Ze źródeł zbliżonych do branżowych dochodzą słuchy, że w Stanach zainteresowanie koncertami wzrosło ostatnio o jakąś połowę. Czyżby sprawdzały się opinie, że w czasach kryzysu ludzie wracają do tego, co rzeczywiście czyni ich trochę szczęśliwszymi? Może to ci, którzy dotąd myśleli głównie o gromadzeniu majątku, z braku zajęcia – bo jak tu robić kasę w środku recesji – wracają do młodzieńczych pasji? Znaną jest teoria, że załamania gospodarcze potrafią wykrzesać więcej ognia także z samych artystów.
W Polsce aż tak wyraźnego boomu nie ma, ale agencje twierdzą, że kryzysu też ani widu, ani słychu. I nie chodzi tylko o lotniskowiec Madonny, która na pniu sprzedała bilety ze wszystkich kategorii poza niewyczerpywalną najgorszą (najszybciej rozeszły się te za 1100 zł!). Organizatorzy pewnie będą przesuwać siatkę ogradzającą pasy startowe, bo jest szansa na pobicie rekordu Michaela Jacksona z 1996 roku (120 tys. głów). Chociaż nie, na Jacksona bilety chodziły po 30-50 zł.
Marudzić nie przestają rzecz jasna koncerny płytowe, mają zresztą swoje powody. Sam kipię z niecierpliwości by zobaczyć, do czego doprowadzi wysyp kolejnych serwisów w rodzaju Spotify, które darmo lub za symboliczne kilka euro miesięcznie dają dostęp do setek tysięcy płyt (za zgodą samych wytwórni). Ale tacy Brytyjczycy są optymistami. Humor Geda Doherty’ego, szefa The Brits i jednocześnie prezesa angielskiego Sony, poprawia choćby fakt, że w szóstce najlepiej sprzedających się płyt ubiegłego roku aż cztery wypuścili Wyspiarze. Czy raczej Wyspiarki, bo poza Take That były to Duffy, Leona Lewis i Amy Winehouse (to ciągle „Back to Black” z 2006 roku!). Na to nakłada się brytyjski sukces na amerykańskich Grammy. Zjednoczone Królestwo kwitnie.
Oczywiście nadal w tonie jest narzekać na internet, ale pojawiają się już rewolucyjne pomysły, by za jednym zamachem zaradzić i piratom, i kryzysowi. Oto Josh Freese, bębniący niegdyś m.in. u Guns’n’Roses, Nine Inch Nails i Stinga, oferuje swoją nową płytę w 11 konfiguracjach cenowych, w tym jednej tak bardzo deluxe, że bardziej się nie da. Za 50 dolarów: płyta, koszulka i telefon dziękczynny od muzyka. Za 250 dolców dochodzą elementy perkusji i opcja wspólnego wyjścia na lunch. Uwaga: to edycja limitowana, tylko 25 zestawów. Potem są kolejne mniej lub bardziej zabawne opcje w cenach 1000-5000$: mycie samochodu, kręcenie filmu w komorze relaksacyjnej, masaż, wspólne pijaństwo i żebranie na ulicy, strzyżenie w wykonaniu Josha, pisanie piosenek w hołdzie nabywcy i wizyta w Disneylandzie – spróbujcie zgadnąć, którą pozycję zmyśliłem!
Tylko jeden szczęściarz ma szansę na opcję full wypas. Za okrągłe 75 tysiaków Freese weźmie cię na trasę koncertową, poświęci całą EP-kę historii twego życia, a na kolację jego żona osobiście przygotuje wam lasagne. Jaka szkoda, że wysoki kurs dolara wyeliminuje z wyścigu polskich fanów! No dobra, żarty żartami, a tymczasem Freese właśnie w błyskotliwy sposób urządza sobie darmową kampanię reklamową płyty, której najpewniej groziła kompletna klapa. Łapcie okazję, bo stawki za następny album będą dwukrotnie wyższe!
Wracając do koncertów: w cieniu kolejnych hucznych rewolucji trzęsących światem muzyki nagrywanej dokonuje się przełom w biznesie „live”. Połączenie Ticketmastera (kontroluje 2/3 rynku biletowego w USA i Wielkiej Brytanii, plus kontrakty koncertowe z dwiema setkami artystów) z Live Nation, które w ciągu zaledwie kilku lat wyewoluowało z agencji koncertowej w branżowego multiinstrumentalistę, będzie oznaczało bezprecedensowe zwinięcie kilkustopniowej drabinki w jeden szczebelek. Live Nation Entertainment stanie się jednocześnie agentem wykonawcy (Madonna, U2, Christina Aguilera, a za nimi dziki i barwny tłum), promotorem (organizatorem koncertów), właścicielem sali koncertowej, w której odbywa się występ (w Londynie Live Nation ponoć posiada lub administruje już wszystkimi „venues” z wyjątkiem Royal Albert Hall) oraz dystrybutorem biletów na ową imprezę. Cztery firmy w jednym! A gdy dodamy do tego jeszcze wydawanie płyt, jak to już jest w przypadku Jaya-Z…
Wcale nie żałuję firmie, że zamiast kasować około dziesiątej części urobku z biletów, zachowa w kieszeni dobrą połowę przychodów (reszta pójdzie na honoraria, pozwolenia, ubezpieczenia, podatki, ochronę, reklamy w prasie, bufet gwiazdy oraz na pokrycie wyrządzonych przez nią szkód). „Monopol wytwarza mniej i sprzedaje drożej” – uczył mnie na pierwszym roku studiów prof. Czarny (zawsze ubierał się na czarno), do dziś pamiętam.
nikt jeszcze nie zajal polskiej witryny ticketmastera – kto ma ochote na latwy zarobek?? chyba ze po prostu przejma eventim i tylko zmieni sie nazwa jak w odyssey