Niełatwo było się zorientować. Czytelną rozpiskę Rozmów o muzyce towarzyszących pałacowemu Co jest grane udostępniono tylko posiadaczom vipowskiej książeczki targowej. Program wirtualny i ten rozdawany przy kasach całkowicie zaś oparł się pokusie chronologii i lokalizacjom atrakcji, co zmuszało do ciągłego przeglądania ulotki od początku do końca. Drobiazg? Spróbujcie coś podobnego zaproponować publiczności któregoś z festiwali.
Sama zawartość programu drugiej odsłony Co jest grane podobała mi się jednak bardziej od zeszłorocznego debiutu. Więcej (potencjalnie) ciekawych dyskusji, na wszystkie też dało się wcisnąć – choć może dlatego, że ominąłem debaty z udziałem Sojki, Sztaby, Rozynka i Śpiewy.
Beznadziejnie wypadli niestety sprowadzeni z Wielkiej Brytanii dziennikarze muzyczni NME, Mojo czy Uncut. Tańczeniem o architekturze okazało się nie pisanie o muzyce, ale mówienie o pisaniu o muzyce. Sami goście niespecjalnie pragnęli nam cokolwiek przekazać, skończyło się więc na dyżurnych dylematach: obiektywnie czy subiektywnie, osobiście czy przezroczyście, poradnik czy literatura. To niezwykle istotne pytanie, kluczowe wręcz. Tyle że bez uprzedniej refleksji, a tej zaproszeni najwyraźniej nigdy nie podjęli, musiało skończyć się na oczywistościach, jakie przerabialiśmy dziesięć lat temu każdy na własnym forum. Część zaproszonych głośno zresztą przyznała, że w podobnych kwestiach „stawia na intuicję”. Czy dobrze rozumiem: wykonują swój zawód bezmyślnie?
Dobór rozmówców sam w sobie był niezbyt fortunny, bo kto kojarzy i czytuje Kierona Tylera, Marka Millara, Lisę Wright i Emily Rose MacKay? Wyszło na to, że najciekawszą kwestię panelu wygłosił spośród publiczności Łukasz Napora z Audioriver. Podważył „realność” dziennikarskich hype’ów, powołując się na doświadczenia organizatorów koncertów czy festiwali. Krytycy ogłaszają danego wykonawcę new big thing i wypełniają jego nazwiskiem całą przestrzeń medialną. Promotorzy posłusznie ściągają więc ową gwiazdę, by ucieszyć rzesze fanów, by odkryć, że pod sceną ledwo kogo widać. I tutaj Napora zasugerował, że hype wirtualny wyprzedza realny o jakieś dwa, trzy lata – przynajmniej w Polsce.
Dwa panele gatunkowe – o metalu oraz hip-hopie – okazały się zaskakująco podobne. Podczas pierwszego przy wsparciu absolutnie fenomenalnego tłumacza ustalono, że metal to nie muzyka, lecz raczej styl życia albo i życie samo. Z drugiego zapamiętałem głównie negocjacje, czy hip-hop jest punkiem młodszych o pół pokolenia, czy raczej mu zaprzecza; czy jest głosem pokolenia, czy żadnego pokolenia nie ma. W obu dyskusjach nie uczestniczyłem do końca (nie bez powodu), więc może przegapiłem ciekawsze fragmenty – zapraszam do uzupełnień.
W całości za to przeszedłem kurs słuchania muzyki współczesnej, który szef Warszawskiej Jesieni przeprowadził na grupie tuzina, a pod koniec bodaj pięciu dzielnych osób (nie licząc ochroniarzy). Powtórzyliśmy podstawy, usłyszeliśmy kilka bardziej i mniej znanych fragmentów, w tym „Tafle” samego wykładowcy. Żałuję jedynie, że nie wymusiliśmy na Tadeuszu Wieleckim chociaż krótkiej dyskusji, niechby i o deficycie skandali. W jego wypadku o refleksję nad materią, którą się zajmuje, niepokoić się zapewne nie trzeba.
Zaskakująco pogodnie i zgodnie przebiegł panel o streamingu. Wychwalał go nie tylko reprezentant świeżo otwartego serwisu WiMP, lecz również prezes EMI – sam deklarujący przywiązanie do francuskiego Deezera – oraz przedstawiciele wytwórni niezależnych (!) i ZAiKS-u (!!). Pierwszy sceptyczny głos padł dopiero ze strony publiczności. Dotyczył oczywiście wysokości tantiem za każdy odsłuch i znów goście odparli jednym głosem: są faktycznie symboliczne, jednak rynek streamingu wyrasta dopiero z powijaków i z rozmową na temat finansową musimy poczekać rok czy dwa.
WiMP-owy head of music przyznał uczciwie, że firma nie przynosi zysku at all. I nie szkodzi, na razie pompuje pieniądze w rozwój, a ewentualnych zysków w przyszłości upatruje np. w dopłatach za odsłuch bezstratny czy samochodowy. Nasza refleksja w przerwie: samochody to jednak krótka piłka. Przecież już teraz wystarczy wyciągnąć komórkę z zainstalowanym Spotify i przez wi-fi puścić sygnał na car stereo. Po co płacić oddzielny abonament za pojazd mechaniczny? Poza tym zarobkowe ambicje zawsze może pokrzyżować konkurencja. W Szwecji (znów Skandynawia!) rusza właśnie z hukiem serwis Radical.fm, który ani nie pobiera opłat, ani nie puszcza reklam. Stawia na… wolne datki.
Ciekawy wątek dla dziennikarzy muzycznych poszukujących zatrudnienia mógł rozwinąć się z pytania o wyróżniki WiMP-a w zestawieniu z innymi serwisami. Norwegowie odrzekli, że stawiają na treści lokalne. Eksponują miejscową muzykę, a prócz tego zamierzają proponować związane z poszczególnymi rynkami rozmaitości: wywiady, sesje koncertowe, gościnne playlisty, itd. Stąd nacisk na rozwijanie lokalnych… redakcji. Dodajmy do tego, że w przyszłym roku Polskę ma wprost zalać fala streamingu: jedni zapowiadali debiut czterech nowych serwisów – ze Spotify już na początku roku – a pan z ZAiKS-u wspomniał chyba o kilkunastu.
Hitem targów okazał się panel o niezależnych wytwórniach. Niemcy z Kompaktu oraz Project: Mooncircle, pan z holenderskiego Clone oraz Groh z naszego U Know Me trzymali się codziennych dylematów, dzięki czemu usłyszeliśmy, jak ustawiają się względem modnych trendów (różnie), jak ustosunkowują do dystrybucji cyfrowej (też różnie), co robi im piractwo (niektórym ponoć pomaga), co oznacza eksport do Japonii (20 egzemplarzy) i jak wiele zawdzięczają Boomkatowi. Bodaj Jon Berry z Kompaktu wspomniał, że w ostatnich latach stracili na rzecz większych wytwórni chyba pięciu wykonawców, którzy wkrótce potem… wrócili. Czuli się w majorsach zaniedbani. Z drugiej strony szczerze zabrzmiały deklaracje, że materiał na gwiazdę (padł przykład Jamesa Blake’a) woleliby wypuścić spod swoich skrzydeł, niż rozrastać się wraz z nią. Po co udawać, że potrafią zdobyć świat, po co ryzykować, że za kilka lat będą musieli zwolnić 90% zatrudnionej na tę okazję załogi. Wydawali się zadowoleni z tego, gdzie są i czym się zajmują. Fajnie.
Fajnie wypadł też wczesnoniedzielny panel o muzycznych fascynacjach wielkich marek z udziałem kompetentnych i po prostu sympatycznych przedstawicieli wielkiego festiwalu SXSW (z Teksasu) i mniejszych Reeperbahn oraz c/o pop (z Niemiec). Tematyka festiwalowa naturalnie dominowała, tym bardziej, że swoiste case study sprowokował z pierwszego rzędu młody krakowski promotor koncertowy. Na pytanie o strategię poszukiwania sponsorów usłyszał: zrób coś wyjątkowego, to przyciągnie ludzi, ludzie przyciągną marki. Nie odwrotnie. Wsparcia potrzebnego na początek lepiej poszukać zaś w ratuszu miejskim – pomocne będą konkretne rachuby m.in. potencjalnych wpływów z podatków – i w firmach lokalnych. Zamiast naginać festiwal pod potrzeby sponsora, lepiej też poszukać tego, który marzy o publiczności naszej. Chyba Evelyn Sieber rzuciła przykładem własnego Reeperbahn: rozejrzeli się za producentem piwa, który stracił kontakt z młodszymi konsumentami. I przyszli do niego z gotowym programem, jak to naprawić.
Targowe atrakcje zachodziły na siebie, a czasem w pełni pokrywały, więc z około trzydziestu spotkań udało mi się załapać na siedem – z tych ponad połowa warta była swojego czasu. Co przegapiłem?
.