Miałem napisać o tym, jak Antony wspólnie z szóstką Johnsonów wspiął się dzisiaj na wyżyny wokalistyki, emocjonalistyki i Bóg wie czego jeszcze – co ja mówię, on musiałby się ku nim schylać! – ale słów brak. Pytajcie poetów.
Miałem napisać o tym, jak Antony wspólnie z szóstką Johnsonów wspiął się dzisiaj na wyżyny wokalistyki, emocjonalistyki i Bóg wie czego jeszcze – co ja mówię, on musiałby się ku nim schylać! – ale słów brak. Pytajcie poetów.
I dobrze, że nie napisałeś
Wczoraj oglądałem na DVD koncert Antoniego z Poznania (na którym zdaje mi się miałeś też być) i nie mogę pogodzić się z myślą, że opuściłem to wydarzenie. Jedynie tłumaczy mnie to, że dzień później, wcześnie rano wyjeżdżałem na wakacje.
W przypadku Radiohead na szczęście dopasowałem termin wakacji do terminu koncertu :-)
„Po kilku latach pisania o muzyce w pewnym momencie uświadomiłem sobie nagle istnienie tej granicy, nieprzekraczalnej dla pióra krytyka. Świadomość taka jest tyleż paraliżująca, onieśmielająca, utwierdzająca w przekonaniu o własnej niedoskonałości – co i budująca, bo odzywa się niczym brzęczyk sygnałowy zawsze wtedy, kiedy spotykamy prawdziwą muzykę – wymykającą się opisowi słownemu”
– pisał w 1976 roku Wacław Panek, sumienny historyk kolejnych Jazz Jamboree. Chyba się załamał, bo dzisiaj pisze podręczniki do muzyki.