sierpień 2014

O prasie muzycznej (odc. 43)

O prasie muzycznej (odc. 43)

Pomyliłem się. Dwa i pół roku temu obstawiałem, że gdy sprzedaż legendarnego pisma New Musical Express spadnie poniżej 20 tysięcy egzemplarzy – czyli czerwonej linii w żywocie równie zasłużonego Melody Makera – tytuł zniknie. Tymczasem ostatnie dane mówią o 14 tysiącach grzbietów, plus tysiącu w sprzedaży cyfrowej. A papierowe NME wciąż trwa.

Jak długo jeszcze? Zainteresowanie nim spada w tempie 20-30 proc. rocznie. Podobnie jest z prestiżowym Q. I tylko nieco lepiej z Mojo oraz Uncutem, którym co roku ubywa co dziesiąty czytelnik. O czym przypomniał mi wpis Bartosza Nowickiego, nawiązujący z kolei do marcowej dyskusji toczącej się tutaj.

Jeśli nigdzie nie dojrzycie u mnie żalu za takim stanem rzeczy, to nie dlatego, że nigdy nie przestawałem w empikach przy półce z prasą muzyczną, polską i zagraniczną. Wynika to raczej ze świadomości, że dziś bym nie przestawał. Nawet gdyby półki te wypełniały najmocniejsze tytuły z przeszłości, w kondycji równie dobrej, jak przed laty.

Ówczesna formuła pisania o muzyce spełniła swoją rolę, ale zużyła się. Teksty legend krajowych i światowych – wówczas bezcenne i równie ekscytujące, co muzyka, o której opowiadały – czytane dzisiaj zazwyczaj nudzą. Potwierdza to stosunkowo skutecznie broniące się przed upływem lat „The Wire”. Już kilka lat temu odechciało mi się je czytać, choć dopiero rok temu zdałem sobie z tego sprawę. Z ulgą. Za to nie potrafiłbym zliczyć, ile świetnych tekstów o muzyce przeczytałem w ciągu ostatniej dekady w internecie.

Idealizowanie przeszłości wynika według mnie nie tylko z faktu, że tak po prostu jesteśmy skonstruowani: płyty, filmy, książki, miejsca, ludzie poznawani w latach nastoletnio-studenckich mają tendencję do pozostawania na zawsze tymi najlepszymi. W przypadku słuchacza/czytelnika z naszego kawałka świata dochodzi jeszcze kwestia apetytu. Zaspokajanie głębokiego głodu rodzi satysfakcję niezależnie od tego, czym się ów głód zaspokaja. Bartosz pisze:

Mam wrażenie, że w tamtym okresie doszło do totalnej synergii między autorami, którzy bez pomocy internetu dogłębnie, przystępnie i z pasją prezentowali swoją wiedzę na temat awangardy muzycznej i kontrkultury a czytelnikami, którzy obdarzyli swoich wybrańców pełnym zaufaniem, co do ich wiedzy i estetycznych wyborów.

(…)

Swoimi autentycznymi i bezkompromisowymi sądami wywoływali niejedną kulturową i muzyczną dyskusję. Nazwiska ich były sygnaturą fachowości i erudycji dziennikarskiej, i nie bez przyczyny stały się ikonami inspirującymi całe kolejne pokolenie krytyków. Magazyny zaś w dużej mierze kupowane były właśnie ze względu na skład redakcyjny.

Przypomina mi się onetowy wywiad z Rafałem Księżykiem. Wspomina tam, że „w owych czasach świetności w redakcji paliło się jointy. Czas spędzało się bardzo miło, non stop słuchało się dużo muzyki i nie było problemem przyjść wcześniej do pracy po to, żeby do popołudnia mieć przesłuchanych dziesięć płyt i kilka zrecenzowanych”.

W tej arkadyjskiej atmosferze mógł faktycznie objawiać się jakiś geniusz, który pozwalał do południa przesłuchać 10 płyt i połowę z nich kompetentnie zrecenzować. Nie wiem. Mnie porządna recenzja zabiera dzień pisania poprzedzony kilkoma słuchania. Obstawiam jednak, że owe teksty nie były ani lepsze, ani gorsze merytorycznie – choć może efektowniejsze stylistycznie – od powstających dziś. Ekscytowały nas bardziej przez wspomniany głód: muzyki i publicystyki. Tak jak zdzierało się taśmy, których dziś byśmy nawet nie przeskipowali, tak też pożerało się teksty o artystach i płytach, których nie dało się znaleźć w prasie internetowej. Bo jej jeszcze nie było.

We wczesnej podstawówce poza półką z kasetami magnetofonowymi miałem klaser, w którym kolekcjonowałem folie zdarte – a raczej zdjęte z chirurgiczną ostrożnością – z pudełek kaset czystych. Miałem też kolekcję zużytych baterii duracell. Jeśli dzisiaj za tamtymi utraconymi emocjami jakoś tęsknimy, to warto pamiętać, że wywoływała je tyleż sama muzyka/krytyka, co kontekst, w którym je chłonęliśmy. Nie oznacza to, że nie kibicuję papierowej rezurekcji. Kibicuję każdej nowej inicjatywie papierowej. Dokładnie tak samo, jak kibicowałbym internetowej.

Fine.


Ćwierć cyfry

Muzyka cyfrowa w PL: Pierwsze półroczne 2014

Polski digital pnie się. Według opublikowanych właśnie szacunków ZPAV, w pierwszym półroczu tego roku muzyka cyfrowo wygenerowała 1/4 wartości polskiego rynku muzycznego i wydaje się rosnąć w godnym tempie – tym bardziej że analogowi wciąż jako-tako udaje się przyciągać muzycznych materialistów. Dzięki czemu cały rynek trzyma poziom.

Przy tym według ZPAV-u sektor fizyczny najwięcej zawdzięcza płytom jazzowym, o ile za takie można uznać dzieła w rodzaju dziesięciopłytowej składanki „European Jazz”, zaledwie podwójne, za to w trzynastej już odsłonie „Smooth Jazz Cafe” Marka Niedźwiedzkiego, no i nieuniknioną „Night in Calisia” Włodka Pawlika.

Jeśli chodzi o cyfrę, to zgodnie z przewidywaniami doświadczamy boomu streamingowego. Co było mniej oczywiste, niektórzy Polacy chcą jednak płacić. Zainteresowanie tzw. subskrypcjami – czyli głównie Deezerem, Spotify czy WiMP-em – w ciągu roku wzrosło o 61,30% i dobiło relatywnie rozsądnych kwot, szczególnie w połączeniu ze streamingiem darmowym finansowanym reklamami:

Polski rynek muzyczny 2014

Co sądzić o tej cyfrowej ćwiartce? Żałośnie wypadamy na pewno w porównaniu z sąsiadami z północy, bo w Szwecji czy Norwegii obrót niematerialny dobił 70% wartości runku. A warto pamiętać, że punktem wyjścia do tych rekordów było skrajne piractwo, a więc przynajmniej punkt wyjścia mamy podobny.

Poza różnicą zamożności winny naszej ślamazarności może być wspomniany konserwatyzm. Gdyby sprzedaż płyt runęła, sama matematyka przyznałaby cyfrze większy udział, a dodatkowo bardziej zmobilizowałoby to przemysł do promowania streamingu. W obecnej sytuacji wciąż bardziej opłaca im się zatrzymać klienta przy kompakcie.

Na tle całego świata też wyglądamy na zacofanych, bo globalna średnia cyfrowa wynosi według IFPI 39%. Warto jednak pamiętać, że to nie tylko zasługa Skandynawów, Amerykanów czy Koreańczyków, ale także specyficznych Indii (60%) czy nawet Chin (ponad 80%, których nawet IFPI nie traktuje jednak do końca poważnie). Gdy porównać się z podobnej wielkości krajami europejskimi, wypadniemy w środku stawki: za Holendrami czy Hiszpanami, za to przed Niemcami i pobliżu Francji.

*

Na koniec dorzucam listę najlepiej sprzedających się albumów rodzimych. Pozwoliłem sobie podkreślić czarujące kombo w połowie stawki.

TOP 30 albumy polskie OLiS (I półrocze 2014)

1 O.S.T.R. & Marco Polo – Kartagina
2 Dawid Podsiadło – Comfort And Happiness
3 Włodek Pawlik – Night In Calisia
4 Luxtorpeda – A Morał Tej Historii Mógłby Być Taki, Mimo Że Cukrowe, To Jednak Buraki
5 Bednarek- Jestem …
6 Eldo – Chi
7 Tede – #KURT_ROLSON
8 Sylwia Grzeszczak – Komponując Siebie
9 Chada – Syn Bogdana
10 Kult – Mtv Unplugged Kult
11 Dawid Kwiatkowski – „9893″ Akustycznie
12 Perfect – Dadadam
13 Paluch – Lepszego Życia Diler
14 Dżem – Złota Kolekcja (ZŁOTY Paw / Kim Jestem – Jestem Sobie)
15 Artur Rojek – Składam Się Z Ciągłych Powtórzeń
16 Perfect – Perfect (2013)
17 Ten Typ Mes – Trzeba Było Zostać Dresiarzem
18 Behemoth – Satanist
19 Illusion – Opowieści
20 Sokół I Marysia Starosta – Czarna Biała Magia
21 Piersi – Piersi I Przyjaciele 2
22 Kaen – Piątek 13-Go
23 Dawid Kwiatkowski – „9893″
24 Adam Strug, Stanisław Soyka – Strug.Leśmian.Soyka
25 Bednarek – Przystanek Woodstock 2013
26 Bezczel – Słowo Honoru
27 Grzegorz Hyży & Tabb – Z Całych Sił
28 Mela Koteluk – Spadochron
29 Rasmentalism – Za Młodzi Na Heroda
30 Pięć Dwa – N.E.O.

.

Fine.



Muzyka złych ludzi

candace allen

Wielu gigantów czarnej muzyki odebrało przecież staranne wykształcenie z teorii muzyki – najlepszym tego przykładem Miles Davis, w końcu studiował w słynnej Juilliard School.

Ale mimo umiejętności nie wpuszczano ich do profesjonalnych orkiestr. Dlatego przenosili to swoje akademickie doświadczenie do muzyki popularnej, windując ją na niespotykane wcześniej poziomy. Stąd bogactwo i złożoność jazzu, ale również popu z lat 60. czy 70.

W tej chwili podobny proces obserwujemy w Wenezueli, gdzie absolwenci młodzieżowych orkiestr z sieci El Sistema zakładają dziesiątki zespołów rockowych i grają muzykę, jakiej ten kraj nigdy przedtem nie słyszał.

O otwieraniu filharmonii rozmawiałem z Candace Allen, która mimo rozstania z dyrygentem Simonem Rattlem wciąż słucha.

.

Fine.


M/I

Gdyby ktoś wciąż miał ochotę poczytać o (dobrej) muzyce z (ładnego) papieru, można sobie tę przyjemność zafundować.

.

Fine.