W ciągu trzech lat udało mi się trzy razy odwiedzić Maderę (i planuję kontynuować ten trend), więc chyba uczciwie polecam w nowej „Polityce” podróż na tę niezwykłą wyspę.
Na papierze i nie tylko zmieściła się nawet wzmianka o moich dwóch ulubionych miejscówkach na zachodnim skraju Madery:
Strefę słońca zamykają na zachodzie dwa sąsiadujące, lecz jakże różniące się miasteczka. Jardim do Mar to zwarty labirynt wąskich chodników wyłożonych czarno-białymi kamieniami, z otaczającą wszystko półkolem nadmorską promenadą i wszechobecnymi kotami. Z kolei Paul do Mar ciągnie się kilometrami wzdłuż falochronu, od przystani rybackiej po sady bananowe, a po drodze włóczą się psy. W obu można się poczuć jak na końcu świata, choć to tylko koniec Europy: najbliższa za wielką wodą jest Brazylia.