czerwiec 2014

Time Out

Pisałem kiedyś o przypadkach w muzyce, które potrafią rodzić całe gatunki muzyczne albo przynajmniej nadawać im nazwy. Potrafią też decydować o kwestiach tak doniosłych, jak długość nośnika, bo dyrektor Sony akurat lubi konkretne wykonanie Dziewiątej Beethovena i koniecznie chce je zmieścić na CD.

Przykłady można by mnożyć, szczególnie gdybyśmy zeszli na poziomy lokalne. NPR opublikowało niedawno rozmowę o tym, jak jazz zadamawiał się w Japonii. I tym razem na fundamentalne decyzje stylistyczne wpłynął czynnik ekonomiczny. Otóż muzykom na parkietach płacono od utworu.

Grali więc krótsze kompozycje i nie przesadzali z solówkami. Chodziło oczywiście o sprzedaż biletów, którymi mężczyźni opłacali tańce z partnerkami do wynajęcia. Im krótsze utwory, tym więcej tańców i tym więcej sprzedawanych biletów. A to wpłynęło na samą muzykę.

Przypadek zadecydował również o geograficznym rozwoju sceny japońskiej. W 1923 roku, gdy na wyspy zaczynał dopiero sprowadzać się swing, stolicę zdewastowało trzęsieni ziemi i późniejszy pożar. Wszelka rozrywka z synkopami włącznie przeniosła się więc na południe i dopiero pod koniec dekady improwizatorzy na dobre wrócili do Tokio.

Co by było, gdyby huragan Katrina przewalił się przez Nowy Orlean o sto lat wcześniej? Albo dwieście wcześniej w Wiedniu?

.

Fine.


Best of Beehype (Wiosna 2014)

Capicua Portugal

Serwis wystartował na początku poprzedniej pory roku i od razu przekonfigurował moje słuchanie. Bywa, że na premiery okołopitchforkowe zwyczajnie szkoda mi czasu, skoro alternatywą jest przygoda i szansa na autentyczny zachwyt – a nie kolejne przyzwoite wydawnictwo w duchu poprzednich płyt inspirowanych zamierzchłymi sławami.

Utwory wrzucane na beehype’a przechodzą podwójne filtrowanie – lokalne i globalne – ale mimo to mamy ich już w katalogu ponad 300, a nasza playlista na SoundCloudzie dobija 11 godzin. W zasadzie każdy z kawałków mógłbym uczciwie polecić, ale dokładam filtr trzeci, czyli garść moich prywatnych faworytów z ostatnich trzech miesięcy:

(me llamo) Sebastián – Varita Mágica (Chile)

Przebój ostatnich tygodni, zwarta i chwytliwa piosenka z małymi gmatwaninami ukrytymi między nutami. Plus sympatycznie pocieszny teledysk.

Marten Kuningas – Tagurpidi Vaal (Estonia)

Ballada na głos i kosmicznego stratocastera, pop dla space-, post-, progrockowców. Polecam też śliczny instrumental, który uświadamia, że podstawa to podstawa i na solidnym fundamencie można zaśpiewać cokolwiek.

Lili Limit – To… (Japonia)

Gdyby math-rock poszedł w tym kierunku – niebywale inteligentnej i precyzyjnie skontruowanej muzyki, której da się jednak słuchać bez ciągot matematycznych – byłbym mathrockowcem. W tym duchu oczywiście także dziewczęta (i chłopak) z Tricot oraz podobnie mieszane płciowo i również ścisło-humamistyczne Uchuconbini. Czyżby sekret krył się właśnie w dwóch płciach?

Okudzhav – Vzroslye (Rosja)

Niełatwo się ostatnio zachwycać tamtejszą kulturą, ale pewnie tym bardziej trzeba. Окуджав nie pozostawiają zresztą wielkiego wyboru – ani w tym singlu, ani w poprzednim. Z wierzchu prosta chwytliwość, pod powierzchnią dziwny niepokój i napięcie.

Yasmine Hamdan – Beirut (Liban)
• Fayrouz Karawya – Ras Shebaky (Egipt)

Dopiero włóczenie się po Soundcloudzie uświadomiło mi, jak bogaty i w muzykę, i w świadomych słuchaczy jest ignorowany przez nas teren Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej (MENA). Czyli zamieszkiwany przez 400 milionów ludzi, których muzyczne tradycje sięgają początków cywilizacji. Sytuację korzystnie komplikuje tamtejsza wspólnota językowa. Jak już docenimy Latynosów, przyjdzie czas na Arabów.

The Bambir – Khio (Armenia)

Ormianie muzykują obecnie głównie poza granicami własnego kraju, większość lokalnej muzyki dostarcza diaspora. Ale The Bambir – specyficzna instytucja przekazywana z lidera na lidera raczej niż typowy zespół – grają na miejscu. Słuchać, oglądać i tęsknić.

Natisú – Mañana (Chile)

Przez tę piosenkę kibicuję w mundialu Chilijczykom. No i sama Natisú ucieszyła się bardzo z wychwycenia jej, jako pierwsza, ale nie ostatnia, uświadamiając mi, że nie robimy serwisu tylko dla słuchaczy.

Raz Shmueli – On Me & You (Izrael)

Brazylia, Japonia, Korea czy Francja – wiadomo, że dzieją się tam rzeczy niezwykłe i można by się ograniczyć do słuchania dowolnego jednego z nich. Ale kilka innych krajów zupełnie niespodziewanie okazało się zagłębiami fenomenalnej muzyki. Chile, Indonezji czy właśnie Izraelowi się przelewa.

• Prodavac – Malý Ráje (Czechy)

To samo dotyczy Czech i Słowacji, do których mam dodatkową słabość ze względu na urok języków. Korespondenci w obu tych krajach znikli nam ostatnio i wrzuciliśmy jeno ten prosty kawałek, ale polecam archiwum obu krajów. Koniecznie „Otec”.

Cléa Vincent – Retiens mon désir (Francja)

A jednak przebój „All That She Wants” miał sens. Było nim zainspirowanie tego coveru zupełnie nowej dziewczyny na francuskiej scenie.

Juçara Marçal  – Velho Amarelo (Brazylia)

Solowa debiutantka, ale ma za sobą ponad 20 lat kariery i pół wieku życia. W zespole lokalne sławy, wśród inspiracji i autorów części materiału brazylijskie legendy. Jedna z lepszych płyt roku.

Szabó Balázs Bandája – Hétköznapi (Węgry)

Folku wiele nie prezentujemy, ale czasem trafiają się hity i to jeden z nich – wynaleziony zresztą przez Michała Wieczorka. Miks nie tylko stylistyczny, ale i lingwistyczny, węgiersko-francuski.

• Neon Bunny – It’s You (Korea Południowa)

K-pop nie-zły.

Yoshida Yohei Group – Boulevard (Japonia)

Pogodna ekipa reprezentująca niejaki „city pop”, tutaj w piosence rozbudowanej o trochę przyjaznych partii instrumentalnych. Wrzuciliśmy ją tydzień temu i od tego czasu muszę ją przesłuchać przynajmniej raz dziennie.

Capicua – Vayorken (Portugalia)

I jeszcze dziewczyna z obrazka powyżej. Polubiłem ją wtórnie, widząc reakcję świata, bo utwór zebrał wyłącznie entuzjastyczne recenzje z kierunków wszelakich. Co imponuje tym bardziej, że hip-hop, najbardziej językowy z gatunków, sprawdzał się nam dotąd umiarkowanie. Koniecznie z teledyskiem.

*

I jeszcze obserwacja: większość wrzucanych przez nas utworów okazuje się mieć na Soundcloudzie czy YouTube po kilka tysięcy, a czasem ledwo kilkaset odsłon. Także ostatnie typy z Polski – Oxford Drama, Martina M, Natasza Ptakova – to postacie z mniejszą liczbą lajków na fejsie od nas. Wspaniałych czasów dożyliśmy, że możemy się tak odnajdywać z pominięciem całego układu pokarmowego. I że artyści mogą wychodzić w świat bez względu na recepcję w kraju.

.

beehype


Festiwal miejski

orange warsaw 2014Wystarczyłby Orlik?

W niedawnym wywiadzie kompozytor David Lang tłumaczył się z festiwalu w Carnegie Hall, w programie którego obok poważnych wykonawców umieścił Aesop Rocka, Sama Amidona czy strywializowanego nieco Nico Muhly’ego. A wykonywano chociażby Franza Liszta, Johna Cage’a oraz jeden utwór samego Langa. Zdziwiony tym ostatnim faktem dziennikarz spytał:

Dlaczego tak mało?

W NYC sporo gra się mojej muzyki, a przecież współpracuję z wieloma innymi kompozytorami. Odkąd założyliśmy grupę Bang on a Can, starałem się przekonać ludzi, że wszyscy tworzymy jedną wielką sieć. Łatwo byłoby zrobić trzy koncerty z moją muzyką podpartą utworami trzech wielkich kompozytorów naszych czasów, przy których wyglądałbym na ważnego. Ale mnie interesują zupełnie inne pytania.

Takie jak?

Co się dzieje, gdy różnorakiej muzyki słuchasz w ten sam sposób? Jak przekonać ludzi, że jeśli przyzwyczają uszy do określonej muzyki wykonywanej w określonym miejscu, to będą gotowi na dowolną muzykę wykonywaną w dowolnych miejscach? Bo nam się wydaje, że to, czego dowiemy się na temat słuchania muzyki klasycznej, nie przyda się do niczego w zetknięciu z popem. 

*

Na tydzień przed rozpoczęciem lata festiwalowy przesyt już dał o sobie znać, przynajmniej w Warszawie. Mimo wcześniejszego odwołania dwóch ważnych imprez, Free Formu i Pozytywnych Wibracji, w ostatni weekend wiosny skumulowały się w stolicy aż trzy imprezy muzyczne. Wielki Orange Warsaw, średnie Instalakcje oraz kameralny Monotype Fest. Całe szczęście, że części muzycznej nie dorobił się jeszcze Big Book Festival.

Skoro większość znajomych wybrała się do Centrum Sztuki Współczesnej na Monotype, obstawiłem dwie pozostałe imprezy. Przy okazji realizując postulaty Langa, które skądinąd sam postuluję od zarania muzycznego zainteresowania.  Zacząłem więc i skończyłem na Stadionie, a w międzyczasie trzykrotnie zajrzałem do Nowego Teatru na Mokotowie. Zacząłem od smutnej konstatacji odnośnie tego pierwszego, skończyłem na radosnej wizji ukulturalnionego miasta.

Orange Warsaw 2014Zostało jeszcze parę miejsc.

Wniosek gorzki, to że na Stadionie Narodowym nigdy nie uda się zorganizować dobrej imprezy muzycznej. Orange rozrósł się do trzech dni i do trzech scen (przynajmniej w porywach), mogliśmy więc jego festiwalowe predyspozycje zweryfikować. Katastrofa w całej rozciągłości.

Brzmienie. Próbowałem górnej trybuny (utwory Queens of the Stone Age nie są do siebie aż tak podobne), próbowałem pod samą sceną (OutKast dawało się zrozumieć tylko dzięki temu, że fani recytowali teksty z pamięci). A to basy waliły po flakach, a to góry biły rekordy bilokacji. Przy zapełnieniu obiektu sięgającym 10% pojemności zamiast głośników grał beton. Ale lepiej nie było nawet przy lepszej frekwencji podczas zeszłorocznej wizyty Beyoncé. Być może wybitni realizatorzy Paula McCartneya potrafili Stadion nieco opanować, po pierwsze jednak lżejsze dźwięki, a po drugie mogli dopasować się do potrzeb jednego wykonawcy. Na przeglądzie kilkunastu czy kilkudziesięciu kapel takiej możliwości nie ma. I nie ma ratunku dla Stadionu, pisała o tym zresztą niedawno Polityka.

Atmosfera. Poza doświadczeniem muzycznym – tutaj przegranym – festiwale przyciągają obietnicą przeżycia wspólnotowego i nieprzypadkowo ich popularność rośnie proporcjonalnie do skali sieciowej s@motności. Pomyślany jako naczynie masowej euforii sportowej, w ten weekend Stadion Narodowy mógł tylko pogłębić poczucie atomizacji. Smutnym był sam w sobie widok dramatycznych pustek na trybunach – obsadzonych jedynie naprzeciw sceny, a i tam w kratkę, no i poszatkowanych na piętra. Pomiędzy krzesełkami a sceną ziała ziemia niczyja, bo płytę największe gwiazdy zdołałby zapełnić jeno do połowy. Część ludzi pozostała poza stadionem, bo tylko tam dało się faktycznie słuchać. Część czaiła się w tunelach. Jedni siedzieli na schodach, inni stali przy stoiskach z jedzeniem. Nawet te ostatnie utraciły zresztą walor społeczny. Bo gdy ogródki gastronomiczne na festiwalach pełnią zazwyczaj funkcję głównych integratorów, tutaj kuchnię rozrzucono wokół trybun i to po obu stronach murów. Rozsypka.

Przestrzeń. Mieszkańcy Warszawy boleśnie przekonali się, jak inwazyjna akustycznie jest scena stadionowa. Z tego względu scenę drugą trzeba było możliwie oddalić. Żeby do niej dotrzeć, trzeba było pokonać pełnowymiarowe boisko piłkarskie (niestety bez murawy), wspiąć po potężnych schodach, przebić przez tunel, zejść z powrotem na parter, obejść pół stadionu i jeszcze przewędrować wielki plac, a po drodze kilkakrotnie poddać się kontroli ochrony. Przydługawe spacery nie są niczym nowym w krainie festiwali, ale co innego spacerować po łące czy pasie startowym na otwartym powietrzu, a co innego przemierzać wte i wewte gigantyczną infrastrukturę miejską. To nie jest przyjazny obiekt dla wędrówek i to nie jest otoczenie, w którym chciałoby się spędzić cały dzień. A co dopiero trzy.

Do tego dochodzi dziwna relacja z miastem. Stadion znajduje się niby blisko centrum stolicy i jest z nim świetnie skomunikowany. Mimo to impreza wydaje się od Warszawy odizolowana. Wynika to zarówno z powodu wspomnianych odległości pieszych, jak i zaniku komunikacji wieczorem: jeździły tylko autobusy nocne, do których część ludzi czekających na przystanku po 20-30 minut zwyczajnie się nie mieściła. Blokadę pogłębia jeszcze polityka organizatorów:

orange warsaw 2014Sytuacja bez wyjścia.

Ani więc słuchać, ani uspołeczniać się, ani chłonąć miasto.

Czyli przeciwieństwo tego, co działo się w tym samym czasie w mokotowskim Nowym Teatrze, mimo że sam budynek też niespecjalnie kojarzy się z muzyką – poprzemysłowa hala przy betonowym placu służącym za parking. Na antenie radia Tok FM kompozytor Paweł Mykietyn, opiekun duchowy festiwalu Instalakcje, ostrzegał, że trudno propozycję artystyczną imprezy. Najlepiej będzie więc mówić o sztuce współczesnej.

Już w trakcie pierwszego wieczoru zastanawiałem się, czy i to nie określenie nie jest zbyt wąskie. Fantastycznie skomponowany spektakl, podczas którego cztery utwory czterech różnych autorów scalono w jedną opowieść, mieścił w sobie nie tylko elementy muzyki współczesnej, teatru, wideoartu, rzeźby czy performance’u, ale także wykładu o szympansach (mimo żartobliwej otoczki – jednak wykład!) czy kabaretu.

I nie chodzi mi tylko o skafander astronauty, w którym wyszła na scenę sopranistka Barbara Kinga Majewska. Gdy na oczach publiczności zrzuciła go na rzecz różowej sukienki, hełm zamieniła na perukę, a kosmiczne buciory na obcasy (a więc jeszcze moda) i wspólnie z Kwadrofonikiem zaczęła Andrzeja Kwiecińskiego radosny opus „Non si puo fuggire na głos i fortepian flażoletowy na osiem rąk”, odruchowo pomyślałem, że równie dobrze mógłby się go podjąć kabaret Mumio w okresie swojej świetności.

Barbara Kinga Majewska - InstalakcjePierwsza Polka w kosmosie (foto stąd)

Na przykładzie cokolwiek wyśrubowanych wymagań, jakie postawiono Majewskiej – świetnie wszystkim sprostała – najłatwiej zresztą prześledzić, jak bardzo się nam granice sztuk porozciągały. Wykładała i śpiewała w kilku językach, piszczała i partyturowo oddychała, grała gestem i na kilku różnych instrumentach – w tym opakowaniu po lodach – uprawiała konferansjerkę i odstawiała teatr. Gospodarz festiwalu Wojciech Blecharz zlecił jej i Kwadrofonikowi niemal wyłącznie szepty, szelesty, szumy i salwy szalonego shutthefuckup!

Gdyby przyszło jej wystąpić dnia następnego, musiałaby jeszcze rozebrać się do półnagości i ekspresyjnie wyzwalać z przezroczystej folii, cały czas stymulując przyczepione do ciała mikrofony i psychodeliczną kamerę. Wszystko to w „Homo sonans” Karola Nepelskiego, szczególnym połączeniu radykalnej improwizacji elektroakustycznej z audiowizualną. W tym kontekście konwencjonalnym wręcz wydało się popołudniowe wykonanie „Symfonii Zwycięstwo” Marcina Maseckiego, który poprowadził fantastyczną Orkiestrę Dętą Ochotniczej Straży Pożarnej w Słupcy i sam udzielił się kilka razy na klawiszach.

Ochocze zwycięstwo.

Wszystko to za darmo, w sercu Mokotowa, można więc było do woli wychodzić – chociażby na Stadion albo zupełnie nieodległego CSW – i wracać.

Gdy tak sobie kursowałem między batutą a betonem, teatrem a trybuną, zastanawiałem się, ile osób obiera dziś podobną taktykę. Bo z roku na rok konsekwentnie zasypujemy przepaści dzielące najodleglejsze stylistyki muzyczne i – szerzej – dziedziny sztuk, a równolegle rozwijają się sceny wszelakie i te kumulacje trafiają się coraz częściej. Dzięki temu nowoodkrytą ciekawość wszystkiego przynajmniej w większych miastach można zaspokoić, w ciągu jednego weekendu odwiedzając stadion, muzeum, teatr, księgarnię. I to rzeczywiście byłby festiwal miejski.

.

Fine.


Najgorsza dekada w muzyce (Kiosk 2/2014)

vanity fair

Wyniki ankiety Vanity Fair przeprowadzonej wśród tysiąca Amerykanów potwierdzają: żyjemy w najgorszej dla muzyki dekadzie, w Taylor Swift kochają mamy nastolatek, gitara i saksofon są sexy, a do śpiewania piosenek nadaje się tylko angielski. Co gorsza, błyskawicznie przerywamy słuchanie i przeskakujemy do następnych kawałków, jak pokazała analiza zachowań użytkowników Spotify. Dla równie narwanych czytelników streścił ją Guardian.

Z korespondencji Ann Powers z Carlem Wilsonem z okazji wznowienia książki o krytyce tego drugiego da się wyłowić kilka ciekawych obserwacji choćby o nastaniu epoki post-gustów. Na łamach NYT Saul Austerlitz, krytyk głównie literacki i filmowy, pojechał po poptymizmie. Sugeruje, że w obliczu utraty autorytetu krytyka przesuwa zainteresowanie ku mainstreamowej powierzchni, aby uchronić się przed zatonięciem. Pitchforkowy Mike Powell odniósł się do obu dyskusji krytycznie. Swoiście zareagował Owen Pallett, rozbierając muzykologicznie ostatnie szlagiery Daft Punk, Lady Gagi i Katy Perry.

Na jednym interaktywnym wykresie zestawiono zakresy wokalne kilkudziesięciu gwiazd – zwycięzca cokolwiek zaskakujący. Nieco mniej dziwi mapka upodobań gatunkowych Amerykanów w zależności od stanu zamieszkania. Internet odpowiada także na inne pytania: Jak muzyka zakrzywia czas (na przykładzie Schuberta)? Jak wpływa na smak spożywanych posiłków? Czym był dysonans kiedyś i teraz? Czym jest groove? Dlaczego kochamy repetycje? Jakim cudem wałbrzyski fryzjer wygrał z ZAiKS-em?

Marek Sawicki napisał o niezalu w grach komputerowych, które okazują się całkiem skutecznym kanałem dystrybucji także muzyki mainstreamowej – pokazuje niedawny singiel Future. Gdy jedni cieszą się rozkwitem mixtape’ów w erze cyfry, inni wieszczą upadek miksów kompaktowych. Pitchfork przyjrzał się Library Music i jegoż Lindsay Zoladz zgłębiła hossę hashtagów nie tylko w #muzyce.

Gdy założyciel Primavery opowiadał o różnicach między festiwalami europejskimi (kontynentalnymi) i amerykańskimi, instytut im. Adama Mickiewicza połowicznie ujawniał serwisowi WAFP sposoby i kryteria doboru rodzimych artystów wysyłanych za granicę. Rośnie tymczasem rzesza gwiazd YouTube’owych, o których stare media w ogóle nie słyszały, a sam serwis żre się z małymi labelami. Style of Sound wybrał 100 najbardziej wpływowych blogów muzycznych, nie zapominając o sobie.

20 lat po słynnym eseju Steve’a Albiniego „The Problem With Music” magazyn Quartz spytał go, czy teraz jest zadowolony. Chyba nie powinien, bo z nowego raportu o podziale przychodów na rynku fonograficznym wynika, że długiego ogona nie ma. Podobnie jak w poprzednich latach, wiolonczelistka Zoë Keating ujawniła swoje sieciowe zarobki i wciąż dominuje u niej sprzedaż, ale Bandcamp poważnie podgryza już iTunes. Powoli Zoë zaczyna zarabiać na streamingu muzyki, choć czasem łatwiej zbić kokosy na ciszy. Van Dyke Parks poskarżył się, że za jedną piosenkę nie kupi już domu z basenem.

 

hendrix stamp

Billboard wspólnie z Twitterem zaczął mierzyć popularność utworów w czasie rzeczywistym. Ubiegły rok był pierwszym, w którym jego tradycyjne zestawienie R&B obyło się bez czarnych, co w zabawnym liście skomentował RapRehab, a już rzeczowo rasowe dysproporcje przeanalizował Pitchtfork. Sasha Frere-Jones poradził się Chrisa Molanphy’ego, eksperta od rankingów płytowych, jak to naprawić. I jeszcze co do zarabiania: Buzzfeed obrazowo porównał meet&greet w wykonaniu Rihanny (darmowe) i Avril Lavigne (400 dolarów).

Pewien ojciec umieszcza swojego syna na okładkach klasyków. Program Transprose zamienia książki w muzykę – na stronie próbki Sherlocka, Zabić Drozda czy Norwegian Wood. Specjalna podstrona na Wikipedii gromadzi etymologie nazw zespołów. Paste – okładkowe klisze. A kolekcjonerzy znaczek Hendriksa. Fani Toma Waitsa mogą podróżować kursorem po mapie jego utworów. Jest muzyka w brzęczeniu pszczół. Jest acid house w klockach lego. Będzie parasol surround zamiast słuchawek stereo.

Tu i ówdzie poczytać można o podziemnych imprezach w Teheraniescenie hiphopowej w Mali i kłopotliwym muzułmańskim rapie w krajach Zachodu. Michał Wieczorek rozmawiał z indonezyjskimi punkami. Pewna malezyjska dziewczyna wygrała miliony odsłon piosenką, w której upiera się, że nie jest Koreanką. Niezłym prognostykiem temperatury gospodarczej w poszczególnych krajach okazała się kondycja scen metalowych. W filharmoniach coraz więcej ekscesów komórkowych.

Świetny tekst o psychoakustyce zilustrowany licznymi przykładami dźwiękowymi zafundował nam Red Bull.  The Verge przyjrzał się próbom ratowania radia długofalowego. Z Davidem Grubbsem, autorem książki o niechęci awangardzistów z połowy XX wieku do muzyki nagrywanej, rozmawiał New Yorker. Rafał Księżyk wspomniał początki polskiej awangardy jazzowej, a Greg Kot trudne boje brytyjskich kapel na rynku amerykańskim. Policy Mic wytypował współczesnych 10 artystów ze świata, którzy wkrótce zrobią karierę w USA. Na miejscu dziewiątym – Polska!

Calvin obiera moralność Kalego.

.

Fine.


Japońskie MDMA

Strach pomyśleć, jakie spustoszenie czekałoby amerykańskie czy brytyjskie sklepy muzyczne, gdyby tamtejsi wzięli przykład z kraju wschodzącego słońca. Jak podaje Japan Times:

Niedawne aresztowanie Aski z grupy Chage and Aska [za posiadanie narkotyków, konkretnie  MDMA], którą fani popu mogą pamiętać ze szkolnych lekcji historii, jak zawsze pociągnęło za sobą błyskawiczne usunięcie wszystkich jego nagrań ze sklepów płytowych.

Z odsieczą przyszedł wszakże internet:

I natychmiastowy skok przeboju duetu “Say Yes” na szczyt listy iTunes.

Przebój tutaj, ale nie trzeba.

.

Fine.


Chińskie RPG

Z artykułu (wywiadu) o nowym chińskim rocku na łamach Drowned in Sound, w kontekście potężnych zapóźnień tej sceny:

Z moich obserwacji wynika, że w Chinach granie w kapeli przypomina trochę bycie w paczce Dungeons and Dragons. To nie jest coś, co przysporzy ci popularności. Robisz to z określonymi ludzi, ponieważ nie masz pod ręką nikogo innego i specjalnie się tym nie chwalisz, bo to niezbyt mile widziane zajęcie. Raczej nie cool. 

.

Fine.


Koncertowy czerwiec

Można (się) dopisywać. Kolejne miesiące w odpowiedniej zakładce, a na stronie „Polityki” można już w całości przeczytać wspomniany niedawno tekst festiwalowy.

*

1 czerwca – Wo Fat, Mothership, Fonobar, Warszawa
2 czerwca – Anthrax, Fabryka, Kraków
2 czerwca – Yes, Sala Kongresowa, Warszawa
3 czerwca – Condominium, Chmury, Warszawa
3, 4 czerwca – The Jolly Boys, Zamek Książąt Pomorskich, Szczecin / Stodoła, Warszawa
3, 4 czerwca – Together Pangea, Hydrozagadka, Warszawa / Pod Minogą, Poznań
4 czerwca – Tangerine Dream, Arena Ursynów, Warszawa
4 czerwca – Avenged Sevenfold, Atlas Arena, Łódź
4, 5 czerwca – Trust, Fabryka, Kraków / Eskulap, Poznań
5 czerwca – Linkin Park, Stadion Miejski, Wrocław
5 czerwca  – Hailu Mergia, Pardon, To Tu, Warszawa
5, 6, 7 czerwca – Jan Garbarek & the Hilliard Ensemble, Gdańsk / Warszawa / Wrocław
5-7 czerwca – Red Bull Music Academy Weekender, PKiN, W-wa (Danny Brown, Dam-Funk)
6-8 czerwca – LDZ Music Festival, Łódź (RSS B0YS, BNNT, 11)
7 czerwca – Venetian Snares, Fabryka, Kraków
9 czerwca – The National, St. Vincent, Park Sowińskiego, Warszawa
9 czerwca – The Brian Jonestown Massacre, Hydrozagadka, Warszawa
9 czerwca – Miss May I, Pod Minogą, Poznań
9-29 czerwca – Malta Festival, Poznań (Damon Albarn, Mighty Oaks, Matias Aguayo, Murcof)
10 czerwca – Jozef van Wissem, Pardon To Tu, Warszawa
10 czerwca – Nine Inch Nails, Spodek, Katowice
11 czerwca – Etran Finatawa, Pardon To Tu, Warszawa
11-12 czerwca – Impact Fest, Atlas Arena, Łódź (Black Sabbath, Aerosmith, The Treatment)
12 czerwca – Tori Amos, Sala Kongresowa, Warszawa
12 czerwca – Ballet School, Hydrozagadka, Warszawa
12-15 czerwca – Ethno Port, Poznań (Dhafer Youssef, Jambinai, Renata Rosa)
12, 13, 14 czerwca – Fanfare Ciocarlia, Wrocław / Poznań (Ethno Port) / Krotoszyn
13-14 czerwca – Monotype Fest, W-wa (Kevin Drumm, Rashad Becker, Helm, Max Loderbauer)
13-15 czerwca – Orange Warsaw Festival  (OutKast, Kings of Leon, QotSA, Pixies)
14, 15, 16 czerwca – Soulfly, Eskulap, Poznań / Alibi, Wrocław / B90, Gdańsk
17 czerwca – Karnivool, Proxima, Warszawa
18, 19 czerwca – Dropkick Murphys, Studio, Kraków / Stodoła, Warszawa
19 czerwca – Ed Kowalczyk, Progresja, Warszawa
19, 20, 21 czerwca – The Skys, Sokółka / Toruń / Morąg
(20 czerwca – Pozytywne Wibracje, Pepsi Arena, W-wa)
20-22 czerwca – Art of Improvisation, Agora, Wrocław (Matthew Shipp Trio)
21 czerwca – Gin Ga, Basen, Warszawa
21 czerwca – Wianki, Warszawa (Razorlight)
21 czerwca – Cudawianki, Gdańsk (Gentleman & The Evolution)
22 czerwca – 30 Seconds to Mars, Stadion Miejski, Rybnik
23 czerwca – Mette Rasmussen, Alan Silva, Stale Liavik Solberg, Pardon To Tu, Warszawa
23 czerwca – Charles Aznavour, Sala Kongresowa, Warszawa
24 czerwca – Iron Maiden, Slayer, Ghost, Inea Stadion, Poznań
24 czerwca – The Naked And Famous, Palladium, Warszawa
25 czerwca – Ghost, Stodoła, Warszawa
25, 26 czerwca – Black Label Society, Stodoła, Warszawa / Eter, Wrocław
25-28 czerwca – Life Festival, Oświęcim (Eric Clapton, Soundgarden, Balkan Beat Box)
27 czerwca – Asaf Avidan, Park Sowińskiego, Warszawa
27-29 czerwca – Halfway Festival, Białystok (Phosphorescent, My Brightest Diamond)
28 czerwca – Tom Jones, Sala Kongresowa, Warszawa

.

Fine.