luty 2012

Akademia

Kliknięcie wiedzie do interaktywnej rozpiski filmów z ostatnich pięciu lat uszeregowanych według opłacalności. Najlepsi odzyskują nakłady po kilkudziesięciokroć, choć przy zwycięzcy jest… 1142000%. Chętnie zobaczyłbym podobnie poszatkowaną fonografię, mimo że liderkę chyba znamy: mija rok od premiery „21”, a Adele przeżyła właśnie swój rekordowy tydzień.

A wracając do filmów, to Oscary przyzna dziś grono 5765 osób:

• w 77% męskich
• w 94% białych
• w 86% starszych od półwiecza (średnia wieku: 62 lata)

Some are people who have left the movie business entirely but continue to vote on the Oscars — including a nun, a bookstore owner and a retired Peace Corps recruiter. Under academy rules, their votes count the same as ballots cast by the likes of Julia Roberts, George Clooney and Leonardo DiCaprio.

Los Angeles Times ma adekwatne obrazki.

.

Fine.



Samo życie

Tej ostatniej opcji chętnie doświadczyłbym w Stodole. Dziś wieczorem gra tam kapela należąca do tych głośniejszych, ale paradoksalnie to im udało się przed trzema laty nagłośnić ów betonowy bunkier lepiej niż komukolwiek innemu za mojej obecności. Umiarkowanie polecam, choć sam nie pójdę, bo ostatnia płyta „nie porwała”.

.

Fine.


Ø1. Na dobry początek

Pierwsze wrażenie liczy się także w muzyce

Świetne albumy rozpoznaje się po 7 sekundach – głosi absurdalna i pełna wyjątków, a jednak co rusz potwierdzająca się teoria. Po takim mniej więcej czasie zazwyczaj wiadomo, czy muzyk ma coś do powiedzenie, czy będzie grał na czas. (To samo dotyczy zresztą naszych recenzji). Więcej: pierwsze takty potrafią skumulować energię całego utworu, nawet całej płyty. Wystarczy mi usłyszeć ułamek „Hope There’s Someone”, by przeżyć niejako „I Am a Bird Now”:
.
[audio:https://www.ziemianiczyja.pl/wp-content/uploads/2012/02/antony.mp3]
.
Podobnie mam z „In My Element” Roberta Glaspera:
.
[audio:https://www.ziemianiczyja.pl/wp-content/uploads/2012/02/glasper.mp3]
.
Albo „Innundir Skinni” Ólöf Arnalds:
.
[audio:https://www.ziemianiczyja.pl/wp-content/uploads/2012/02/vinurminn.mp3]
.
W przypadku „Kid A” zadowoliłaby mnie choćby i pierwsza sekunda:
.
[audio:https://www.ziemianiczyja.pl/wp-content/uploads/2012/02/kida..mp3]
.

Zacny początek potrafi zrekompensować miałkość treści właściwej. Raz w życiu kupiłem płytę wyłącznie dla okładki: było to „Believe in Nothing” grupy Paradise Lost. W 2001 roku nie wiedziałem o zespole nic – zadecydowała zbieżność oprawy graficznej z hobby mojego ojca. Płyta nie była dobra. Grzeszyła zwłaszcza tym, że wszystkie utwory rozwijały się i kończyły w absolutnie identyczny sposób – tak zwany syndrom Linkin Park. Przednie sekundy każdej z piosenek okazały się jednak… bardzo OK. I tak „Believe in Nothing” stało się moją ulubioną płytą do skipowania – pozbyłem się jej dopiero po kilku latach.

Szczególnie cenne są początki, których rolą nie jest tylko wprowadzić temat – puchnący potem ze zwrotki na zwrotkę o kolejne warstwy aranżu – ale stanowiące miniutwór sam w sobie. „The Package” A Perfect Circle mogłoby się skończyć jeszcze przed wejściem basu, a i tak górowałoby nad resztą ich dorobku. Wstęp „Only Rain” no-man zapętlony (taśmowo) w nieskończoność zagroziłby pozycji „Disintegration Loops” Basinskiego.

Bywa jednak i tak, że najzwyklejsze intro i bez wyszukanych upiększaczy potrafi głęboko rezonować. Do najpiękniejszych kawałków muzyki należy takt otwierający „Cosmię” Joanny Newsom, a także te oto siedem sekund:
.
[audio:https://www.ziemianiczyja.pl/wp-content/uploads/2012/02/herecomes.mp3]
.

 

.

Fine.


Ø Narzędzia muzyczne

W wydanej przed kilku laty książce „Writing Tools” ćwierć-Polak Roy Peter Clark zgromadził 50 narzędzi językowych, które pomagają podrasować dowolne dzieło pisane – niekiedy w kilka minut. Kropkę radzi sadzić w sąsiedztwie mocnych wyrazów, czasowniki mdłe zastępować wyrazistymi, różnicować długość zdań i reglamentować przysłówki, igrać z gramatyką, eliminować zużyte metafory i konstruować własne, świadomie wyliczać i nie osiadać na żadnym ze szczebli drabiny abstrakcji. Wszystko to jednak zgodnie z zasadą: „You need tools, not rules”.

Jak wiele podobnych poradników, kompendium Clarka na niewiele zda się wybitnie utalentowanym i takoż oczytanym, ale dla przeciętnego piszącego będzie nieocenionym wsparciem w usprawnianiu przekazu. Oprócz konkretnych chwytów Clark uczy świadomego dobierania i układania słów i czerpania radości z tejże czynności. Biernemu czytelnikowi pomaga z kolei odkryć – nie odczarowując bynajmniej literackiej „magii” – dlaczego jedne strony przewracają, a podstrony przeklikują się same, podczas gdy inne tylko kuszą do multitaskingu.

Marudzimy coraz częściej na nadpodaż muzyki tylko dobrej: poprawnej techniczne, przyzwoicie brzmiącej, pozbawionej jednak tego czegoś, co kiedyś samo przewracało winyle i odwracało kasety. A gdyby tak zebrać analogiczne narzędzia muzyczne – kompozytorskie, wykonawcze i produkcyjne, dotyczące całokształtu utworu lub drobnego detalu, niedoceniane i nadużywane, powszechne i endemiczne – „songwriting tools”, które sprawnie użyte piosenkę dobrą mogą uczynić lepszą?

Jeśli masz taki ulubiony zabieg muzyczny, którego wystąpienie sprawia ci szczególną radość i który łączy twoich faworytów, to zapraszam do udziału, na łamach moich lub własnych. Później zbierzemy to wszystko do kupy, roześlemy młodzieży i będziemy wyglądać pierwszych wiekopomnych dzieł.

Cała seria wzięta jest oczywiście w nawias dowiedzionej wielokrotnie zasady, że w sztuce narzędzia bywają bardziej przydatne, gdy korzysta się z nich niezgodnie z instrukcją.

.

Fine.


Dola krytyka

Przed stu laty:

„Wieczór ten okazał się dla mnie bardzo ważny, ponieważ odtąd miałem krytyków i „znawców” po swojej stronie. Jednakże pewien młody człowiek, który pracował dla jakiegoś mało znaczącego tygodnika, opublikował zjadliwy atak, oskarżający organizatorów o wyznaczenie bezczelnie wygórowanych cen za słuchanie pozbawionego talentu pianisty, który ośmielił się grać po boskim Paderewskim. Nikt nie zwrócił większej uwagi na ten głupi wyskok z wyjątkiem moich drogich hiszpańskich towarzyszy z Teatro Lara, którzy wpadli we wściekłość i poprzysięgli, że zabiją biednego faceta.

Na następnym koncercie młody krytyk uznał swój błąd. Podczas przerwy przyszedł do mojej garderoby i uśmiechając się szeroko, krzyknął od drzwi: Hoy si! (Dzisiaj, tak!) – na co trzech czy czterech osiłków z zespołu Lara spuściło mu lanie z przysłowiową hiszpańską gwałtownością, po czym wrzuciło go do rynsztoka, krzycząc: Hoy si dla ciebie, łajdaku! – pośród wielu innych obelg nie nadających się do druku”.

*

„Nazajutrz poranna prasa pisała o mnie entuzjastycznie z wyjątkiem jednego odstępcy. Młody człowiek znalazł w mej grze to i owo do skrytykowania, w swej wiedzy o utworach wykazując – jak wielu innych – znajomość dobrych niemieckich leksykonów muzycznych. Juan Avila [menedżer] dopadł go i albo przyłożył mu pistolet do czoła, albo wypił z nim kilka szklanek wina, albo zrobił coś jeszcze innego – w każdym razie udało mu się zmienić go w mego najgorętszego zwolennika”.

(Artur Rubinstein, Moje długie życie)

.

Fine.


Umieranie nośnika

Najwyraźniej widać przy okazji śmierci artystów.

Whitney, 2012:

She sold 101,000 albums in the United States, compared with 1,700 the week before, and 91,000 of those albums were sold digitally. She also had 887,000 downloads of individual tracks, up from 15,000 the week before. “I Will Always Love You,” the most popular song, was downloaded 195,000 times.

Spotify, the online music service, said that on Sunday there were 2.4 million streams of Ms. Houston’s songs, up 4,000 percent from the day before.

Michael, 2009:

Jackson had a 40-fold increase in album sales during the week of his death in June 2009, to 422,000, though only 57 percent of those sales were digital. 

(NYT)

.

Fine.



Ojej (8)

Czyli artyści zachęcają do posłuchania nieznanych, „zapomnianych” albumów. I tak:

• Lana Del Rey proponuje „Five Leaves Left” Nicka Drake’a (6188 ocen na RYM)
• Justice typuje m.in. „Trans” Neila Younga (865) oraz „Always Outnumbered, Never Outgunned” The Prodigy (1176 ocen, przeważnie negatywnych)
• Jack Steadman z Bombay Bicycle Club odkrywa „Finally We Are No One” múm (1800)
• Claire Boucher z Grimes wybrał debiut Aqua (661)
• Carl Barat płytę „I See A Darkness” Bonniego „Prince’a” Billy’ego (3450)
• David Brewis z Field Music pożegnalną płytę Gastr Del Sol (697)
• Jordan Gatesmith z zespołu Howler „Hootenanny” The Replacements (828)
• Simon Ridley z DZ Deathrays same białe kruki: obok „Rust in Peace” Iron Maiden ocala od zapomnienia Kinga Diamonda, Anthrax i Dio.
• The Maccabees, którzy otrzymali od NME całą rozkładówkę, oprócz „Death of a Ladies’ Man” Leonarda Cohena (871) postanowili odkryć przed czytelnikami płytę „Feels” tajemniczej nowojorskiej formacji Animal Collective (4683).

I tak dalej, z Tomem Waitsem i Frankiem Zappą na czele. Przejrzawszy całość miałem wrażenie, że Never Heard częściej tyczy się typujących niż typowanych. (Great przeciwnie).

„Rolling Stone” skorygował z kolei moje wyobrażenie na temat zakresu znaczeniowego słowa „rock”:

 .

Fine.


Latające talerze

Po kilku dniach z nową płytą Vijay Iyer Trio zatytułowaną „Accelerando” piszę Piotrkowi:

Ten kower Heatwave to na razie mój ulubiony utwór 2012. Najbardziej podoba mi się przepaść pomiędzy tym, co Marcus robi na pierwszym planie (czyli prawie nic), a tym, co dyskretnie wyczynia sobie na talerzu.

Po wysłaniu orientuję się, że Piotrek puścił mi w międzyczasie maila ze stwierdzeniem: „Same talerze w tym utworze wystarczyłyby mi do pełni szczęścia”.

Oryginał „Star of the Story” pochodzi z albumu „Central Heating” z 1978 roku. Oto krótka próbka wersji 2.012:
.
[audio:https://www.ziemianiczyja.pl/wp-content/uploads/2012/02/heatwave.mp3]
.
Fascynujące musiało być obserwowanie na bieżąco ewolucji Davisa czy Coltrane’a. Ale frajdą jest też śledzić Iyera i Marcusa „przyszłość-jazzu” Gilmore’a. Jeden z bardziej nieprzewidywalnych perkusistów na „Accelerando” okazuje się chwilami jazzowym bliźniakiem Phila Selwaya. Tak jakby nasłuchał się elektroniki, a następnie postanowił odwrócić bieg czasu i tchnąć w bity życie. Co de facto ma miejsce się w kowerze – wow – „Mmmhmm” Flying Lotusa. Gilmore wespół ze Stephanem Crumpem robią w nim pociąg a la Steve Reich:
.
[audio:https://www.ziemianiczyja.pl/wp-content/uploads/2012/02/mmmhmm.mp3]
.
Skojarzenia z legendami gatunku narzuciły mi się dlatego, że w jednym tygodniu dostałem „Accelerando” Iyera, „Black Radio” Roberta Glaspera – w 50 procentach R&B, w 20 procentach hip-hop, w 15 procentach jazz i 5 procent Nirvany – oraz nowe Portico Quartet. Tego ostatniego nawet nie zdążyłem posłuchać, bo pianiści mają pierwszeństwo. Ale i tak przez chwilę poczułem się niemalże jak w roku, powiedzmy, 1959, gdy jeden po drugim wydawali Miles, Ornette, Dave, Charles i Sun. Oby częściej tak.

.

Fine.