kwiecień 2015


Oly.

Oly.

Od początku istnienia bihajpa nie mieliśmy jeszcze takiego odzewu na piosenkę z Polski – a może i skądkolwiek – jak na pierwszy singiel Oly.

Od Argentyny przez Brazylię po Kolumbię, od Grecji, Bułgarii i Chorwacji po Belgię, dostaliśmy jednoznacznie entuzjastyczny odzew, ta ostatnia prosiła nawet o mp3 na potrzeby jakiejś kompilacji. Czego się oczywiście nie spodziewaliśmy.

I może to odpowiedź, jak uczynić polską scenę równie eksportową, jak islandzka. Zamiast ich naśladować, lepiej się z nimi sprzymierzyć.

Fine.


Kendrick, rozstania

Kendrick, rozstania

Przestawanie bycia fanem jest równie ciekawe, jak stawanie się nim. Kiedyś bezwolne uleganie czarowi artysty, teraz zmuszanie się do uwagi. Kiedyś odruchowe wsłuchiwanie się w dźwięki i wczytywanie w teksty, teraz z poczucia obowiązku. Kiedyś tropienie prasowych komplementów i fanowskich analiz, teraz dezorientacja publicystycznym amokiem. Jak na imprezie u ex. Nagle wszyscy wydają się z nią bardziej skumplowani i lepiej wiedzą, co u niej słychać.

„To Pimp a Butterfly” jest płytą spektakularną, o której być może będzie się pisać jeszcze za 50 lat. Jeszcze bardziej niż przy poprzednich płytach można, należy spędzić z nią kilka wieczorów z wzrokiem wlepionym w RapGenius. Wypada ją kilkakrotnie przesłuchać w ciemnościach, aby docenić tryliard produkcyjnych smaczków, aluzji do dziedzictwa muzyk wszelakich, wejść w flow. Nie chciało mi się.

Kendricka pogląd na rasę poznałem w pierwszych minutach jego pierwszej płyty. Muzyczną wyobraźnią i klimatem zachwycił już na dwójce. Zmienił mu się za to tembr głosu. Jak to bywa z ex: nagle wydaje się obcy. Czułem się swojsko w vanie, przed Białym Domem nie widzę dla siebie miejsca. Gdy więc za 50 lat będzie się wciąż dyskutowało o doniosłości „To Pimp a Butterfly”, będę pewnie dalej słuchał „good kid, m.A.A.d. city”, a z pamięci recytował „Section.80”.

Ale leci „Mortal Man” i myślę, że może się jeszcze zejdziemy. Pa!

Fine.


Polish Music Export

Polish Music Export

Na festiwalu Primavera Sound w Hiszpanii będą nas w tym roku reprezentować Rebeka, Zamilska, Stara Rzeka i Thaw – różnorodne grono. Na brytyjskim The Great Escape będzie już bardziej piosenkowo: Julia Marcell, Fismoll, Olivier Heim i Sonar Soul.

W jednym i drugim przypadku wyboru dokonali organizatorzy imprez, między innymi po tym, co zobaczyli na Off Festivalu. Wprawdzie Instytut Adama Mickiewicza – ekipa Don’t Panic, We Are From Poland opowiadała dziś trochę o swoim siedmioletnim już programie eksportowym – posiada listę około 200 rekomendowanych zespołów. Ale ostateczne decyzje należą, i słusznie, do importerów.

Równie słuszna wydaje się geograficzne przesunięcie zainteresowań IAM-u. Kiedyś celowano w topowe imprezy w rodzaju teksańskiego South By Southwest. Tyle że koszty były ogromne, a efekty mizerne. Pisałem już o tym w relacji z targów Co Jest Grane: zespół przygotowywał się miesiącami do podróży, podatnik wykosztował, a nam miejscu nasza gwiazda ginęła wśród tysięcy równie obiecujących zespołów z całego świata. „Występ na SXSW” przydawał się głównie do promocji w kraju.

Teraz w centrum uwagi znajdują się rynki sąsiednie. Przede wszystkim Niemcy, ale też kraje ościenne, ogólnie pasmo od Skandynawii przez kraje bałtyckie, Grupę Wyszehradzką aż po Bałkany. I znów słusznie, bo polscy wykonawcy mają większe szanse na zaistnienie na Tallin Music Week (w marcu zagrali tam Bizzmo, Jazzpospolita, Julia Marcell, MNSL, Night Marks Electric Trio, Sunnata), czeskich Kolorach Ostrawy (latem zagrają Marika, The Dumplings, Bokka) czy słowackiej Pohodzie (na razie Polaków nie odnotowałem).

Raz, bo mniejsza konkurencja. Dwa, bo zachodni organizatorzy, publiczność, artyści patrzą na nas z góry, ewentualnie traktują jako coś egzotycznego. Z sąsiadami można rozwijać współpracę na warunkach partnerskich. Trzy – zaryzykuję na podstawie doświadczeń festiwalowych i bihajpowych – pewne podobieństwo gustów muzycznych. No i koszty. Lepiej chyba wysłać pięć zespołów za granicę niż jeden za ocean, bo nawet statystycznie zwiększa to szanse na sukces.

A czym jest taki sukces? Spytałem o to załogę Don’t Panic, odpowiedź można streścić tym obrazkiem:

Rebeka koncerty

Czyli plakatem zakończonej niedawno trasy po Niemczech i Wielkiej Brytanii naszego reprezentatywnego duetu Rebeka. Jeśli następnym razem artysta organizuje sobie zagraniczne koncerty na własną rękę, to znaczy, że udało się (go „wypchnąć”). A dzięki wcześniejszej wizycie na Łotwie Rebeka otarła się też podobno o kontrakt skandynawski.

*

Pojutrze w Poznaniu rozpoczyna się festiwal Spring Break. Z setką wykonawców – to poniekąd polska muzyka w pigułce. I miejsce, do którego z roku na rok ściągać będzie zapewne coraz więcej zagranicznych selekcjonerów (krajowi też szukają tam uzupełnień do swoich line-upów).

Świetnie, że powstała taka showcase’owa impreza, równolegle należałoby jednak zadbać o lepszą ekspozycję Polaków na „zwykłych” festiwalach. Jeśli granie na Offie decyduje o szansach na Primaverę, jeśli dobry set na Nowej Muzyce otwiera drzwi zachodnich klubów, to może nasi wykonawcy nie powinni tam grać w spiekocie letniego popołudnia przed garstką najdzielniejszych fanów?

Oczywiście trudno oczekiwać od organizatorów, że pozwolą im konkurować z gwiazdami programu. Więc może po prostu oddzielna scena lokalna? Czech Stage w opisywanej tu kiedyś Ostrawie to wspaniały wynalazek. Kiedyś taką segregację narodową potraktowalibyśmy jako wypchnięcie poza margines, ale czasy się zmieniły: wielu obcokrajowców przyjeżdża do Polski, by słuchać Polski. Szczególnie ci przybywający służbowo. Pozwólmy im pracować w ludzkich warunkach.

*

Z innych optymistycznych wieści eksportowych: KEXP weszło we współpracę z Otwartą Sceną i ma oferować Off-owe występy naszych zdolnych. A na krótką trasę po Chinach w maju wyrusza Justyna Steczkowska. Na którymś z frontów musi się udać.

Fine.

 


Po Konkursie Polskich Krytyków Muzycznych

Po Konkursie Polskich Krytyków Muzycznych

Wyniki ogłoszono wczoraj. Uzasadniać mi je trudno, bo z moich faworytów na liście zwycięzców pojawił się tylko jeden. Oczywiście zwraca uwagę to, że wszystkie wyróżnione teksty dotyczą muzyki partyturowej – na pocieszenie niepoważnym pojawiła się nagroda specjalna Piotra Metza.

Skład jury zadecydował zapewne o takim rezultacie. Ale stojąc gdzieś pośrodku (z ilościowym przechyłem ku „rozrywce”), wypada mi przyznać, że kandydaci okołopartyturowi wyróżniali się nie tylko wiedzą muzyczną/muzykologiczną, ale również warsztatem pisarskim. Niektórym z autorów to raczej ja powinienem podsuwać własne teksty do oceny.

Z dziedziną tą jest jednak taki problem, że nie bardzo wiadomo, dlaczego należy czytać po raz setny o kompozytorze sprzed wieku albo o symfonii sprzed dwóch. Sam przebieg tych artykułów bywa także boleśnie przewidywalny: „Urodzony w…” – i leci biografia. Relacje z festiwali czy koncertów są co najwyżej poprawnymi relacjami. Tylko dla zainteresowanych.

Że da się inaczej, od dwudziestu lat pokazuje Alex Ross, nagrodzony za zagraniczny tekst o polskiej muzyce. Ale tutaj generalnie przewagę mają „popowcy”, pisząc o rzeczach naprawdę aktualnych, podejmując nawet zużyte tematy w nowy sposób, także częściej pokazujący siebie – choć bywa niestety, że zanadto. Marzy się naturalnie połączenie tych trzech elementów: wiedzy, warsztatu i ikry. Co się zdarza, ale jednak nieczęsto.

Generalnie wśród 110 propozycji zgłoszonych do głównej nagrody prawie nie było złych, mnóstwo było dobrych, zabrakło – dla mnie – choć jednej wybitnej. Ale nawet w serii „Best Music Writing” zdarzały się roczniki bez czegokolwiek powalającego.

Większość kandydatur pochodziła z zaledwie kilku periodyków papierowych czy netowych. Wydaje się, że to zaledwie ułamek tego, co się pisze w Polsce o muzyce. Jeśli ułamek jakkolwiek reprezentatywny, to jest znacznie lepiej, niż mógłbym przypuszczać. Wypadałoby to tylko agregować w jednym miejscu, również po to, by rozdzielone światy pismaków partyturowych, jazzowych i popowych spotykały się regularnie, a nie raz do roku w konkursowym folderze. Każdej z frakcji wyszłoby to na dobre.

Na koniec przepraszam tych, na których nie zagłosowałem, bo znamy się zbyt dobrze – choć na to zasługiwali.

Fine.


Iran

Iran

Wespół ze znanym i lubianym norweskim pianistą Tordem Gustavsenem, irańska śpiewaczka Mahsa Vahdat nagrała jedną z najładniejszych dotychczas „piosenek” tego roku. Jak nam powiedziała, wymyśliła ją we Wrocławiu.

Ostatnio głośno było też o irańskiej dziewczynie, która odważyła się zaśpiewać publicznie. Mahsa odniosła się i do kwestii tego absurdalnego zakazu.

Fine.


O hasłach internetowych

O hasłach internetowych

Metafizyka rzadko towarzyszy pisaniu artykułów prasowych, tym razem sięgnęła Nowego Jorku.

Tekst o tym, skąd bierzemy nasze hasła internetowe – te najważniejsze, najbardziej osobiste i trwałe – zainspirowali dwaj zachodni autorzy. Mauricio Estrella wpisem o tym, jak jedno hasło zmieniło jego życie. Oraz Ian Urbina, który na łamach „New York Timesa” podsumował swoje kilkuletnie nagabywanie wszystkich znajomych i nieznajomych o genezę ich haseł.

Po kilkutygodniowym śledztwie własnym pewnego środowego poranka zasiadłem do pisania. Około południa wróciłem do tekstu z „NYT”, by zacytować parę zdań z Urbiny. O 13. przerwa: herbata, pogawędka, otwieram Twittera, widzę, nie wierzę: „Ian Urbina followed you”.

Najpierw pomyślałem o NSA. Potem telepatii. Wreszcie przymus znalezienia racjonalnego wytłumaczenia kazał upewnić się, czy sam go wcześniej nie sfollowałem lub zretweetowałem. I rzeczywiście: wrzuciłem na Twittera link do jego tekstu z entuzjastycznym komentarzem. Ale to było w listopadzie poprzedniego roku.

Aż napisałem mu maila, odpisał:

Funny email to receive. Serendipity lives, apparently. Thrilled to hear you are writing further on the topic. As for my following you: I only recently got a chance to loop back and see who tweeted about the original story and I then followed those people partly because I have another (much humbler) installment coming out and I figured it might be smart to reach back to the tweeters directly and alert them of the story’s diminutive post-script.

Oczywiście nie omieszkałem spytać, skąd on wziął swoje hasło.

W trakcie takiego podpytywania znajomych i nieznajomych o ich sekrety – odpowiadali zaskakująco chętnie – uświadomiłem sobie genezę własnego hasła. Wyewoluowało z absolutnie nic nie znaczącego powiedzonka kolegi z dzieciństwa, którego nie wiedziałem od kilkunastu lat i który zapewne sam nie pamięta już, co wygadywał w siódmej klasie podstawówki.

Fine.