Na dwustulecie urodzin naszego wieszcza pisałem o miłości Japończyków do Chopina. Teraz w nowej „Polityce” zająłem się Chińczykami, oczywiście z okazji Konkursu Chopinowskiego, który startuje już w następny weekend.
Za Mao w Chinach niszczono fortepiany jako symbol burżuazji. Dziś Chińczycy kupują 3/4 produkowanych na świecie fortepianów. A w finale Konkursu najliczniejszą reprezentację wystawią właśnie Chińczycy – 15 na 84 finalistów – czyli podobnie jak forowanych Polaków.
Na potrzeby artykułu odwiedziłem dwa najważniejsze konserwatoria muzyczne w kraju – w Szanghaju i Pekinie – i nawet w tych przybytkach sztuki usłyszałem, że modę fortepianową i związaną z nią popularność Chopina w niewielkim stopniu da się uzasadnić względami artystycznymi.
Ale zdarzały się też rozmowy muzyczne. Pewien student kompozycji w w Szanghaju stwierdził krótko, że „wszyscy wolą Chopina, bo jest ciekawy, podczas gdy Beethoven matematyczny, a Mozart trochę wieśniacki”. Nastoletnią pianistkę rozkochaną w chopinowskich nokturnach utwory te wprowadzają w taki nastrój, jak telenowele (i to jest zaleta). Profesorowi od dęciaków muzyka Chopina kojarzy się z patriotyzmem, „ale takim osobistym, nie nacjonalizmem”.
Najwięcej czasu spędziłem z Yuanem Shengiem, wykładowcą Centralnego Konserwatorium Muzycznego w Pekinie i finalistą konkursu chopinowskiego z 1995 r. (Jak wielu innych uczestników z dalekich stron, złotą polską jesień wspomina jako jedno z najpiękniejszych doznań estetycznych w swoim życiu – genialnym pomysłem było umiejscowienie Konkursu właśnie o tej porze roku). Oto kilka ciekawszych fragmentów z naszej rozmowy, które nie zmieściły się w artykule.
Język chiński a muzykalność Chińczyków:
Tony czynią nasze społeczeństwo bardzo melodyjnym. Trzeba mieć dobre ucho do melodii, bo czy dana sylaba lekko się uniesie, czy opadnie – to diametralnie zmienia znaczenie całego słowa czy zdania. Swego czasu „New York Times” opublikował badanie, według którego Chińczycy i Wietnamczycy mają rodzaj słuchu absolutnego na poziomie całej populacji.
Badacze podróżowali po Chinach i nagrywali rozmowy. W odległych częściach kraju, w różnym czasie, osób w różnym wieku i płci. Okazało się, że niezależnie od tego wszystkiego te same słowa wymawia się na tej samej wysokości – różnice sięgały maksymalnie pół tonu.
O różnicach i podobieństwach pomiędzy Chopinem a Chinami:
Łączy nas koncentracja na melodii. Większość chińskiej muzyki jest niezwykle melodyjna, główny akcent gładzie się na jej przebieg i rytm, w niej ukrywa się interesujące niuanse. W utworach wokalnych czy smyczkowych częste są zawahania i przyspieszenia, wibrato. Mimo że chodzi o fortepian, to samo słychać u Chopina. Kiedy więc Chińczyk słyszy jego muzykę, może się poczuć tak, jak gdyby słuchał muzyki chińskiej.
Zasadnicza różnica tkwi jednak w podejściu harmonii. Weźmy tradycyjne malarstwo chińskie. W chińskich obrazach widać mnóstwo białych przestrzeni. Wiele elementów pozostaje niedopowiedzianych. Gdy chiński malarz chciał pokazać rzekę, nie malował fal kilkunastu odcieniami błękitu i granatu. Ale stawiał łódkę z rybakiem w środku białej plamy. Posługiwał się sugestią. I podobnie jest z chińską poezją czy muzyką.
W Europie harmonia mieni się barwami, wszystko jest dopowiedziane. I tak jak w europejskim malarstwie: obraz zazwyczaj wypełniony jest farbą po brzegi. Podobnie harmonia u Chopina wypełnia całą pięciolinię. To, co w chińskiej muzyce pozostawilibyśmy wyobraźni, u niego jest już precyzyjnie opisane.
Powiedziałbym więc, że gdy w Chinach słuchamy Chopina, to tak, jakbyśmy patrzyli na tradycyjny chiński obraz – ale pokolorowany oczyma naszej wyobraźni.
O uczeniu Chopina:
Jest dwóch kompozytorów, których dzieł tak naprawdę nie da się uczyć. Jednym jest Skriabin, drugim Chopin. Przy czym młody Skriabin bardzo przypomina Chopina. Co ich łączy, to trudność w opisywaniu ich muzyki przy pomocy słów. Albo się ją przeżywa, albo nie. I tak też dzielą się moi studenci: jedni kochają Chopina, dla innych pozostaje niezrozumiały, dziwny, odległy.
Próby intelektualnego tłumaczenia muzyki Chopina są tu o tyle kłopotliwe, że przeciwstawia się im jej naturalność i emocjonalność. Przekładanie własnych odczuć na słowa, tak aby poprzez umysł drugiej osoby dopiero trafiły do jej serca – to zwyczajnie nie na miejscu. Dlatego często po prostu śpiewam wspólnie ze studentami. Dyryguję. Albo sam siadam za fortepianem. Posługuję się metaforami czy nawet mówię wierszem. Aby poczuli atmosferę. Wiele więcej w przypadku Chopina nie można zrobić. Kluczowa jest osobista relacja danego studenta z tym kompozytorem.
Zamiast mówić, czasem polecam im po prostu posłuchać starych nagrań z początku XX wieku. Młodego Artura Rubinsteina, Ignacego Friedmana, Józefa Hofmanna, Raula Koczalskiego, Maurycego Rosenthala, oczywiście Alfreda Cortota – generalnie starych mistrzów.
O roli losów Chopina i bezdusznych Niemcach:
Wszyscy wykonawcy i zdecydowana większość publiczności znają historię Chopina. Niektórych może właśnie jego losy przyciągnęły do samej muzyki. Ale nawet wyrwane z kontekstu jego dzieła zachwycają słuchaczy.
Czasem na próbę puszczam znajomym, którzy nie mają z muzyką nic wspólnego, dzieła różnych kompozytorów – i Chopin w tym anonimowym tekście zawsze wygrywa z Schumannem, Mozartem czy Beethovenem. I gdybym miał wskazać kompozytorów, którzy w szeroko rozumianej chińskiej kulturze są najbardziej obecni, wskazałbym właśnie Chopina – a potem Liszta i Czajkowskiego.
Jak widzisz niemieckiej kulturze nie tak blisko do chińskiej. Być może Niemcy są zbyt logiczni, abstrakcyjni, słuchanie ich muzyki jest często równoznaczne z analizowaniem struktur ich utworów. Sam uwielbiam grać Bacha, ale wielu moich studentów ma z nim spory kłopot. Beethoven? Budzi ogromny szacunek, ale niekoniecznie miłość.
O muzyce chińskiej (w kontekście polskiej sztuki) pisałem też wiosną. A na bihajpie mamy ostatnio bardzo mocną chińską serię, w kolejce pół tuzina kolejnych znalezisk.