luty 2013

Era kowera

Kiedy dwa lata temu przygotowywałem artykuł „Muzyka bez nośnika”, głośno było o stratach, na jakie wykonawców bardziej popularnych narażają przebiegli imitatorzy. Natychmiast po radiowym debiucie potencjalnego przeboju nagrywali własne wersje i wrzucali je na iTunes, któremu oryginalnego utworu jeszcze nie dostarczono. Wytwórnie wciąż praktykowały bowiem doskonalony przez dekady zwyczaj kumulowania ekscytacji, opóźniając premiery komercyjne w stosunku do radiowych nawet o kilka tygodni.

W rezultacie tysiące słuchaczy czy to przez pomyłkę, czy to preferując wróbla na dysku nad gołębia w eterze zaopatrywały się w podróbkę. I nieraz na niej poprzestawały – skądinąd niekoniecznie gorszej od oryginału – poprzestawały. Raczej później niż prędzej problem zauważyli najbardziej zainteresowani, tak że w końcu sam szef brytyjskiego Universal Music zauważał:

Czasownika „czekać” nie ma w słowniku dzisiejszej młodzież. Odkryliśmy, że wyszukiwania danego utworu w Google czy iTunes osiągały najwyższy pułap na dwa tygodnie przed handlową premierą, a potem zanikały. Publiczność traciła zainteresowanie lub szukała pirackich wersji.

Decydenci poszli więc po rozum do głowy i wraz z nastaniem 2011 roku ogłosili, że premiery odsłuchowe zsynchronizują ze sprzedażowymi. Różnie jednak z tym bywało. Jeszcze w ubiegłe wakacje głośno było o wyspecjalizowanej w małpowaniu grupie Precision Tunes, która wystawiając na iTunes własną wersję „Payphone” Maroon 5, wprowadziła ją na dziewiąte miejsce brytyjskiej listy sprzedaży na tydzień przed tym, jak chłopcy sami oficjalnie wypuścili singiel.

Jak pokazuje wykres powyżej, nawet po uporaniu się z kopikotami – Precision Tunes dopadnięto i usunięto, chyba nawet bez podejmowania kroków prawnych – Maroon 5 pozostają dręczeni przez kowerą konkurencję. Co równie wiele może mówić o rynku, jak o talentach wykonawczych samej grupy. YouTube’owa nowość polega na tym, że zamiast ścigać – niektórzy zaczynają korzystać. Po prostu umawiają się na podział zysków z oględzin owych kowerów. I to potwierdzałoby, że przemysł muzyczny czegoś się w ostatnich latach nauczył, czym tłumaczyło się dzisiaj ten oto nowiutki wykres:

Nowy raport o światowym rynku muzycznym opublikowało IFPI. Główne przesłania wypunktował na blogu Bartek Chaciński. W skrócie: odnotowano symboliczny wzrost  przychodów (+0,3 proc.) i radykalną poprawę humorów. W komentarzu pozwoliłem sobie zwrócić uwagę, że zatrzymanie wieloletniego trendu spadkowego tłumaczyć można mnóstwem elementów – od streamingu po zwyczajny rezultat dobicia rynku do racjonalnego poziomu, bo ten z przełomu wieków był sztuczną bańką napędzaną kompaktowym recyklingiem, siłą przedinternetowych mediów i ekspozycjami w wal-martach tego świata – ale można też powiedzieć krótko: Adele.

Sam album „21” rozszedł się w 8,3 mln egzemplarzy, chociaż 18 mln rozprowadzonych w roku premiery (2011) powinno było nasycić rynek po wsze czasy. A do płyty dochodzi „Skyfall” w rozmaitych intratnych wcieleniach: od singla (ponad 2 mln kopii) przez nieprawdopodobną liczbę emisji radiowych po wywindowanie popytu na Bondowy soundtrack do poziomu nienotowanego od 27 lat. Suma tych elementów oscyluje pewnie wokół 1 proc. wszystkich „przychodów handlowych z muzyki” i zmienia smutny minus w wesołego plusa. Gdy entuzjastycznie wylicza się fonograficznych dobroczyńców, pomiędzy iTunes, Spotify i YouTube wypadałoby więc umieścić Adele.

Poza tym w komunikatach towarzyszących raportowi IFPI moją uwagę przykuł szef organizacji, Frances Moore, tą oto wypowiedzią:

„These are hard-won successes for an industry that has innovated, battled and transformed itself over a decade”.

Tak się zastanawiam, czy za „hard-won successes” można uznać nieuniknione, choć odkładane przez kilkanaście lat, ulegnięcie presji rzeczywistości. Pierwsze serwisy streamingowe ruszyły wszak w 1999 roku. Tyle że wkrótce potem ukatrupił je sędziowski młotek. No i czy przystoi chlubić się łaskawym skorzystaniem z gotowych rozwiązań, których nie zawdzięczamy ekspertom od fonografii czy audio, lecz producentom komputerów (samo iTunes odpowiada za czwartą część rynku), młodym skandynawskim programistom (którym Ameryka przez lata odmawiała wizy) i przedsiębiorcom, których swego czasu wygnano.

Propaganda sukcesu jest wreszcie myląca o tyle, że – jak zauważył Piotrek Lewandowski – chodzi o nominalny, a nie realny wzrost przychodów. Gdy uwzględnić inflację, jesteśmy dalej na minusie. Niepodważalnym precedensem jest jednak powracający entuzjazm branży fonograficznej. Po raz pierwszy od końca lat 90. nastroje panujących zaczynają korespondować z samopoczuciem poddanych, którzy zalety chmur i strumieni docenili pół pokolenia temu. I ta niespodziewana zgoda wydaje się w tym wszystkim największym plusem.

.

Fine.


Lubi się powtarzać

„Z książki bije przekonanie, że nowe technologie otwarły również nowe pola bitwy o kreatywność, dostęp i kontrolę. Wiele esejów biada nad tym, czy technologie te pozwolą większej liczbie ludzi docenić dzieła muzyczne, które dotychczas pozostawały poza ich zasięgiem – czy raczej wyprodukują leniwych, biernych słuchaczy”.
.

– O książce „Music, Sound and Technology In America: A Documentary History of Early Phonograph, Cinema and Radio”, marcowe The Wire.

.

Fine.


Efekt Gangnam

Lowdown 30

Pod koniec grudnia spierałem się mailowo z autorem mojej ulubionej audycji radiowej, w której omawianie najważniejszych wydarzeń politycznych i gospodarczych 2012 roku ukoronowano podsumowaniem muzycznym – w postaci pogawędki o „Gangnam Style”. Generalnie rozmówcy zgodzili się, że ten „straszliwy kicz”, „coś strasznego”, „najstraszniejsza rzecz, jaka się wydarzyła w tym roku” zrealizował niejako zapowiedź końca świata.

Próbowałem przekonać prowadzącego, że jeśli poddaną kilku wytwórniom globkulturę podbił nie znany nikomu raper z niszowego muzycznie kraju, który przebój ów sam skomponował, nagrał, wytańczył i wyreżyserował, wyśmiewając przy okazji nowobogackich rodaków i oszukując własny system, zwiastowałoby to nie apokalipsę, lecz raczej uchylanie się szczelnie dotąd zamkniętych wrót Zachodu na zjawiska spoza kręgu anglosaskiego z przyległościami. Ostatniego podobnego wyczynu artysta azjatycki dokonał w… 1963 roku. Wtedy na szczyt Billboardu wspięło się (zasłużenie) japońskie „Sukiyaki”. Korea nigdy takiego sukcesu nie odniosła.

Co najważniejsze jednak – dorzuciłem na koniec – „Gangnam” okazać się może muzycznym lodołamaczem. Jakiś odsetek tych milionów sieciowych oglądaczy zainspiruje do dalszej przygody z koreańską – czy szerzej azjatycką – kulturą. Amerykańskich i europejskich promotorów ośmieli i zachęci, by nie ograniczać się do przewozów transatlantyckich. Mediom przypomni, że muzyka łączy nie tylko pokolenia, ale i narody. A jej przekaz wykracza daleko poza warstwę leksykalną.

Pisałem to wszystko bardziej życzeniowo niż z przekonaniem, dlatego tak pozytywnie zaskoczył mnie poniższy fragment line-upu nadchodzącej edycji amerykańskiego festiwalu SXSW:

3rd Line Butterfly
f(x)
Galaxy Express
The Geeks
Goonam (aka Goonamgwa Ridingstella)
Jeong Cha Sik
Lowdown 30
No Brain
Windy City
Yi Sung Yol

W poprzednich latach Teksańczycy sprowadzali po 1-2 koreańskich wykonawców – na około dwa tysiące występujących. Z jednym wyjątkiem, gdy aż czterech towarzyszyło panelowi dyskusyjnemu o K-popie. Najpewniej zresztą z finansowej inspiracji ministerstwa eksportu k-kultury, bo te same ekipy objechały wówczas Coachellę, Nowy Jork i Los Angeles, zajrzały również do Kanady.

Na tegorocznym SXSW przedstawicieli Korei Południowej będzie więc dziesięciu. Plus kilka fuzji koreańsko-amerykańskich. I na ile się orientuję, są to reprezentanci zacni: Jeong Cha Sik zasłużył według mnie na tytuł songwritera 2012, świetny teledysk Lowdown 30 promowałem w podsumowaniu singlowym, tam też 3rd Line Butterfly. (Ostatnio po tygodniu nałogowego repetowania dopisałem do listy jeszcze pewną prostą piosenkę).

Niech powyższa dziesiątka będzie odpowiedzią na pytanie, które na pożegnanie zadał mi Trójkowy redaktor: „Gdyby Doda śpiewając po polsku zdobyła miliard wejść, to uznałby Pan to za sukces kultury polskiej?”. Wprawdzie związku nie widzę – odwołanie się do Dody byłoby zasadne, gdyby ów miliard wykręciły dziewczęta z Girls Generation – ale i tak trzymam kciuki!

.

Fine.


Atoms for Clash

The Clash „The Guns of Brixton”…

[audio:https://www.ziemianiczyja.pl/wp-content/uploads/2013/02/gunsofbrixton.mp3]

– tryton…

[audio:https://www.ziemianiczyja.pl/wp-content/uploads/2013/02/reverserunning.mp3]

= Atoms for Peace „Reverse Running” (4:02)

.

Fine.


Streamowanie jest nowym słuchaniem?

Wystąpienia w ciągu ostatniego roku:
.

.
.
Fact
Guardian
Resident Advisor
Line of the Best Fit
Pitchfork
Stereogum
XLR8R
Drowned in Sound
AVClub
PopMatters
Clash
Consequence of Sound
HipHopDX
Stream – Listen
.
8590  –  7800
9560  –  2810
3260  –  3680
2560  –  1720
7220  –  9690
5180  –  1880
1350  –  2860
1460  –  4730
2280  –  2170
1003  –  1330
5150  –  2650
2103  –  1604
5460  –  2370

.
.
À właśnie, sypnęło świeżymi streamami:

Atoms for Peace – AMOK
Autre Ne Veut – Anxiety
How to destroy angels_ – Welcome oblivion
Sally Shapiro – Somewhere Else
Doldrums – Lesser Evil
Prurient – Through the Window
Bilal – A Love Surreal
Chelsea Light Moving (Thurston Moore) – s/t
Johnny Marr – The Messenger
Lusine – The Waiting Room

.

Fine.


Opus Magnus

Magnus Carlsen

Rozmawiałem z najlepszym muzykiem świata – na podobne stwierdzenie można się było porwać bez narażenia na LOL z tej czy innej strony bodaj tylko za Bacha. Co innego szachy. (Jeśli nie wyświetla się cały artykuł – spróbuj F5).

Tuż po naszej rozmowie Magnus Carlsen zdewastował prestiżowy turniej w Wijk aan Zee, poprawiając własny rankingowy rekord wszech czasów. Kiedy tę holenderską wioskę odwiedzał po raz pierwszy – w 2004 roku, ledwo skończył 13 lat – zrobił coś pięknego: oddał konia, oddał gońca, oddał wieżę, wygrał.

.

Fine.


Kraftwerk w kraftwerku

Kraftwerk in Tate Modern, Autobahn

Kraftwerk zakończyło ośmioczęściowy maraton w Tate Modern, londyńskiej elektrowni przerobionej na galerię. Przez tydzień z kawałkiem prezentowali swoje dorosłe albumy studyjne począwszy od „Autobahn” z 1974 roku aż po młodsze o trzy dekady „Tour de France”. A do muzyki dorzucali trójwymiarowe wizualizacje – pomimo małobitowej prostoty bardzo efektowne. Mnie przypadło „Trans Europe Express”, co ostatecznie miało niewielkie znaczenie, bo jej odegranie zajęło może ćwiartkę występu, a potem poleciały przeboje z całej kariery. Więcej na temat koncertu i kontekstu na stronie Polityki,

Umiarkowanie wierzyłem w powodzenie całego pomysłu: bo muzealnictwo, bo granie na ekranie, bo nieco sztuczna zabawa w sztukę wysoką. Było świetnie. Dlatego szczerze zachęcam do odwiedzenia pod koniec czerwca poznańskiej Malty. Pod pewnymi względami Kraftwerk właśnie teraz – z jednym oryginalnym członkiem w składzie i całkiem już retro bez futuro – przeżywa apogeum kariery. Kursując między stadionami, gdzie gra u boku bogów EDM-u, jednocześnie nawiedza prestiżowe galerie, bo w Tate Modern powtarzali przecież wyczyn z nowojorskiego Museum of Modern Art. Wszystko to w opinii najbardziej wpływowej kapeli wszech czasów, nie zawsze z asekuracyjnym dopiskiem „po Beatlesach”.

*

Spóźniona koronacja Niemców zabawnie zbiegła się w Londynie z innym muzycznym poślizgiem, innej kariery nieoczekiwaną kulminacją. Całe miasto oklejone jest plakatami „The Rest Is Noise”, festiwalu muzyki współczesnej bazującego na książce Alexa Rossa o tym samym tytule. Wydanej w 2007 roku. Wyróżnionej Pulitzerem kilka miesięcy później. Której korzenie tkwią w artykule z sierpnia 1995 roku. Ross zdążył już wydać kolejne dzieło i prawie ukończyć biografię Wagnera, a oto znów musi nawijać o XX wieku. Jeśli pomysł również zacznie wędrować po świecie – błagam, niech ktoś to zrobi w Polsce – to okaże się, że w muzykopisaniu też można ustawić się na całe życie jednym celnym strzałem.

*

Skoro mowa o spóźnionych karierach: dzisiaj w najfajniejszej warszawskiej sali koncertowej uroczymi czternastowiecznymi Włochami zainaugurowała się kolejna edycja Mazovia Goes Baroque, czyli przeglądu muzyki (prawie) najstarszej.

.

Fine.


Porn & Piano

W nowym numerze „Wire” ukazała się relacja z listopadowego przeglądu Jazz and Experimental Music from Poland, którego podtytuł mógłby brzmieć: Lado in London, bo połowę jazzmanów i eksperymentatorów zapewniło LadoABC.

Obok wzmianek o występach duetu Postaremczak/Kusiołek, Huberta Zemlera, Vocal Constructivists czy Rafała Mazura pojawia się akapit, którego stronnictwa szczególnie wrażliwe na punkcie wydawania publicznych pieniędzy raczej nie powinny czytać:

Fine.


Niewinne marsjańskie uszy

Elliott Schwartz - Ways of Listening, 1982

Dla zrównoważenia kolejnego szoku podażowego z poprzedniego newsa, luźne tłumaczenie fragmentu książki „Music: Ways of Listening” amerykańskiego kompozytora Elliotta Schwartza wydanej po raz pierwszy w 1982 roku:

1. Rozwijaj swoją wrażliwość na muzykę. Staraj się reagować na wszystkie dźwięki, począwszy od szumu lodówki i chlupotu wioseł na jeziorze aż po tony wiolonczeli czy trąbki z tłumikiem. Kiedy naprawdę słuchamy dźwięków, wszystkie potrafią okazać się pełnymi ekspresji, magii, a nawet „piękna”. W dalszym kroku spróbuj przyjrzeć się zależnościom pomiędzy dźwiękami: kolejnym nutom melodii czy też współbrzmieniu dżingla furgonetki z lodami oraz odgłosów wydawanych przez bawiące się nieopodal dzieci.

2. Czas jest kluczowym komponentem doświadczenia muzycznego. Rozwijaj poczucie czasu, który przemija: trwanie, ruch, umiejscowienie wydarzeń w odcinku czasu. Jak długo trwa trzydzieści sekund? Odcinek czasu zegarowego wyda się zupełnie inny, gdy zmianie ulegnie kontekst danej aktywności czy ruchu.

3. Rozwijaj pamięć muzyczną. Podczas słuchania utworu spróbuj przypomnieć sobie podobne przebiegi, odnosząc obecne zdarzenia do minionych. Zestawiaj je wszystkie w tej samej ramie czasowej. Umiejętność ta wymaga nieco wpraawy, ale w końcu się rozwinie. A kiedy już odkryjesz, że umiesz posługiwać się pamięcią w ten sposób – tak jak ludzie nagle odkrywają, że potrafią pływać, jeździć na rowerze albo nartach – życie nigdy nie będzie już takie samo.

4. Jeśli zamierzamy czytać, pisać albo rozmawiać o muzyce, musimy zaopatrzyć się w użyteczne słownictwo. Muzyka jest zasadniczo sztuką niewerbalną, pełną unikalnych zjawisk i efektów, które często okazują się zbyt nieuchwytne dla używanych na co dzień słów. Potrzebujemy specjalnych słów, by te zjawiska opisać, jakkolwiek nieudolnie.

5. Postaraj się ćwiczyć muzyczną koncentrację, szczególnie podczas słuchania dłuższych utworów. Kompozytorzy i wykonawcy uczą się, jak wypełniać określone ramy czasowe w należyty sposób, sięgając po takie czy inne zabiegi przy długich kompozycjach, a jeszcze odmienne w przypadku dzieł krótkich. Słuchacz również powinien nabyć umiejętność dostosowywania się do dzieł różnej długości. Łatwo skupić się na kilkuminutowym fragmencie, lecz praktycznie niewykonalne jest to w konfrontacji z półgodzinną symfonią Beethovena albo trzygodzinną operą Verdiego. Kompozytorzy są tego doskonale świadomi. Dlatego podsuwają nam muzyczne punkty orientacyjne i wskazówki w trakcie całego przebiegu długich utworów, tak abyśmy – nawet jeśli od czasu do czasu ulegniemy rozkojarzeniu –  wiedzieli zawsze, gdzie się znajdujemy.

6. Spróbuj słuchać obiektywnie i beznamiętnie. Koncentruj się na tym, „co jest”, a nie na tym, co chciałbyś, żeby było. W początkowych etapach takiego kierunkowego słuchania, gdy dopiero wprowadzane jest również użyteczne słownictwo, ważnym jest, by sięgać po nie możliwie często. W ten sposób będziemy w stanie porównać utwory reprezentujące różne style, kultury i epoki. Skupiając się na tym, „co jest”, nie pozwól się zniechęcić tym, że ograniczanie językowa początkowo krępować będą także twoje reakcje.

7. Wspomagaj słuchanie doświadczeniem i wiedzą. Chodzi nie tylko o twoje skupienie i coraz bogatsze słownictwo, lecz także o informacje dotyczące samej muzyki: jej kompozytora, historii, kontekstu społecznego. Wiedza ta uczyni słuchanie jeszcze przyjemniejszym.

Może się zdawać, że zachodzi pewna sprzeczność pomiędzy tą sugestią a poprzednią, w której słuchacza zachęca się do koncentracji wyłącznie na tym, „co jest”. W idealnej, fascynującej sytuacji, słuchalibyśmy każdego nowego utworu muzycznego ze świeżymi oczekiwaniami i prawdziwie niewinnymi uszami. Jakbyśmy byli Marsjanami. Ale obiektywizm taki nie istnieje. Wszyscy słuchacze podchodzą do nowej muzyki z uszami „wytrenowanymi” przez osobiste przeżycia, wspomnienia i uprzedzenia. Niektóre z nich mogą wchodzić w drogę doświadczeniu muzycznemu. Spróbuj zastąpić je innymi elementami, które pomogą skupić się na samym dziele – raczej niż na twoich indywidualnych odczuciach. Oczywiście „dzieło” znacznie wykracza poza dźwięki słyszane podczas któregokolwiek z koncertów. Składają się na nie jego poprzednie wykonania, nagrania, nuty spisane na papierze partyturowym, wszystkie wspomnienia, recenzje owej partytury i wykonań, ad infinitum. Pozyskując informacje o którymkolwiek z tych czynników, poszerzamy naszą całościową świadomość samego dzieła.

.

Fine.


Jest

Spotify Polska

Można zmienić London SE17, UK na prawdę.

.

Fine.