Hołdując przesadzie: The Irrepressibles i These New Puritans

The Irrepressibles – Mirror Mirror (V2)

Skojarzeń nie sposób uniknąć: takie samo wibrato, te same operowe zapędy, a dramatyzm jeszcze większy. Jeśli te trzy elementy irytowały cię u Antony’ego, The Irrepressibles omijaj szerokim łukiem. Bo Londyńczycy – jest ich dziesięcioro, a przewodzi im niejaki Jamie McDermot – idą znacznie dalej w teatralność, w musical, w żart i patos jednocześnie. A wszystko to, jak w tytule, dawkują z podwójną przesadą.

Czy ryzykować? No pewnie. McDermot ma ogromny talent wokalny, ale przede wszystkim jest wykształconym kompozytorem. To naprawdę miła odmiana zobaczyć, jak ktoś pisząc popowe – „barokowe” – piosenki. Tak dobrze czuje zasady współpracy kompozycji z aranżacją, pierwszego planu z drugim. Tak świadomie dawkuje napięcie i potrafi wstrzemięźliwie je rozładowywać. I tak umiejętnie konstruuje melodyjne dialogi wokalu z orkiestrą. A mając w zanadrzu tercet smyczkowy, flet, obój, klarnet, fortepian i dziewięciu wokalistów, McDermot ma aż nadto środków, by te swoje rozbuchane wizje przełożyć na dźwięki.

These New Puritans – Hidden (Angular/Domino)

Jeśli Jamie McDermot jest radykalnym krewnym Antony’ego, to These New Puritans zdają się konkurować rozmachem z dokonaniami Sparks z minionej dekady. Piszę o nich w sąsiedztwie The Irrepresibles, bo tak samo balansują na granicy kiczu i na pewno częściej stąpają po jej niewłaściwej stronie.

„Hidden” to esencja muzycznej megalomanii i w wielu momentach jest nieznośnie pretensjonalna. Ale dostarcza tak potężnych wrażeń dźwiękowych, że też nie sposób spokojnie usiedzieć. Ilekroć miałem w ostatnim czasie dostęp do dobrego audio, wybór płyty dokonywał się niejako automatycznie – jedyną konkurencję brzmieniową stanowił nowy Flying Lotus. These New Puritans są wyjątkowi: robią rzeczy zbyt niepoważne dla poważnych kompozytorów, a zarazem pozostają poza horyzontem większości ekip około-rockowych. Jeśli wcześniej powoływali się na Wu-Tang Clan i Aphex Twina, to teraz dorzucili jeszcze Steve’a Reicha i muzykę filmową (taką od Howarda Shore’a). Do nagrań zwerbowali orkiestrę z Czech, japońskich bębniarzy i chór dziecięcy.

Nie wiem, skąd wzięli na to pieniądze, nie wiem, dlaczego poszli w takim kierunku, skoro Wyspiarze są ostatnio zapatrzeni w rachityczne The xx. Ale jeśli tylko jest szansa, że uwagę złaknionych symfonicznego rozmachu, tęskniących skrycie za „Atom Heart Mother” Brytyjczyków odwrócą od Muse – jestem z nimi.

***

Natknąłem się na dwie ciekawe, świeżo brzmiące płyty hip-hopowe pochodzenia wyspiarskiego: Ty ze znakomitym „Special Kind Of Fool” (melodyjnie i radośnie) oraz Akala z mrocznym „DoubleThink” (mniej chwytliwe, bardziej nowoczesne). Może powinienem asekuracyjnie napisać „rapowane” zamiast „hip-hopowe”, ale  Brytyjczycy sami się gubią.

Pełnometrażowy debiut wydał wreszcie najbardziej przesterowany wokalnie duet świata – nowojorskie Sleigh Bells. Kto w ubiegłym roku obserwował MySpace, najlepsze utwory już zna, ale reszta trzyma poziom. Do posłuchania w całości na stronie NPR.

Jest też nowy album (ECM-owskiego) Food z gościnnym udziałem Fennesza i Molvaera. Rzecz taka, jak sugeruje tytuł: „Quiet Inlet”. Miłośnikom tradycji latynoskiej gorąco (a jakże) mogę uczciwie polecić „Leva-me aos fados” Any Moury, ale bardziej zachwyciła mnie płyta Lila Downs Y La Misteriosa – „En Paris (Live A Fip)”, nagrana dla Radio France pierwsza koncertówka amerykańsko-meksykańskiej diwy.

Jeśli wulkany pozwolą, to do końca maja nie będzie się tu zbyt wiele działo, więc korzystajcie z linków po prawej. I chodźcie na koncerty.


Fine.




3 komentarze

  1. MaciejP pisze:

    Oba albumy hulają u mnie na plejliście ale do końca nie jestem przekonany. The Irrepressibles jeszcze muszę przetrawić ale These New Puritans z najlepszych kawałków wyprztykują się na początku a później niestety mielizna :/

    W kategorii zespołów młodzieżowych polecam za to Avi Buffalo. Wzięło mnie bardziej niż the xx. Skojarzenie luźne bo w składzie dwie dziewczyny i dwóch koleżków.

  2. pola pisze:

    obok nowego the national to the irrepressibles nagrali jak narazie najfajnieszą płytkę (z tych nieelektornicznych, takich rockowo-popowych albumów, niehipstersko odjechanych).
    the irrepressibles na początku może zemdlić i zniesmaczyć (antony. sufjan itd.). ale otwierające 'my friend jo is a crazy bitch’ zawsze pozytywnie rozwala :D

  3. . pisze:

    Hmmm nurtuje mnie to troche wiec, sie nie powstrzymam i sie zapytam. Czy tu na blogu byl jakis czas temu taki fragment z listu Davida Bowie do fanki, ktory ta fanka (?) ostatnio znalazla i cos tam sie z tym dzialo dalej, czy to mi sie zupelnie przysnilo?

Dodaj komentarz