Prawie dziesięć lat minęło od mojego pierwszego tekstu o Tallinn Music Week, pisanego jeszcze zdalnie na podstawie czyjegoś pracowitego notowania. Dzisiaj e-platforma TMW pozwala (choć za paywallem) oglądać wszystkie panele do woli, także te z poprzednich lat.
Sześć lat temu miałem już przyjemność pojechać osobiście i nawet o czymś gadać. Ale najlepiej było w tym roku. Bo poza tradycyjnie bardzo dobrym poziomem i konferencji, i wystarczającej części z obejrzanych przeze mnie występów (choć i tak ułamka z wszystkich 188), dopisał jeszcze maj. 20 stopni, bezchmurnie przez cztery dni, miasto całe w zieleni, nawet zwiedziłem rezerwat z krańca stolicy (zdj.). Prawdę mówiąc: wręcz głupio było siedzieć w tych salach konferencyjnych czy koncertowych, zimą ratują życie.
Muzyczne odkrycia spisałem na bihajpie, pierwsza trójka i końcowe bonusy były wybitne i po wciąż odczuwanej pandemicznej posusze poruszały.
A tutaj chciałem wspomnieć o dość niezwykłym spotkaniu z Grenlandią. Miało być o klimacie, ale nawet ten najważniejszy z tematów przykryła dwójka gości: Jacob Froberg, organizator jedynego festiwalu muzycznego z największej wyspy świata, a przede wszystkim Nuka Alice Lund, „inuicka tancerka bębnów” (tutaj jakaś ilustracja).
Wszystkie jej opowieści były fascynujące, jak ta o kilkuminutowych nocach latem, gdy północne słońce na moment chowa się za górkę obok jej niewielkiego miasteczka (zarazem drugiego największego w kraju). Największe wrażenie chyba na wszystkich obecnych zrobiło jednak wyznanie, że początkowo zaproszenie do Estonii ją oburzyło. Bo przez stulecia „zachodni” człowiek wykorzystywał rdzennych Grenlandczyków, bo przeorani do dna lodów przez białasów wciąż próbują odtworzyć swoją kulturę i religię, bo Europejczyk to najeźdźca, kolonizator, niszczyciel, łaski bez. Nie będziecie się litować.
Opowiedziała też, jak wiele kosztowało ją wznieść się ponad te słuszne żale, przylecieć i o tym opowiedzieć. Uwierzyć, że nas ta część historii też obrzydza. Ale – uprzedziła pytania – niczego nam nie zagra ani nie zatańczy, nie zamierza też nigdy białasów uczyć swoich ledwie odzyskanych tradycji. Bo to sprawy Grenlandczyków.
*
Z gorszych wieści: tegoroczny majowy Tallinn Music Week był wyjątkiem, za rok początek kwietnia, ale będzie łatwiej siedzieć w tych salach.
A jak to się stało, że Polska wciąż nie ma takiej imprezy? Jak to się stało, że licząca 1,3 mln ludzi Estonia – 2/3 naszej stolicy – wystawia co roku prawie setkę przebranych wykonawców?