April 5th

Japończycy zrobili sobie z pierwszego dnia wiosny święto narodowe. Dla mnie to tradycyjnie – 20092010, 2011 – święto Talk Talk.

Spędziłem właśnie rozkoszną godzinę z „The Colour of Spring” i z racji okoliczności kalendarzowych zastanawiałem się dłużej nad „April 5th”, tradycyjnie uważanym za Hollisowy hymn do wiosny. A może jednak coś innego?

Wikipedia wspomina o wiktorii Aleksandra Newskiego. Nie podejrzewałbym Hollisa ani o fascynacje średniowieczną Rusią, ani – choć to bardziej prawdopodobne – muzyką Prokofiewa, przynajmniej na tym etapie. A więc musi chodzić o…

Here she comes
Silent in her sound
Here she comes
Fresh upon the ground

Pocahontas. Właśnie 5 kwietnia 1614 roku poślubiła ona dzielnego Johna Rolfe’a, a tę romantyczną aluzję zdaje się potwierdzać  nastrój utworu, ulotna „perkusja” i równie zwiewne brzmienie variophonu.

Z kolei „I Don’t Believe in You” usłyszałem dziś jako – być może nieświadomy – hołd złożony muzyce czarnej. Myślę o konstruowaniu aranżacji z instrumentalnych strzępów: sekundowe wejścia klawiszy w poszczególnych kanałach, z coraz to innym brzmieniem; ślady fortepianu, którego obecność bardziej się wyczuwa, niż słyszy; ciągłe kursowanie gitary akustycznej pomiędzy pierwszym a drugim planem. Takie falowanie charakteryzowało blues, tradycyjny jazz i Steviego Wondera.

No i niezmiernie bawi mnie fakt uwzględnienia w stopce tej piosenki saksofonisty Davida Roacha, który pojawia się tutaj na dokładnie jedną sekundę.

.

Fine.




12 komentarzy

  1. A pisze:

    Uwielbiam ten rytuał:) powtarzam za tobą co roku:P

  2. krzysiek pisze:

    Ja popełniłem falstart, bo wracam do „Colour of Spring” regularnie od lutego, co najmniej raz w tygodniu w drodze do pracy. „April 5th” to mój ulubiony utwór na tej płycie (a nie ma na niej moim zdaniem utworu słabego), przy okazji jakby zapowiedź „Spirit of Eden”.

    Odnośnie hołdowania muzyce czarnej – raczej na pewno. Swoją drogą, nad „punktowo” ubogacanym przez inne instrumenty synkopowanym beatem w „Happiness Is Easy” naprawdę unosi się duch Sly’a Stone’a, chociaż dzikość i swobodę ekspresji zastąpiono subtelnością, precyzją. Aj, zawsze mi brakuje słów, gdy próbuję zwerbalizować wrażenia związane z muzyką (coś jak smak wina albo rysy twarzy :)). A linia basu w „Life’s What You Make It”?

  3. Mariusz Herma pisze:

    Pomyślałem sobie przy tej właśnie okazji, że warto byłoby raz przesłuchać tę płytę wyłącznie pod kątem basu. Chyba najbardziej lubię jego pierwsze wejście na płycie (0:33).

  4. krzysiek pisze:

    Wejścia basu w openerze to temat na osobny wpis, może za rok? :)
    W ogóle to połączenie chłodu, dystansu, wykluwającego się na „Colour of Spring” ascetycznego stylu ze specyficznym groove’em jest niezwykle przyjemne.

    PS. Zupełnie nie tutaj powinien pójść ten komentarz, ale co tam: dziękuję za „Accelerando” Vijay Iyer Trio – znakomite i warto o tym przypominać.

  5. krzysiek pisze:

    Przy okazji, nadrobiłem wpisy i komentarze z lat ubiegłych – „In a Silent Way”, „Rock Bottom” – niezłe tropy! A nadrobienie solowego Sylviana przesuwam w górę swojej listy.

  6. fripper pisze:

    Ja również uskuteczniam coroczny rytuał słuchania „CoS” (i przy okazji całego Talk Talk, właściwie całego Hollisa) i z niecierpliwością czekałem na ten post (tym razem coś wcześniej, bo wiosnę witasz astronomicznie, a nie kalendarzowo). Mam do tego dodatkowy sentyment, bo to dzięki owemu rytuałowi i związanemu z nim grzebaniu w sieci, trafiłem kilka lat temu na Ziemię Niczyją:)

    Już podczas zeszłorocznych odsłuchiwań rzuciło mi się na uszy jak dużo u Hollisa jest czarnej muzyki. Nie potrafię tego tak fachowo nazwać, ale jakoś tam jest to dla mnie wyczuwalne. Mam jednak wrażenie, że więcej tego „czuję” na „Spirit of Eden” i głównie w wokalach. Jest coś gospelowego w tych Markowych zaśpiewach i – jakimś cudem – też do głowy przyszedł mi Stevie Wonder. Do tego oczywiście ogólna „InaSilentWayowatość” ostatnich dwóch płyt. Pięknie zresztą te czarne wpływy się tam mieszają z bardzo europejskim (francusko – impresjonistycznym) myśleniem o muzyce.

    „April 5th” do tej pory kojarzył mi się przede wszystkim z filmem „Królowa aniołów” Mariusza Grzegorzka (tam go pierwszy raz usłyszałem).

    http://www.filmpolski.pl/fp/index.php/127573

    Po tym co napisałeś, wychodzi na to, że powinien zacząć teraz kojarzyć się raczej z tym:

    http://www.youtube.com/watch?v=Xn7hHKVrTMY&feature=related

    Moim ulubionym utworem „CoS” chyba już na zawsze pozostanie otwieracz. To dzięki niemu zakochałem się w tej płycie, usłyszawszy go przypadkowo w pierwszą ciepłą i słoneczną niedzielę marca 2005, w krakowskim Music Cornerze. Do dziś jestem w duchu wdzięczny ówczesnym pracownikom (nieistniejącego już) sklepu:)

    Poza „Happiness Is Easy” najbardziej na płycie lubię ostatnie 2 minuty z hakiem, ale one mają sens dopiero jako zwieńczenie całości. Takie proste, właściwie banalne, bezpretensjonalne dźwięki. Brzmi to tak, jakby Hollis siedział w studiu z jakimiś przedszkolakami i się po protu cieszyli.

    Szkoda tylko, że na „CoS” nie załapało się „It’s Getting Late in the Evening”, które chyba nawet wolę od „Piątego kwietnia”.

    Miłej wiosny wszystkim życzę!

  7. Mariusz Herma pisze:

    Może „InaSilentWyattowatość”?

    Dzięki temu samemu, jak mniemam, Music Cornerowi kupiłem moją pierwszą kasetę Radiohead, więc przynajmniej dwóm osobom bardzo się ci pracownicy przysłużyli. :-)

    Słonecznej!

  8. m pisze:

    Jak to się stało, że poznałem tę płytę dopiero teraz??? Nie mam pojęcia, ale bardzo dziękuję – jestem zauroczony:)

  9. Mariusz Herma pisze:

    Świetnie!
    Co Cię zauroczyło w pierwszym rzędzie?

  10. m pisze:

    Zaskakująca relacja bogactwa i subtelności! Prawdziwy brzmieniowy róg obfitości (jak nowalijki na kolorową wiosnę;) – a przy tym nie jest to ciężkie, nie ma ściany dźwieku, nie ma zbytniego nagromadzenia elementów w spektrum: jest pięknie rozplanowana przestrzeń, słucham w słuchawkach tych dźwięków pojawiających się to tu, to tam, na chwilę (saksofon…), na dłużej – i robią ogromne wrażenie. Same w sobie, a przecież to tylko muzyczne wątki kolorowej tkaniny. Bardzo spójne, współgrające ze sobą, a jednocześnie – autonomiczne, niezależne, odrębne.

    Podoba mi się też forma tych kompozycji – niby oczywiste, zwrotkowo-refrenowe, a jednak – przez mnogość brzmień, motywów, płaszczyzn – zupełnie niejednoznaczne.

    I jeszcze to, nie mniej istotne: od razu przemówiła do mnie atmosfera tej płyty – z jej nastrojem, słodko-gorzkim, pięknie smutnym; z barwą głosu i sposobem śpiewu.

    Cóż, naprawdę się cieszę, że ją poznałem.

    A teraz mam ochotę o tej płycie poczytać:)

    Ps.
    A na marginesie wielości barw – temat do narzędzie muzycznych: Jak mówić i pisać o barwie intrumentów? Co z barwą miałby zrobić młody kompozytor?

  11. Mariusz Herma pisze:

    Zwykle bywa tak, że o barwie dźwięków pisze się używając określeń dotykowych – miękki, aksamitny, chropowaty… :-)

    Zgadzam się, że jedną z piękniejszych cech „The Colour of Spring” jest to wybrzmiewanie dźwięków – bardziej opiera się ta płyta na pogłosach i pauzach niż właściwej transmisji nut. Na kolejnych będzie tego oczywiście więcej, ale też kontekst się rozluźni.

  12. […] Dzień kiedy o tym piszę jest nieprzypadkowy – pierwszy dzień wiosny zawsze był dniem szczególnym na Ziemi Niczyjej. Pojawiał się tam wtedy regularnie wpis związany z zespołem Talk Talk, a w szczególności z albumem „The Colour of Spring”. Po rokrocznym czytaniu tych wiosennych tekstów zdaję sobie sprawę, że nie jestem na tyle kompetentny by wypowiadać się w kwestii tego zespołu, więc oddam cały komentarz związany z dzisiejszym utworem w ręce Mariusza Hermy. O „I Don’t Believe in You” i fascynującej anegdocie związanej z jednym dźwięku pisał on  20 marca roku 2012 – patrz ostatnie dwa akapity. […]

Dodaj komentarz