Kiosk

Zła muzyka i głupi muzycy (Kiosk 11/09)

The Beatles a.d. 3026

Basista Duran Duran John Taylor wyewoluował w wykładowcę i głosi, że klasyka szkodzi nowej muzyce – a raczej tak łatwy do niej dostęp. Starocie odwracają uwagę od nowości i aktywni muzycy nie czują presji, by porywać się na kolejne rewolucje. A uchodzi im to na sucho, bo brak innowacji muzycznych skutecznie maskują nowinki technologiczne.

Muzyce brakuje też… pomyłek. Że błędy są niezbędne muzyce rockowej (przykład Beatlesowskiego „Rain” bardzo trafiony), przekonuje NPR. T+L pisze o złej muzyce w miejscach publicznych, a Beatportal zebrał 20 breakbeatowych hitów, które warto znać. Największą pracę wykonali ludzie z Clashmusic, spisując 100 najgłupszych rzeczy wypowiedzianych przez muzyków.

Nie nękam was kolejnymi podsumowaniami dekad i nie wspominam o pięćdziesiątce Observera, za to polecam tyczące się rankingów rozmowy: z Kieranem Hebdenem z Four Tet oraz Matthew Herbertem. Musicie tylko znieść cykliczne „yeah” i „uhm” Paula Morleya. Ale skoro przez lata pracy wyrobił w sobie taki nawyk, to może wypada brać przykład z weterana?

Nawet jeśli wolność i braterstwo pozostają utopią, to internet przynajmniej wprowadził równość i nawet gwiazdom można odpyskować. „Guardian” prorokuje niespodziewany koniec piractwa, co nie spodobało się wokaliście Gang of Four – szukajcie nicka „jonking” w komentarzach. To z kolei nie przypadło do gustu czytelnikom. Z reguły komentarzy nie czytam, ale Macio przekonał mnie magicznym słowem „flame”.

Będąc przy temacie, Jarosław Lipczyc zastosował na łamach „Wyborczej” takie porównanie:

„Biznes nie chce też przyjąć do wiadomości, że do internetu ludzie przenieśli swoje naturalne aktywności kulturowe. Kiedy internauci masowo kopiują zdjęcia i zamieszczają na Naszej-klasie, to z punktu widzenia społecznego nie robią nic innego, jak my kilkanaście lat temu, wycinając fotosy z kolorowych czasopism i wklejając do pamiętnika. Umieszczając piosenkę na  YouTube czy na Facebooku, wtykamy słuchawki do walkmana i mówimy znajomemu: posłuchaj”.

Pierwszego od kilkunastu lat wywiadu udzieliła Elizabeth Frazer. Niewiele w nim o muzyce, za to można zrozumieć to i owo i posłuchać fragmentu jej nowego singla. Piosenką roku „Moses” nie będzie, ale Frazer niespecjalnie garnie się do mikrofonu, więc innych dźwięków możemy już nie doczekać.

A na deser:

Gibson szmugował palisander do produkcji gitar (tyle po sekrecie brzmienia)
• a HennWill nagrał teatralny koncert Julii Marcell (legalne bootlegi – co za czasy!)
oburzenie Australijczyków na playback Britney (wyszła z tego ogólnonarodowa dyskusja)
pierwszy Twitterowy album (fragment: play{x=SinOsc;y=LFNoise0;a=y.ar(8);(x.)
Nine Inch Nails wyprzedaje sprzęt na eBayu (czyli jednak bye bye)
Bohemian Rhapsody w wykonaniu Muppetów
wspomnienie Beatlesów z XXXI wieku
objawienie Michaela Jacksona w brzuchu jednej z przyszłych matek
Calvin objawia smykałkę.

o1Więcej Kiosków

Fine.


Mówiące pianino, grające schody (Kiosk 9-10/09)

Mówiące pianino Petera Ablingera

Zacznijmy od absurdu roku: nowojorski sąd federalny uznał, że jeśli zadzwoni wam komórka, to jeszcze nie znaczy, że urządzacie koncert. Uznał oczywiście mądrze, chodzi o sam pomysł. ASCAP (Amerykańskie Stowarzyszenie Kompozytorów, Autorów i Wydawców), które najwyraźniej ściga się z RIAA o tytuł najbardziej upierdliwej organizacji na świecie, chciało pobierać tantiemy za każde „publiczne wykonanie” telefonicznego dzwonka. Wow.

Sasha Frere-Jones podpytał Jonny’ego Greenwooda o jego zdanie na temat formatu mp3. Na stronie „New Yorkera” znajdziecie też zabawną dyskusję w temacie rozpadów grup muzycznych (przesłanki) i modnych ostatnio reaktywacji (po ilu latach reunion się liczy).

Ile kasy generują dla swych regionów niezależne festiwale zbadało „NME”, a przy okazji przyznania chłopakom z Fucked Up tegorocznej Polar Prize „Village Voice” podsumował zmagania z nazwą grupy poprawnego politycznie „New York Timesa”. No i mamy kolejne badanie, które pokazuje, że tzw. piraci wydają najwięcej na muzykę. I znów nie wiadomo, czy okradają artystów, czy jednak ich utrzymują.

Miłośnikom dłuższych analiz polecam esej Music & Theory Simona Reynoldsa. Rzecz dotyczy świętej wojny pomiędzy krytyką muzyczną nieco wydumaną i żurnalizmem typu „kawa na ławę”. Nie dość, że ciekawe to i – jak przystało na Reynoldsa – lekkim piórem pisane, to jeszcze podrzuca kilka nazwisk wartych sprawdzenia (niezależnie od tego, po której stronie barykady się stoi). Potem możecie odreagować przy generatorze nazw metalowych.

Pewnie już wiecie, że Sufjan Stevens się załamał i stracił wiarę w sens nagrywania albumów, a nawet piosenek. Mam nadzieję, że mu się odwidzi, bo wydane niedawno quasi-orkiestralne „BQE” nie jest dziełem szczególnie fascynującym. Przeprowadził za to wywiad z Nedelle Torrisi, kumpelą z wytwórni, jakiego nie zrobiłby żaden dziennikarz.

„Najfajniejszy jest ten kompozytor. Jest taki na maksa kompozytorowy!!! Lekko rozwichrzony włos, trochę jak Chopin, znak szczególny w postaci tajemniczego uzębienia i ten cudowny zblaz w mówieniu” – skomentowała moja znajoma (kompozytorka), kiedy pokazałem jej gadające pianino imitujące mowę ludzką bez żadnych wspomagaczy. A skoro jesteśmy przy klawiszach, to polecam też grające schody (i całą serię The Fun Theory).

Kończę sympatyczną fotką i kolejnym rozczarowaniem Calvina.

o1Więcej Kiosków

Fine.


Agresja na scenie, hip-hop na biurku (Kiosk 8/09)

Poznaj nowe oblicze Dana Deacona

Rok szkolny zacząłem od solidnej lektury, czyli dziennikarskiej pisaniny na temat dziennikarskiej pisaniny. John Harris na łamach „Guardiana” wspomina początki krytyki muzycznej. Zacznijcie od akapitu „The history of rock writing begins around 1966 when…”

Wspominany tam Lester Bangs, publicysta tyleż legendarny, co enigmatyczny (w tle rockowe przedawkowanie valium w wieku 33 lat), tak radził jednemu ze swoich podopiecznych, że niejeden writer rzucający w „Machinie” hurtem czwórkami i piątkami mógłby się zawstydzić:

It’s not enough just to like the chord progression on a couple of tracks and the cowbell sound. You got to get beneath the surface: if these people turned up on your doorstep, would you invite them in? And if not, why are you listening to their music?

Długością z tym tekstem rywalizuje Pitchforkowe podsumowanie dekady w popie, ale okazuje się kluczeniem w poszukiwaniu dowodów na prawdziwość tez dowodzenia niewartych. Honor PFM trzeba jednak oddać za społeczną historię mp3, którą Licealistom 2.0 wypadało by wpisać na listę lektur obowiązkowych z WOS-u.

Sceniczną sensacją sezonu jest Patrick Wolf, który na niemieckim C/O Pop Festival urządził niezły cyrk. Potem tłumaczył się, że tylko wyrażał ogólną irytację światem. Równie nerwowy okazał się Calvin Harris – na Twitterze tak podsumował nieprzychylnych mu recenzentów:

THIS ENTIRE INDUSTRY IS FULL OF RICH PEOPLE’S KIDS, EVERYWHERE, FUCKING RICH PEOPLE’S KIDS RICH PEOPLE’S KIDS (…)

To ja nie będę ryzykował i jego koncert na Orange Warsaw ominę.

Dlaczego Spotify nie jest fajne dla artystów, wbrew wszelkim pozorom? Bo nie dość, że nawet ci w miarę popularni dostają grosze, to spore udziały w firmie mają koncerny muzyczne: Sony BMG 5,8%, Universal 4,8%, Warner 3,8%, EMI 1,9%,  Merlin 1,0%. Całe 18% akcji otrzymali oni za… 10 tysięcy euro.

Pociechą dla strapionych po rozpadzie jego ansamblu niech będzie nowy teledysk Dana Deacona, a na deser polecam dwie zabawne japońskie reklamówki z Adrianem Belew z King Crimson w roli błazna: ze słoniem oraz małpą.

„Independent” pisze o złotej erze okładek, a NPR wyprzedzając wszystkich o pół roku zmontował głosami internautów listę najlepszych utworów 2009 roku. Zestaw o tyle przydatny, że większości typów słucha się na miejscu.

Jak blogi wszystko zmieniły – bada Scott Rosenberg i dochodzi do dwóch wniosków: blogów nie wolno porównywać do kanałów telewizyjnych, których ilość musi być ograniczona. Nieprawda, że „blogów jest zbyt wiele!” bo więcej mają one wspólnego z telefonowaniem niż telewizją: poprzez oba media przekazuje się podobne treści. Stąd wniosek drugi: blogowanie to także, a może przede wszystkim, czytanie, tak jak słuchanie jest składową rozmowy.

Jeśli ktoś lubi fantastykę, to polecam opowiadanie „Exhalation” Teda Chianga, które wygrało w tym roku Hugo Awards. A żeby skończyć szkolnym akcentem, poznajcie pioniera hip-hopu biurkowego (można też poćwiczyć samemu). Calvin? Odleciał.

o1Więcej Kiosków

Fine.


Na pohybel internetowi (Kiosk 7/09)

Loops Magazine #1
Czytam sobie o zmierzchu prasy muzycznej w Wielkiej Brytanii: upadkach maluchów, migracji średniaków do internetu i smutniejących oczach szefów niedawnych gigantów. Czytam sobie o tym w nowym, na wskroś papierowym 220-stronicowym półroczniku „Loops„, w którym teksty mają po kilkanaście stron, a reklam naliczyłem niewiele więcej niż na własnym blogu. Ilustracjami ich miażdżę.

Ciekaw jestem bardzo, czy śmietanka wyspiarskiego żurnalizmu zdoła jeśli nie odwrócić bieg rzeki, to choć iść pod prąd. Za Simona Reynoldsa summę kinowych wyobrażeń o muzyce przyszłości (solidna rzecz o soundtrackach sci-fi), zjadliwie feministyczną analizę archetypu beatlesowskiej „nastoletniej fanki” (pisk i amok) czy znakomitą sylwetkę Nicka Drake’a pióra Nicka Kenta, pisaną w 1978 roku, teraz wygrzebaną – jestem skłonny w to uwierzyć.

Hitem numeru jest Amandy Petrusich opowieść o zbzikowanych kolekcjonerach płyt 78 rpm, które w całych Stanach na poważnie zbiera ledwie paru wariatów. Bywa, że chodzą od domu do domu i proszą ludzi, by wpuścili ich na strych i pozwolili przejrzeć stare graty. Przez ich pryzmat Petrusich odkopuje kawał historii muzyki wyrwany z powszechnej pamięci przez winylowy boom. Co zabawne, owym zbieraczom kultowe dla naszej młodzieży winylowe longplaye jawią się jako masowy, pozbawiony duszy nośnik. (O mp3 nie chcą słyszeć).

Nawet omijając co drugi materiał – bo niezbyt interesują mnie fragmenty książki Nicka Cave’a czy kolejny elaborat poświęcony narkotykowo-muzycznej symbiozie – jest to lektura godna wyłożenia Ł6,6. Czekaj, nie trać zainteresowania! Pierwsze siedem artykułów, czyli dobre 100 stron (w tym teksty o Drake’u i 78rpm-owcach) znajdziesz na www.exacteditions.com/loops.

Wspomniana na początku kronika dziennikarskich wzlotów i upadków znad Tamizy jest z kolei dostępna w serwisie Guardiana, a „Loops” tylko ją przedrukowało, za co jestem im dozgonnie wdzięczny. Po lekturze wszystkiego od początku 2008 roku – bo to najlepszy „przegląd prasy”, na jaki się dotąd natknąłem – rozwiały się moje wątpliwości co do sensowności takich przedsięwzięć. Warunek: krytyk krytyków musi lepiej od swych ofiar – a przynajmniej większości z nich – ogarniać muzykę. I być piekielnie elokwentnym.

Maggoty Lamb to ma i redakcje „NME”, „Mojo” czy „Uncut” muszą być bliskie odszyfrowania jego tożsamości  („Uncut” ma największą motywację). Lektura raczej wymagająca, ale nagrodą są tony brytolskiej złośliwości pierwszego gatunku i takie smaczki, jak ten cytat z magazynu „Terrorizer”, z wywiadu z Philuciferem z grupy Thunder Unit Savrog:

Black Metal is not a community. Black metal is like a forest with many fierce wolf packs, and ours is the fiercest. Let them come, we will eat from their throats.

Zacząłem rzeczą takiego kalibru, że wypada mi już pozostać przy solidniejszych czytadłach: nad przyszłością gazet rozmyśla „Wired”, a obok wylicza 10 dziwnych metod dystrybucji muzyki. „Independent” zastanawia się, abbey road cover imitationsczy praca ze słuchawkami na uszach jest wydajniejsza niż bez (niestety nie potwierdzam, ale nie wyrzeknę się), a „Guardian” cieszy, że młodzi rezygnują z p2p i przestawiają się na legalny streaming. Zapewne wzmocni to jeszcze uruchomienie przez Microsoft konkurencji dla Spotify – to już lada dzień.

Jeśli od lat zastanawiacie się nad tajemniczym skrótem TR-808 albo po prostu 808, przeczytajcie krótką historię Rolanda TR-808 z załączonymi, bardzo trafnymi, samplami. A odliczającym dni do 40 rocznicy wydania najlepszego albumu The Beatles polecam galerię 40 imitacji okładki Abbey Road (moje typy obok).

Przywoływany już Simon Reynolds oddał hołd muzycznym międzyczasom (na przykładzie post-punku, post-disco i post-psychodelii), które swym bogactwem „rzucają wyzwanie historycznej fiksacji na wydarzeniu, punkcie przełomowym i rewolucyjnych momentach”. Zawsze to ciekawe poczytać, jak sensowność określenia post-rock poddaje w wątpliwość człowiek, który ów termin ukuł.

Na koniec dwa fajne, chociaż mocno chałupnicze teledyski: Ombarrops! naszego The Car Is On Fire oraz Stillness is the Move Dirty Projectors (ta choreografia – toż to leśne R’n’B!). I jeden wizualnie wybitny: Orena Laviego Her Moring Elegance. Żegnam się Calvinem metafizycznym.

o1Więcej Kiosków

Fine.


Piraci w parlamencie, gangi na iTunes (Kiosk 6/09)

W kryzysie nawet Soho cichnie (foto własne)

Ponad sto rozmaitych utworów zawiera obowiązkowy zestaw na lato ułożony przez NPR (czyli amerykańskie Polskie Radio) według klucza dosłownego: od „Too Darn Hot” Elli Fitzgerald aż po „Summer Skin” Death Cab for Cutie.

Za dużo? Zarezerwujcie choć 20 minut dla Benjamina Zandera, szefa Boston Philharmonic Orchestra, który w niezwykle zabawny i jakże skuteczny formie uczy słuchać klasyki.

Drugim archiwalnym hitem czerwca okazał się Davida Stubbsa (tego od Rothko i Stockhausena) tekst wprawdzie sprzed lat, ale jak najbardziej aktualny, bo traktujący o jasnych i ciemnych stronach festiwali muzycznych. No dobra, głównie o tych ostatnich, ale dla takich zdań jak „na festiwalach recyklingowi poddaje się tylko gitarowe riffy” – obowiązkowo.

Kronika kryminalna: szwedzki pirat zasiądzie w Parlamencie Europejskim, gang na iTunes kupował własne utwory za cudze pieniądze, a popularna grupa Coldplay tym razem popełniła plagiat Cata Stevensa, którego muzułmańską konwersję w Yusufa streszczałem niedawno w „Przekroju”. Uwaga, Stevens inaczej niż Satriani od razu chłopakom wybaczył!

Finanse: za kiepską sprzedaż „Chinese Democracy” Axl Rose śmiertelnie obraził się na fanów, Joss Stone próbuje zwiać z EMI i jest gotowa zabulić za to 2,2 mln funtów, a wbrew pozorom polskiego wysypu koncertowego kryzys pogrąża festiwale. Chroniąc się przed pustkami, taki Sziget sprzedaje 45-osobowe bilety grupowe za pół ceny. Z dobrych wieści, Virgin i Universal rozmawiają z ISP o nieograniczonym dostępie do muzyki, czyli moje marcowe przewidywania nie były aż tak naciągane.

Rozmaitości: Sigur Rós świętujące 10-lecie wydania Ágaetis Byrjun udostępniło na swojej stronie dobra wszelakie, Beck na własnej zaczął już publikować jednodniowe covery, zaś wśród ton okazjonalnych tekstów o Sonic Youth najciekawiej popisał się nieoceniony „New Yorkerowy” Sasha Frere-Jones.

Videosmaczki: Joanna Newsom nie przestaje milczeć, ale pokazała się w roli mamuśki w do głębi odjechanym teledysku MGMT. Swojego pierwszego doczekała się wreszcie Julia Marcell, słusznie decydując się na zobrazowanie Night of the Living Dead. A Faith No More zagrało na metalowym Download Festival, co zaowocowało kilkoma uroczymi momentami i nadwyrężaniem cierpliwości długowłosej publiczności.

Deser: fani rocka okazują się bardziej podatni na romanse niż miłośnicy pozostałych gatunków muzycznych, a twórcy słownika PWN próbują definiować headbanging. Ja zaś wciągnąłem się w Pitchforkowy reportaż z nagrywania Bromst, w którym Dan Deacon wskrzesza archaiczny kanał pogłosowy, opiera się dźwiękowcom („buczenie jest częścią brzmienia, zostawcie!”) i wyprasza ich ze studia („nie mam ochoty co chwilę się kłócić”).  A Calvin w kryzysie.

Zobacz drugą część podsumowaniaWięcej Kiosków

Fine.


Zabójstwo, więzienie, pozew i śmierć (Kiosk 5/09)

muzyczne koło fortuny?

Tylko bez skojarzeń z Dniem Dziecka – za tym kolorowym Kołem Fortuny kryje się drobiazgowy, podszyty humorem wykres poczynań najbardziej obiecującej zdaniem Guardiana młodzieży.

Gdyby uwzględniono jego postać, gdzieś w okolicy zera znalazłby się Phil Spector, skazany właśnie na 19 lat więzienia. Po wyjściu zza krat posiadacz bodaj największej kolekcji złotych i platynowych płyt będzie miał 88 lat.

W wieku 45 lat pożegnał się ze światem Jay Bennett, człek współodpowiedzialny za wielkość „Yankee Hotel Foxtrot”. Tym smutniej, że nad żałobą wisi pozew przeciw kolegom z Wilco, od których Jay tuż przed śmiercią zażądał 50,000$ za wspólne płyty i (skądinąd świetny) dokument „I Am Trying to Break Your Heart” – polecam czołówkę dla prześlicznej akustycznej wersji piosenki tytułowej.

Poprawmy sobie humor dobrami: na NPR cały koncert Animal Collective, czyli zaproszenie do Jarocina. Tuż obok pogrywa sobie St. Vincent i tutaj wypada szukać uzasadnienia dla szczególnej sympatii, jaką sobie zaskarbiła. A jeśli ktoś pamięta jeszcze składak „Dark Was The Night„, to sporą jego część wykonali w NYC m.in. David Byrne, Bon Iver, Dave Sitek, Feist, no i gospodarze The National.

Kolektywy górą, więc kilka dni temu dla bezdomnych zagrali Amadou & Mariam & Gilmour, a dla frajdy – The Field z !!!. Najbardziej wytrwałym okazał się jednak samotnik: kanadyjski pianista Gonzales pobił rekord Guinessa 27-godzinnym koncertem. Jeśli obejrzycie go w całości (za słuchanie nagród nie ma!),  wśród 300 utworów znajdziecie i Gershwina, i Britney.

Trzymając się Kanady, w „The Globe and Mail” niejaki Walter Werzowa ciekawie opowiada o tym, jak powstał najsłynniejszy dżingiel świata, czyli cztery nutki Intela. W „Time” amerykański krytyk Greg Kot promuje swoją nową książkę o tym, jak internet zmienił muzykę. Historię pustej płyty Danger Mouse i Sparklehorse dorzucam zaś do cyklu Kurioza Przemysłu Muzycznego.

W ramach autoreklamy krótkie wywiady z The Car Is On Fire, (gośćmi Selectora) Fischerspooner oraz Michałem Merczyńskim nt. obłaskawiania Radiohead. Na deser Bartkowy artykuł o pupie Kylie. A zakończenie w duchu pierwszych akapitów:  Calvin u progu śmierci.

Zobacz pierwszą część podsumowaniaWięcej Kiosków

Fine.


Złość piękności nie szkodzi (Kiosk 4/09)

portmanrapTym razem kiosk bardziej do słuchania i oglądania niż czytelniczy, ale zacznijmy od problemów: Brytyjczycy obawiają się, że z powodu wiadomego pochodzenia grypy przyjdzie im odwołać Glastonbury (na temat bohaterki mediów muzycznie wypowiedział się też Mike Skinner, o którym więcej za chwilę). Chociaż niczym się w Meksyku nie zaraził, dobrych wspomnień nie wywiózł z tego kraju Manu Chao. Komentując politykę meksykańskich władz, Chao niefrasobliwie użył określenia „terroryzm”. Przed błyskawiczną deportacją uchroniła go dopiero interwencja Petera Gabriela: „Pozwólcie mu zostać!” – zaapelował anioł, no i pozwolili.

Nawet wsparcie archanioła Gabriela nie uratowałoby niejakiej Triny Johnson przed gniewem obywateli Surinamu. Najpierw, podając się za menedżerkę Toni Braxton, obiecała Surinamczykom ściągnąć amerykańską gwiazdę na wielki koncert. Potem, w dniu owego wielkiego koncertu, na scenę wmaszerowała… ona sama. Jakimś cudem obyło się bez linczu.

Skoro jesteśmy przy emocjach, piorunujące wrażenie zrobiła na mnie wściekła Natalie Portman, rapująca i przeklinająca ile wlezie. (Nawet większe niż kiedyś w teledysku Devendry Banharta – co będzie następnym razem?). Z kolei z trzech nowych utworów The Streets, które Skinner udostępnił za darmo (fajna ta moda): David Hassles, I Love My Phone oraz Trust Me – chociażby ze względu na fantastyczny podkład polecam ten ostatni. Reszta niekonieczna.

W ramach dóbr pełnometrażowych: świetnej jakości (merytorycznie i technicznie) półtoragodzinny tokijski koncert Radiohead będzie ostatnim gwoździem do trumny tych, którzy nie wybierają się do Poznania. Wyczekiwanie na inną spragnioną wizytę można sobie umilić audycją NPR, w którym Joanna Newsom para się DJ-ką. A moje paranie się blogerstwem dzięki waszym wizytom (już 10 tysięcy!) i dyskusjom godnym niejednej konferencji nie idzie na marne, za co odwdzięczam się Calvinem (przesadnie) optymistycznym.

Zobacz pierwszą część podsumowaniaWięcej Kiosków

Fine.


Płyty reklamą koncertów, szkółka Radiohead (Kiosk 3/09)

Koncert Wilco? Źrodło czystej energii!Pobieżne przesłuchanie Prince’a wyczynów najnowszych potwierdza wnioski sprzed kilku lat: można już przestać go słuchać, za to patrzyć mu na ręce trzeba. Bo facet należy do tej elitarnej grupy, która każdym ruchem przedefiniowuje muzyczny biznes, szukając złotego środka między światem płyt, mp3 i coraz modniejszych, chociaż najbardziej w tym towarzystwie archaicznych koncertów. A propos: zbiór 60 plakatów koncertowych, często zjawiskowych, gorąco polecam.

Wiadomo, że ani Prince’owi, ani tym bardziej Radiohead czy Nine Inch Nails pionierskie laury się nie należą, ale to oni ledwie przetarte ścieżki swym medialnym cielskiem poszerzają w dostępne wszystkim autostrady. „W 2004 roku Prince wręczał płytę „Musicology” każdemu, kto wpadł na jeden z jego koncertów, kładąc w ten sposób podwaliny pod to, co obecnie uznajemy niemal za aksjomat:  nagrania stają się reklamami koncertów” – pisze New Yorker. I najnowsze dane brytyjskie pokazują, że koncerty generują już więcej zielonych niż płyty. Bardzo jestem ciekaw, jak takie odwrócenie priorytetów wpłynie na jakość nowopowstającej muzyki.

„Płytowy bestseller wszech czasów, wydany w 1976 roku Their Greatest Hits The Eagles, sprzedał się w 29 mln egzemplarzy. Guitar Hero od premiery w 2005 roku w 23 milionach”. Guardian w tekście o nowej definicji sukcesu każe za gwiazdy uznać postacie, o których czytelnicy prasy i goście marketów płytowych w życiu nie słyszeli. I pewnie nie usłyszą, bo niektórych ich portfel w ogóle nie interesuje.

Marzec przyniósł kolejne przykłady niechcianej troski o artystów i nadopiekuńczych działań wbrew ich woli. Gdy Francja szykuje ostre jak brzytwa przepisy antypirackie, organizacja Featured Artists Coalition (należy do niej ponad 150 artystów, w tym David Rowntree z Blur i Ed O’Brien z Radiohead, Robbie Williams i Annie Lennox) apeluje: „Ściąganie to nie przestępstwo, nie karać nam fanów!”. I wścieka się na muzyczny protekcjonizm, tak jak szwedzcy providerzy internetowi: po zaostrzeniu tamtejszego prawa, w ciągu doby ruch w sieci zmalał o 33 proc. Antykorporacyjny z kolei elaborat tyczący się Live Nation wyprodukował sam Trent Reznor. 5172 znaki, o 1185 więcej niż ja o prapoczątkach polskiego jazzu. Zuch!

Beastie Boys, autorstwa Kozika, a tak naprawdę MuchyZaryzykowałem i  sprawdziłem, co też jeszcze trapi współczesne gwiazdy. Tydzień nie minął, a już wiedziałem, że Amy Winehouse na solarce spaliła powieki, a Beyonce cierpi, bo ubóstwiają ją córki Baracka Obamy. Swojski merkantylizm przyćmiła obawa, co z dziewczyn wyrośnie, skoro mając 7 i 10 lat nucą sobie I’m feelin kind of n-a-s-t-y?

Nie koniec szkolnych historii: Radiohead udzieliło lekcji wychowania 16-letniej Miley Cyrus (piszą, że też jest gwiazdą). Panna grozi, że ich zrujnuje, bo odmówili jej audiencji na rozdaniu Grammy. – Gdy dorośnie, wyzbędzie się przekonania,  że należą się jej tego typu przywileje – odparł dostojnie Yorke.

Ale co tam nastolatka. W tej samej sprawie blog Radiohead zaatakował Kanye West. Ratunku! Na tym tle utrapienia Edge’a (sąsiedzi z Malibu blokują mu budowę 20-piętrowego domu) czy Timbalanda (wytoczył proces własnej wytwórni, bo ta zazdrości mu sukcesów i sabotuje jego karierę) wydają się śmiertelnie poważne.

Czas na słodkości, bo ten dołujący kiosk nijak nie przystaje do wybuchu wiosny. 15-letni chłopak stworzył aplikację Muziik Player, która traktuje zasoby YouTube jak wirtualny dysk z mp3, co może symbolicznie przyhamuje ekspansję Spotify. Nie testowałem, z rozkoszą przypomniałem sobie za to warszawski występ Julii Marcell dzięki jej wizycie w Rockpalast (34 minuty), a na Pitchforku po liftingu wyłapałem spory fragment koncertu Antony’ego (na stronie NPR całość w audio). Brawa dla skrzypków! Na deser starsi ludzie słuchają Animal Collective (dzięki Macio), ale są równie niewzruszeni co stoicki Calvin.

Fine.


Koncert dla głuchych, mp3 z kasety (Kiosk 2/09)

Andrew Kuo - The New York Times„Rynek muzyczny woła, że ściąganie nielegalnych plików jest podstawowym czynnikiem osłabiającym sprzedaż płyt. Zespół złożony z przedstawicieli przemysłu muzycznego i naukowców na podstawie danych zebranych w Kanadzie stwierdził jednak coś innego”. Jakie to dane, piszą w artykule Przemysł muzyczny – ślepy czy głupi?, który jest zgrabnym streszczeniem ostatnich 10 lat, czyli od „The Rise and Fall of Napster” naprzód marsz.

Najciekawsza informacja: Wielka Brytania myśli o stałym abonamencie internetowym, który pozwoli ściągać co się chce i skąd się chce bez badania legalności źródła. Takie rozwiązanie wprowadza właśnie Wyspa Man, ojczyzna Bee Gees i eksperyment ten Europa na pewno będzie uważnie obserwować. W polskim parlamencie taki pomysł pojawił się już trzy lata temu, ale upadł po rejtanowskiej reakcji tzw. środowisk artystycznych. Te wciąż wolą na okładkach płyt cytować siódme przykazanie, chociaż nijak nie trafiają w ten sposób do grupy docelowej.

Ryerson University za kilka dni urządza w Toronto imprezę niezwykłą. Naukowcy uczelni wraz z lokalnymi kapelami organizują pierwszy w historii koncert dla głuchych. Specjalne fotele Emoti-Chairs będą tłumaczyć muzykę na sygnały przynajmniej częściowo zrozumiałe dla niesłyszących: ruch, wibracje, podmuchy powietrza, do tego dojdą wizualizacje. Mimo przełomowego charakteru wydarzenia, według plakatu bilety chodzą po jedyne 5 dolarów. Jesteś tam, emigracjo?

Pozostając przy wydarzeniach wstrząsających, z otwartą gębą patrzyłem jak M.I.A. śpiewa na Grammy w dniu, który lekarze wyznaczyli jej jej na poród. Jay Z, Lil Wayne i Kanye West uwijali się wokół niej, jak tylko potrafili, ale i tak wiadomo było, która gwiazda świeci najjaśniej. Mamuśka M.I.A. ma zapewne bardzo umuzykalnionego chłopca.

Z cyklu postaci niezwykłe, polecam artykuł Ady Ginał o wiolonczeliście Dominiku Połońskim, który po dramatycznej walce z rakiem i utracie władzy nad jedną ręką wrócił na scenę i mimo wszystkich przeciwności dalej robi swoje. With a little help from his friends.

Ktoś pamięta jeszcze o Animal Collective? Znakomity felieton poświęcił im Simon Reynolds, wznosząc się nawet ponad poziom meta. Celnie i kompleksowo. Na pewno nie czytał go pewien Austriak.  – Przestałem czytać recenzje dawno temu. Poradził mi to sam David Sylvian i miał świętą rację – mówi Fenneszw wywiadzie dla Pitchforka, równie długim i ciekawym co tekst Reynoldsa. Aż nie sposób nie powrócić do „Black Sea”. Za to w krótkiej acz barwnej formie swoje podsumowanie 2009 roku (!!) opublikował już Andrew Kuo – sam nie wiem, recenzent czy rysownik  „New York Timesa” – któremu wciąż udaje się poszerzać granice krytyki wizualnej. Inny grafik, a najwyraźniej i znawca metalu, stworzył unikatową mapę gatunku w oparciu o nazwy kapel. Uczy i bawi.

Wizualnie niesamowity jest także stworzony na obraz i podobieństwo kasety magnetofonowej odtwarzacz mp3 zaprezentowany przez firmę NVDRS. Ale najciekawszy w niej jest nie wygląd, a możliwość ładowania akumulatora za pomocą  otworu do przewijania (ołówek w dłoń!). Co ciekawe, zapatrzony w tradycję producent utrzymał nawet standardy 45/60/90 minut pojemności i wyłącznie takie właśnie trzy wersje ma w swojej ofercie.

Na koniec pozdrawiam osobę, która trafiła tu poszukując odpowiedzi na pytanie: „jak się stosownie ubrać na koncert Opeth”. Sam chętnie się dowiem, bo nie widziałem ich jeszcze na żywo i zamierzam to 21 marca nadrobić. Mam nadzieję, że czarny nie jest już passé?

Pozostawiam was z „Riverside Blues” Creole Jazz Band prowadzonej przez legendarnego Kinga Olivera. Nagranie z 1923 roku, w którym to 21-letni Louis Armstrong kładzie podwaliny pod młodsze o ćwierć wieku podgatunki jazzu.  Jeśli kojarzycie Armstronga wyłącznie z balladami, skądinąd świetnymi, te trzy minuty zmienią wasze życie. A na deser Calvin wojujący.

Fine.


Instrumenty z lodu, Frank Zappa z mamuśką (Kiosk 1/09)

– Nie znoszę, kiedy się straszy dzieci „wielką sztuką”. A bo co? zje? Najwyżej za pierwszym razem trochę wynudzi, ale za drugim już nie. Do tego muzyka to jedyny gatunek sztuki, który się dzieli na poważną i bezprzymiotnikową. „Muzyka” – to Doda. Mozart to „powaga”. Amadeusz by się uśmiał. – polecam świetny wywiad z Piotrem Kamińskim. O muzyce najszerzej, lekko i z humorem, choć nie zawsze mowa o rzeczach błahych.

Plotki dotyczące tego, czy po relatywnym sukcesie debiutu (120 tys. płyt) Fleet Foxes porzucą Sub Pop na rzecz Virgin, brutalnie uciął Robin Pecknold:  „Fleet Foxes will never, ever, under no circumstances, from now until the world chokes on gas fumes, sign to a major label. This includes all subsidiaries or permutations thereunder. Till we die”.

IceMusic Festival, www.icefestival.noPrawdziwym ogniem wewnętrznym wykazali się norwescy muzycy, którzy zagrali na lodowych instrumentach na festiwalu muzycznym w Geilo. Nie wiem, jak to brzmiało, ale na pewno warto obejrzeć kilka absurdalnych z pozoru zdjęć na stronie IceFestival i na witrynie jednego z muzyków. Na mnie największe wrażenie zrobił skrzypek.

Pozostając przy fotografii, takimi ujęciami rock’n’rollowcy nieczęsto się chwalą. Frank Zappa z rodzicami (genialny zestaw barw), The Jackson’s Five w siódemkę i portret Davida Crosby’ego z ojcem, który w jednym ujęciu streszcza różnice pokoleniowe u schyłku ery hippisów. Brak za to dysonansu pomiędzy Donovanem i jego rodzicielami. Zresztą Brytyjczyk doczekał się ostatnio nie lada wyróżnienia: Francuskie Ministerstwo Kultury uhonorowało go orderem Rycerza Literatury i Sztuki. Poprzednią, majową medalistką-rycerką była Kylie Minogue.

Jeśli jeszcze nie dopadły was lamenty towarzyszące najnowszemu badaniu IFPI – wyliczyli, że 9/10 ściąganych w sieci plików muzycznych to piraty – to nie zawracajcie sobie tym głowy. Znacznie ciekawsze było święte oburzenie słowami brytyjskiego ministra własności intelektualnej, który nieopatrznie porównał ten proceder do kradzieży mydła z hotelu:  „People can rent a room in an hotel and leave with a bar of soap — there’s a big difference between leaving with a bar of soap and leaving with the television”.

Na tytuł Nie-Do-Końca-Kuriozum Miesiąca zasłużył pomysł brytyjskiego Health and Safety Executive. Zaleciło ono nauczycielom muzyki stosowanie zatyczek do uszu, bo początkujący instrumentaliści potrafią generować hałas na poziomie 140 dB (porównywalny ze startującym samolotem). Polecam także podsumowanie największych wyczynów muzycznych 2008 roku The Japan Times. Nazwy kategorii mówią same za siebie: Największa gęba roku (Björk), Krytyk roku (pogromca Gallagherów), Najlepsza konferencja prasowa (sprawdźcie sami).

Jeden moich codziennych cytatów (po prawej na górze) brzmiał: „My song doesn’t sound like a radio hit. I mean it does, but it doesn’t”. To wyznanie pochodzi z wywiadu z Lady GaGa, bohaterką styczniowych notowań. Nie polecam, chyba że ktoś czerpie przewrotną przyjemność z lektury rozmów z Dodą. Dużo ciekawsza jest rozmowa Pitchforka z Animal Collective. PF jak zwykle puścił całą rozmowę bez redakcji, toteż nie jest to lektura na pięć minut, ale Avey Tare, Panda Bear i Brian Weitz rozwiewają sporo naszych wątpliwości dotyczących brzmienia AC, a przy okazji zdradzają sekrety ich specyficznego songwritingu: zamiast dorabiać wokal do sekwencji akordów, Avey Tare wymyśla melodie puszczając sobie zapętlonego sampla.

Przy okazji chciałem pozdrowić wszystkich, którzy trafili tutaj szukając w sieci odpowiedzi na pytania w rodzaju „jak nazywamy śmieszne podsumowanie filmu”, „jaka to melodia 26.01.2009 piosenka na saksofonie” , „polsak piosenka 2009 styczen najczsciej puszczana w radiu” czy „słowo badalamenti co znaczy”. O zgrozo, nie znam odpowiedzi na żadne z nich! Nie wiedziałem też, że „steven wilson nie lubi sylviana”, ale chętnie poznam szczegóły.

Na deser zostawiam was z Frankiem Sinatrą w starciu z kolumbijskim barytonem operowym: śpiewają znany wszystkim fragment „Cyrulika sewilskiego” Rossiniego. I z tańczącym Calvinem.

Fine.