O chińskim internecie

O chińskim internecie

Przełamanie internetowego Wielkiego Muru okazało się znacznie prostsze, niż się spodziewałem. Wystarczyło ściągnąć darmowego VPN-a (oczywiście przed wyjazdem) i poza godzinami szczytu dostanie się do Gmaila, YouTube’a, Twittera, Facebooka czy na stronę „New York Timesa” zajmowało maksymalnie kilka minut, zazwyczaj kilka sekund.

Tylko w newralgicznych porach ciężko było znaleźć wolne miejsce na którymś z kilkudziesięciu zagranicznych serwerów, dzięki którym laptop wirtualnie lądował w Japonii, Turcji czy na Islandii. Ale to tylko świadczy o popularności rozwiązania. A więc chcący Chińczyk powinien sobie z cenzurą poradzić.

Ale niekoniecznie chce i między innymi o tym w tekście o Chinternecie.

Icon-China




2 komentarze

  1. tomek pisze:

    cały myk polega na tym, że bardzo łatwo zauważyć, że ktoś używa VPN. Jeśli to jest zagraniczny turysta, to pewno odpowiednie slużby już dalej nie wnikają. Ale jeśli to jest krajowiec, to zapewne te same służby mogą wdrożyć odpowiednie procedury śledzenia czego też tam dana osoba szuka po drugiej stronie muru. więc to wszystko nie jest takie proste i różowe.

  2. Mariusz Herma pisze:

    Podobno ścigane są głównie płatne VPN-y, które pozwalają na dużo większe transfery, bo darmowe to trochę ruletka.

    Tak, wspominamy w tekście, że poszukiwacze zakazanych rzeczy (także przyjezdni) odczuwają czasem dziwne przerwy na łączach.

Dodaj komentarz