Ojej

Trafiłem w „Dużym Formacie” na Roberta Sankowskiego recenzję debiutanckiej płyty Julii Marcell, na którą ostatnio coraz częściej mówię „nasza Julijka”, a i tak wszyscy wiedzą, o kogo chodzi, co jest dobrym znakiem. Autor tekstu dał jej 2/4 i tak napisał:

W utworach Julii niby dzieje się sporo, ale ani same kompozycje, ani aranżacje, ani jej głos nie przykuwają uwagi na stałe. Utwory z „It Might Like You” to zapis emocji i klimatów, bardziej impresje i szkice niż pełnoprawne piosenki. I sama Marcell wydaje się na razie tylko szkicem, a nie w pełni ukształtowaną wokalistką.

A natrafiłem na ten tekst wracając metrem z Free Form Festival, którego najjaśniejszym punktem była dla mnie właśnie Julia Marcell. I to pomimo tego, że wystąpiła solo. Mimo atmosfery lokalu, a raczej jej braku. Mimo wczesnej pory, a więc i nikłej publiki. Mimo irytującego buczenia sprzętu. Mimo hałasów z drugiej sceny. Mimo problemów z nagłośnieniem.

Właśnie dlatego, że jej kompozycje są tak znakomite, że mogłaby je zagrać na grzebieniu. I właśnie dlatego, że jej głos – zadziwiająco dojrzały jak na wiek i staż – potrafi na kilkadziesiąt minut przykuć uwagę, nawet gdy zostaje sam (bo skrzypiec niestety nie było słychać).

Moi drodzy, „It Might Like You”, o której wspominałem już w pierwszym poście, wreszcie dociera do polskich sklepów i jest to jedyna ubiegłoroczna płyta, do której regularnie wracam. Nie Portishead, nie M83, ani Erykah, ani Lykke, ani nawet (z perspektywy coraz lepsze) Fleet Foxes, ani nawet (z perspektywy coraz słabsze) TV on the Radio. Nasza Julijka.

23 listopada ma zagrać w Teatrze Rozmaitości specjalny koncert z zespołem i ponoć smyczkowymi bonusami. Z ogromną przyjemnością zobaczę ją po raz trzeci w ciągu roku.

Fine.




12 komentarzy

  1. Przepraszam, ale pójdę na łatwiznę:

    W recenzjach Roberta niby dzieje się sporo, ale ani sama treść, ani forma nie przykuwają uwagi na stałe. Recenzje z ?Dużego Formatu? to zapis emocji i klimatów, bardziej impresje i szkice niż pełnoprawne recenzje. I sam Robert wydaje się na razie tylko szkicem, a nie w pełni ukształtowanym recenzentem.

  2. mameluch pisze:

    łu, wiedziałem że Sankowski ma nierówno tu i ówdzie (i dlatego omijam), ale żeby aż tak? jakby wątpliwe wydaje się przesłuchanie przez niego płyty więcej niż dwa razy.

  3. Mariusz Herma pisze:

    Pomijając całą resztę, to „na razie” i tak jest jakby nieaktualne, bo materiał był nagrywany niecałe dwa lata temu, niezbyt więc dobrze oddaje to, jak bardzo ukształtowaną wokalistką Julia *jest*.

  4. airborell pisze:

    A ja się prawie obraziłem na kumpelę, która po przesłuchaniu płyty jedyne, co miała do powiedzenia, to skrytykowanie podobno fatalnego akcentu Julii :).

    Swoją drogą, Wyborcza nigdy nie miała szczęścia do dziennikarzy muzycznych. Ciekawe, dlaczego.

  5. Mariusz Herma pisze:

    Wyjątek: do Hawryluka mają wielkie szczęście. Ale to inna działka.

  6. airborell pisze:

    Ale Hawryluk jest raczej luźnym współpracownikiem Gazety – no i rzeczywiście zajmuje się w niej prawie wyłącznie tzw. muzyką klasyczną.

  7. macio pisze:

    koncert gites. julia wzięła mnie szturmem (dodatkowe punkty za swietny cover Sufjana). trzeba sie wybrac do TR, oj trzeba.

  8. Mariusz Herma pisze:

    To co zrobiła z „John Wyne Gacy” było świetne – przesunęła akcenty w harmonii, a linii wokalnej nie ruszyła, rzecz spodobałaby się fanom, gdyby wylądowała na youtube.

    Ale ona sobie dobrze radzi z kowerami – w Kulturalnej zrobiła kilkuminutową wiązankę hitów, które publika miała odgadywać, z różnym powodzeniem.

    Tylko na odpowiedź na pytanie „czy lubicie Sufjana Stevensa?” musiała poczekać dłuższą chwilę. Dobrze, że tam byłeś ;-)

  9. macio pisze:

    mowilem przecie, Sufjan idolem polskiej mlodziezy;]

    btw to co mowiles o jej „partyzanckim” stylu gry przypomnialo mi sie podczas ogladania dokumenty „synth britannia” – oni wszyscy tak wlasnie grali, w sposob zdradzajac brak edukacji muzycznej poprzez kontakt z nauczycielem. heh.

    btw2 simon reynolds to juz chyba oficjalnie twarz sieciowego dziennikarstwa – co sie tam nagadal. ale znów, mądrze! ;]

  10. ArtS. pisze:

    Śmieszne, bo wszystkie te zarzuty wobec Marcell, które tu wychodzą i spotykają się z kolei z waszą krytyką, to ja początkowo podzielałem. Więc nieco rozumiem i Sankowskiego i kumpelę airborella. ;) Dopiero po jakimś czasie załapałem, że tak ma być i w tym cały urok tej płyty. Jednak, mimo sporej sympatii, jakoś nie wracam do niej aż tak często (zresztą poznałem ją chyba dopiero na początku tego roku, z rekomendacji Mariusza w owym brzemiennym w skutki pierwszym poście)… z zeszłorocznych wydawnictw piosenkowych częściej ląduje w odtwarzaczu Calexico czy Emiliana Torrini.

  11. airborell pisze:

    No ja też się zapoznałem w końcu z całą płytą i w sumie jako całość brzmi jednak gorzej niż pojedyncze kawałki, które gdzieś tam się oglądało po różnych jutjubach.

    A Sankowski wczoraj znowu palnął, porównując nową płytę Heya („przy zachowaniu proporcji”) do OK Computer. Dużo bym dał za dowiedzenie się, co autor miał na myśli.

  12. pan-audytor pisze:

    O właśnie! Miałem o tym napisać o tej dziwnej ocenie u siebie ponieważ o samej płycie pisałem już jakiś czas temu (http://audytor.blox.pl/2009/02/Julia-Marcell-8211-It-Might-Like-You.html).
    Nie wiem dlaczego Julii w Polsce nie doceniają… Jakby nie patrzeć jest to płyta co najmniej DOBRA i zdecydowanie zasłużyła na więcej niż 2/4 w ocenie Roberta Sankowskiego. Zasługuje na więcej tym bardziej, że zaraz obok była recenzja popowej, zupełnie nieodkrywczej płyty Pixie Lott, która dostała 3/4(!) Autora drugiej recenzji nie znam – sprawiedliwości tak czy siak (tzn. czy to był Sankowski czy nie) w takim ocenianiu 'z kapelusza’/(czasem)z Pitchforka nie widzę…

Dodaj komentarz