Metafizyka rzadko towarzyszy pisaniu artykułów prasowych, tym razem sięgnęła Nowego Jorku.
Tekst o tym, skąd bierzemy nasze hasła internetowe – te najważniejsze, najbardziej osobiste i trwałe – zainspirowali dwaj zachodni autorzy. Mauricio Estrella wpisem o tym, jak jedno hasło zmieniło jego życie. Oraz Ian Urbina, który na łamach „New York Timesa” podsumował swoje kilkuletnie nagabywanie wszystkich znajomych i nieznajomych o genezę ich haseł.
Po kilkutygodniowym śledztwie własnym pewnego środowego poranka zasiadłem do pisania. Około południa wróciłem do tekstu z „NYT”, by zacytować parę zdań z Urbiny. O 13. przerwa: herbata, pogawędka, otwieram Twittera, widzę, nie wierzę: „Ian Urbina followed you”.
Najpierw pomyślałem o NSA. Potem telepatii. Wreszcie przymus znalezienia racjonalnego wytłumaczenia kazał upewnić się, czy sam go wcześniej nie sfollowałem lub zretweetowałem. I rzeczywiście: wrzuciłem na Twittera link do jego tekstu z entuzjastycznym komentarzem. Ale to było w listopadzie poprzedniego roku.
Aż napisałem mu maila, odpisał:
Funny email to receive. Serendipity lives, apparently. Thrilled to hear you are writing further on the topic. As for my following you: I only recently got a chance to loop back and see who tweeted about the original story and I then followed those people partly because I have another (much humbler) installment coming out and I figured it might be smart to reach back to the tweeters directly and alert them of the story’s diminutive post-script.
Oczywiście nie omieszkałem spytać, skąd on wziął swoje hasło.
W trakcie takiego podpytywania znajomych i nieznajomych o ich sekrety – odpowiadali zaskakująco chętnie – uświadomiłem sobie genezę własnego hasła. Wyewoluowało z absolutnie nic nie znaczącego powiedzonka kolegi z dzieciństwa, którego nie wiedziałem od kilkunastu lat i który zapewne sam nie pamięta już, co wygadywał w siódmej klasie podstawówki.