Voo Voo – Samo Voo Voo (EMI)
Pomiędzy koleżeńskimi porachunkami, załatwianiem spraw rodzinnych i uduchowioną góralszczyzną oraz zapowiadanym na przyszły rok wypadem na Kresy Wschodnie, Wojciech Waglewski mówi: sprawdzam. Czy produkcyjnie zorientowanej rozrywce można dziś jeszcze przeciwstawić prostotę riffu i surowej, rock’n’rollowej piosenki? Czy mogą ignorować upływ czasu i zmiany mód, skoro stoją na scenie dłużej niż większość ich radiowej konkurencji żyje na tym świecie? I czy czterech facetów, którzy wszystkiego już w muzyce spróbowali, ma sobie nawzajem jeszcze coś do powiedzenia?
Do odpowiedzi – a jakże, twierdzącej – dochodzi się powoli, wkręciwszy uprzednio w płytę niczym w scenerię staroświeckiej książki. Niedzisiejszej tak ze względu na aranżacyjną wstrzemięźliwość (nie mylić z ubóstwem), jak i przez to, że dzięki Waglewskiego zwyczajowi, by całkiem wprost śpiewać o tym, co mu na sercu leży, jest nie tylko kogo, ale i czego posłuchać. Czy będzie to lokalna rozprawa z globalną sprawą w „Łan Łerd Łan Drim”, czy publiczne zaleczanie prywatnej zadry w „Nie manipuluj”, dla wzmocnienia przekazu skontrastowane z kojącą oprawą. Przy całej szczerości tego albumu zagadkowa pozostaje tylko okładka: komu rozwiązały się sznurówki?
Machina