luty 2022

Ukraina

Ukraina

„Nie wiem jak ty, ale nawet pod prysznicem czytam albo oglądam filmiki z Ukrainy” – pisze kumpel z liceum.

Oczywiście, że czytamy i oglądamy nawet pod prysznicami. W moim przypadku to także część pracy – więc w zasadzie całodobowo – ale tym bardziej szanuję wszystkich kumpli i krewnych, dla których to sama troska. Choć także o siebie.

A między filmikami niemal każdy, kogo jeszcze znam (prawie) po tej pandemii, szuka miejscówek dla uciekinierów. I jak na razie wszyscy znajdują.

Nie chciałem zawracać głowy naszym ukraińskim korespondent(k)om muzyką, ale łotewski korespondent kazał mi zrobić ukraińską, playlistę, natychmiast. Więc jednak napisałem do jednej – uciekła z Kijowa do Lwowa, na razie wszystko w porządku – i razem coś zmontowaliśmy.

Tutaj przystępna jedenastka, ale w bihajpowym ukraińskim katalogu znacznie więcej.

Zdjęcie: dsns.gov.ua

 

🇺🇦


Akcja decentralizacja

Akcja decentralizacja

Bihajp miesiąc temu znów podsumował rok i zaczynam wątpić, czy zdołam wszystko przesłuchać, bo sypnęły się już premiery tegoroczne.

Z tego, co słyszałem wcześniej lub dzięki podsumowaniu, a czego nie widuję raczej w globalnych czy polskich podsumowaniach (np. Arooj Aftab czy Jaubi), na pewno wyróżnili się dla mnie Roth Bart Baron i Yuta Orisaka z Japonii, Maria Arnal i Marcel Bagés z Hiszpanii, Maris Pihlap z Estonii, Katrine Stochholm i Amazon ze Szwecji, Froukje z Holandii, Natisú z Chile, Maple Glider z Australii…

I kolumbijski raper N.Hardem w tym singlu.

*

Gdy lata temu startowaliśmy z bihajpem, czasem mnie pytano, czy nie obawiam się, że inni skopiują pomysł i z komercyjnym wsparciem przejmą tę nieanglosaską resztę świata. Mam nadzieję – odpowiadałem – że wkrótce takich serwisów będą pęczki. Ale nie ma. Wciąż gros słuchaczy zawodowych i hobbystycznych interesuje głównie muzyka globalna – czyli po angielsku – albo lokalna, w ich własnym języku. Ale może już niedługo?

W nowej „Polityce” piszę o największej jak dotąd szansie na nie tylko muzyczną, ale szerzej – popkulturową decentralizację. Bo tym razem nie chodzi o jedno „Gangnam Style”, ale całą falę nieanglojęzycznej muzyki i seriali zalewających serwisy streamingowe muzyczne i filmowe, najmocniej w języku koreańskim i hiszpańskim, ale francuski czy japoński tak bardzo nie ustępują. I po raz pierwszy transfery wiodą nie do, ale od angielskiego ku innym.

Obym miał rację, a tymczasem przypomnijmy sobie pierwszy japoński przebój ze szczytu listy Billboardu, oby jak najszybciej przestał być też ostatnim.