Pod koniec października zacząłem rozpytywać bihajpowych korespondentów o podsumowanie roku. Z niektórymi od dłuższego czasu nie miałem kontaktu. Także dlatego, że postanowiliśmy zrobić sobie rok relaksu, co w praktyce oznaczało, że inaczej niż przez poprzednie pięć lat nie ścigałem ludzi, pytając, czemu od miesiąca lub dwóch nic nie napisali.
I tak teraz zaczęły spływać odpowiedzi. Dominikańczyk się ożenił. Szwedowi zmarł ojciec. Wenezuelczyk nie wytrzymał tyranii i wyjechał do Hiszpanii. Islandczyk wziął bardzo długi urlop od kierowania najważniejszym magazynem na wyspie, chyba z powodów zdrowotnych (ale podsumowanie zrobi). Było i kilku takich, którzy nie odpisali i pozostaje mieć nadzieję, że się im po prostu znudziło. Inni otwarcie się ucieszyli, że znów napisałem, bo bez nagabywania poczuli się niepotrzebni.
Te historie osobiste przeplatają się z krajowymi i światowymi. Bo pisząc do Hongkończyka, musiałem spytać, czy w tych warunkach powstaje jeszcze muzyka i czy osobiście ma czas i serce, żeby pisać o muzyce (ma). Chilijczyk na to samo pytanie odparł: sorry, rząd nas pałuje, nie mam głowy do piosenek (na szczęście znalazłem innego skłonnego). Libańczyk z kolei tylko spytał o deadline (i już przysłał swój wybór).
Taki to projekt muzyczny sobie wymyśliłem. Aha, wspomniany Hongkończyk napisał, że piosenka roku może być tylko jedna.