu świata, czyli 40-minutowej improwizacji „Moonloop„. Dosyć wspaniała rzecz, z perspektywy czasu szlachetniejsza niż połowa ich zasadniczej dyskografii. Co przypomniało mi, że od ostatniej płyty zespołu mija 10 lat, a mój niegdyś oficjalnie ulubiony muzyk świata nie zapowiada powrotu do tego projektu. I dzięki Bogu.

Bo Steven Wilson, podobnie jak muzycy Tool, zgubił gdzieś gust i na jego solowych płytach pojawiały się takie rzeczy, że – po latach śledzenia wszystkich wersji wszystkich utworów, moderowania polskiej grupy dyskusyjnej zespołu i zebraniu kilkuset koncertowych bootlegów – szybko wyleczyłem się z bycia psychofanem i pozbyłem niemal całej kolekcji.

Jak to możliwe, że ktoś stojący za „Returning Jesus”, za „Signify”, za dwójką Bass Communion mógł się pogrążyć w tandetnych blackfieldowych refrenikach z jednej strony, a z drugiej solowych… zabrakło mi tu słowa, bo naprawdę z jego solówek nic nie pamiętam. Może jeszcze spróbuję, choć pewnie nie.

I nie, nie chodzi wcale o mnie, lata 1992-2002 wciąż mi się podobają, często zachwycają. I tak, Radiohead to jedna z kapel wszech czasów, bo smaku nigdy nie zgubili, nawet gdy grali tylko dobrze. I tak, chapeau bas dla kończących zawczasu, jak Peter Gabriel, Kate Bush, czy najbardziej niedoceniana kapela świata.

Jak zacznę pisać żenujące rzeczy, powiecie mi?

 




Dodaj komentarz