październik 2020

O wydobywaniu muzyki

O wydobywaniu muzyki

 




Pod koniec 2008 roku wypaliłem bliskim składankę „Odloty” z utworami, które w tamtym roku szczególnie mi się spodobały i wydawały się uniwersalnie przyjemne. Aby mieli jakąś korzyść z tej mojej całorocznej roboty. Tak zaczęła się gwiazdkowa tradycja: Odpływy 2009, Odmiany 2010, Odwyki 2011, Oddechy 2012, Odskoki 2013, Odłamki 2014, Odprawy 2015, Odczyny 2016, Odcienie 2017, Odnowy 2018, Odwagi 2019… Większości tytułowych aluzji już nie pamiętam.

W tym roku przez covid zacząłem trochę jeździć (pożyczonym) samochodem i gdy ostatnio znudziło mi się słuchanie samych podcastów, trafiłem przypadkiem na jedną z tych moich składanek, pozostawioną przez właścicieli samochodu w schowku. I sprawiłem tym sobie wielką przyjemność, bo przecież te kawałki uwielbiam, ale w pędzie za nowościami do nich nie wracam.

Przerzuciłem więc na pendrive’a kilka innych płytek i ostatnio podczas dłuższej, nocnej trasy zapodałem rocznik 2016. Jakoś szczególnie w tej aurze ucieszyłem się epickim i zarazem przytulnym utworem brazylijskim. To w sumie niezły fart – pomyślałem – że znam ten utwór i tak go sobie właśnie słucham. I że za sprawą tamtej składanki poznało go kilkanaście innych osób w Polsce. No a dzięki bihajpowi jeszcze kilkaset czy kilka tysięcy poza ojczyzną artysty, gdzie też wielką gwiazdą nie jest.

To z kolei przypomniało mi o refleksjach z czasu, gdy zajmowałem się nie tylko pisaniem o muzyce, ale też trochę pisaniem muzyki. Przyszedł moment, gdy zwyczajnie nie wystarczało czasu na jedno i drugie. A we mnie za sprawą internetowej nadpodaży narastało przekonanie, że muzyki jest zdecydowanie zbyt dużo, a ludzi łowiących rzeczy ciekawe w tym strumieniu – zbyt mało. Stopniowo oddryfowałem więc od domowego studia, rozdałem sprzęty i instrumenty.

Wspomnienia zostały, została też odrobina żalu – szczególnie gdy właśnie dostajesz maila od bihajpowego korespondenta z Indii, który cię przeprasza, że tak długo się nie odzywał, ale w zasadzie zarzucił robotę krytyka i od paru miesięcy robi własną muzykę, jeszcze nie jest gotów, by wyjść z cienia, ale potrzebuje feedbacku, masz tutaj tajny link, chętnie pozna twoje zdanie. A ty myślisz: może tak trzeba było?

Te wątpliwości zwykle rozwiewają się w momencie, gdy się posłucha takich prób – w 99 proc. przypadków w porywach poprawnych, zresztą na sto maili wpadających do bihajpowej skrzynki też cieszy jeden czy dwa. Ale cenniejsze wydaje mi się to, co uświadomił mi ów Brazylijczyk: że jego kawałek udało się nam wydobyć z niebytu dla iluś tam osób, trochę tak, jakbyśmy sami ten utwór napisali, a dla moich bliskich – jakbym sam go napisał. Inaczej by go, dla nich, nie było.

Tak oto dowartościowawszy się, postanowiłem udostępnić na Spotify moje Odloty z ery bihajpowej, korzystając przy okazji z faktu, że te egzotyczne kawałki – niegdyś cholernie ciężkie nawet do kupienia, oj podawało się numer karty dziwnym lokalnym sklepikom mp3 – obecnie z nielicznymi wyjątkami wiszą sobie w serwisach streamingowych z nadzieją, że ktoś je wydobędzie.