Średnio zainteresowany alternatywą kumpel przysłał mi link do „Po tak cienkim lodzie” z dopiskiem: „[Jestem] zadurzony”. Reszta płyty średnio mu się spodobała. Inny kolega, słuchający dla odmiany zawodowo, wyznał mi w sekrecie: „A Ruiny jaki cios? Jak pan śpiewa, że „szczęściarze”, to się mi nogi uginają”. Obu odpisałem, że ja z kolei musiałem po trzykroć obrócić „Tuż nad głowami”, zanim byłem w stanie zająć się resztą. Dobrze świadczy o płycie, gdy ludzie kłócą się o najlepszy utwór.
Zachwyt „Tuż nad głowami” argumentowałem tym, że są to trzy piosenki w jednej. I znów dobrze świadczy o zespole, gdy pomysłów ma więcej niż czasu. Stąd rozpisanie zaledwie 22 i pół minuty debiutu UL/KR na dziennikarskie stylistyki okazuje się jak na razie ponad recenzenckie siły – bo porządnej analizy muzycznej „UL/KR” jeszcze nie widziałem. I sam też wolę się wymigać tandetnym: „najlepiej posłuchaj”.
Dorzucę tylko dwa dziwne skojarzenia, które wzbudziła we mnie ta płyta. Najpierw bardzo złe, a na końcu bardzo korzystne. Wokal Błażeja Króla w pierwszym starciu skojarzył mi się z Comą i aż musiałem podpytać znajomych, czy też tak mają (kilku miało). To jednak szybko mija. Zostaje dowód na to, że dramaturgia i patos są narzędziami jak każde inne. Same w sobie neutralne – żenada wynika z niewłaściwego użytkowania. Minęło kilkanaście przesłuchań i przeszło mi przez głowę inne skojarzenie: kilka lat wcześniej, kilka piosenek więcej i pewnie pisałoby się o tej płycie jako o „polskim Kid A”.
.