Strona wróciła i ja też. W ciągu tygodnia zahaczyłem o bodaj dwa najciekawsze festiwale jesieni – pechowo nakładają się na siebie – a w międzyczasie udało mi się jeszcze złapać resztki lata w Gorcach. Będę pisał o zaskoczeniach.
Niespodzianka pierwsza to początek Skrzyżowania Kultur, czyli roztańczona Sala Kongresowa. Spodziewałem się tłumu smutnych panów w garniturach. Koło mnie był tylko jeden i z wyraźnym trudem znosił to, że publiczność posłuchała Youssou N’Doura i kolegów, zachęcających ze sceny: „You can dance if you want!”. Skutecznie, bo ludzie powstawszy (podskoczywszy) w drugim utworze długo nie zamierzali wracać do niewygodnych siedzisk.
I nie ma się czemu dziwić, bo aż czterech z dziewięciu czarnych muzyków na scenie odpowiadało za rytm. Bywał tak gęsty, że dla pozostałych instrumentalistów brakowało miejsca. Za to na scenie pojawiał się tancerz spontaniczny. Raczej zabawa niż słuchanie, raczej widowisko niż koncert, czasem na granicy kiczu. Ale wciągnęło nawet tych, którzy znali Youssou tylko z „7 Seconds”. Ten zresztą sympatycznie zaśpiewany w duecie z Anną Marią Jopek.
Występ gwiazdy festiwalu poprzedził Tcheka (MySpace) z Republiki Zielonego Przylądka, który okazał się kameralną rewelacją. 36-letni Manuel Lopes Andrade to jeden z najzdolniejszych gitarzystów jakich ostatnio widziałem. Po gryfie porusza się z wrodzoną swobodą (i nie chodzi mi tylko o umiejętności manualne), a kilkakrotne zmiany metrum w ramach jednej piosenki wychodzą mu tak naturalnie, że większość publiczności pewnie nawet ich nie zauważyła.
O ile Youssou robił za medialną twarz Skrzyżowania Kultur – bo najciekawsze działo się dopiero potem w festiwalowym namiocie; mnie oczarowała jazzująca bossa nova Márcio Faraco z Brazylii – o tyle krakowskie Sacrum Profanum przyciągało wykrzywioną buźką Aphex Twina.
Tej buźki na sobotnim występie było aż za wiele: 2/3 wizualizacji stanowiło często brutalne wariacje na temat oblicza Jamesa. Ale to i tak wizja – quasi-trójwymiarowe formy ponad głowami, lasery prześlizgujące się po ożebrowaniu nowohuckiej hali – uratowały ten koncert. Czy raczej – powtórka z Kongresowej? – spektakl, tyle że po drugiej stronie technologicznej osi.
Podejrzewam, że muzycznie było wybitnie. Aphex Twin, ledwie widoczny w cieniu telebimów, do swojej muzyki podchodzi z równym dystansem, co do własnej buźki: niszczy ją na wszelkie sposoby, żadnego odgrywania płyt. A do tego w pełni wykorzystuje potencjał dźwięku dookólnego. Głośniki były z przodu, po bokach i z tyłu płyty.
Piszę „podejrzewam”, bo nie wziąłem zatyczek do uszu i przez większość czasu słyszałem tylko hałas, od którego nie dało się uciec przez to okrężne nagłośnienie. Wpakowano we mnie więcej infradźwięków, niż nazbierałem przez całe życie, i generalnie zamiast koncertu muzyki elektronicznej miałem wrażenie uczestniczenia w imprezie w stylu noise extreme. Po co? Nie mam pojęcia. Ludzie wychodzili na papierosa i część już nie wracała. W połowie występu tłum kończył się przy stoliku dźwiękowca.
Supportujący mistrza Florian Hecker (którego Rafał Księżyk w nowej Machinie stawia Aphexowi za wzór) pozwolił nam nieco więcej usłyszeć, ale przy gwieździe wieczoru wypadł na prymitywnego rzemieślnika dyskotekowego 2/2 (zdobywamy publiczność podkręcając stopkę). Aphex dyskretnie wszedł na scenę i przez dobry kwadrans nie dał ludziom zaznać równego bitu, do którego można by się chociaż pokiwać.
Tyle wspominek. Planuję przeprowadzkę na nowy serwer, więc jeśli przerwy w dostawach powrócą – proszę o cierpliwość. A wszystkim czujnym dziękuję za maile.
„W ciągu tygodnia zahaczyłem o bodaj dwa najciekawsze festiwale jesieni ? pechowo nakładają się na siebie” – Unsound dopiero za miesiąc ;)
Stąd to „bodaj” :-)
Ale ostatnio tracę wiarę w laptopowców klikających na żywo, więc połowa tego festiwalu może okazać się lekkim niewypałem.
Jest jeszcze Ars Cameralis, ale trudno go nazwać festiwalem.
Hm, patrzę na lineup i nie widzę zbyt wielu laptopowców. Chyba tylko Monolake z interesujących rzeczy, ale on z jakąś instalacją czy innymi wizualami przyjeżdża. Może być ciekawie. (Bo Biosphere to tylko taki support przed Starsami i się nie liczy, hihi.)
To ci zabłysnął jak zwykle kochany moderator społecznościowy RYMa :P Biosphere może się nie liczy, ale przynajmniej nie nudzi tak jak Starsi :D Ale co by nie gadać, jakimś dziwnym trafem tworzą najlepszy duet koncertowy Unsounda. To ci historia. Zmieniając temat, ja tam liczę po cichu, że w końcu pan Sylvian nas odwiedzi, bo nowa płyta jest świetna.
Na szczęście Soap & Skin oprócz Maka ma też fortepian, a Jóhann Jóhannsson – Sinfoniettę Cracovia. Na te dwa występy bardzo liczę, bo kształt obu trochę trudno przewidzieć, w przeciwieństwie do Biosphere czy Monolake (za którymi domowo przepadam).
Nie mam pojęcia, jak David Sylvian miałby odgrywać (?!) Manafon na żywo. A improwizować – tak jak pierwotnie powstawał materiał – i muzykę, i słowa, to jednak trochę zbyt ryzykowne na artystę tak zorientowanego na kontrolę jakości. Ale jak dla mnie niech przyjeżdża i czyta książkę telefoniczną, choćby i polską.
Z tą książką dobry tekst. Dziennikarz Rolling Stone’a w recenzji napisał kiedyś tak o śpiewie Vana Morrisona. No właśnie ciekawa jest kwestia muzyki typowo studyjnej, którą trudno przenieść na scenę. Podejmując ostatni wątek Bartka i twój w przekroju, Beatlesi w drugiej połowie lat 60-tych nie wykonywali swojej muzyki na żywo między innymi dlatego, że nie byli wstanie tego przenieść. Ale co by Sylvian nie zagrał ze swojego dorobku, pewnie brzmiałoby dobrze. Mój wykładowca, Ryszard Gloger mówił, że to bardzo introwertyczny artysta, totalnie skoncentrowany na scenie. Na pewno David jest na szczycie mojej listy artystów do zobaczenia na żywo. A propos, jak ci się widzi „Manafon”?
Gdyby Sylvian przyjechał z muzykami, którzy towarzyszą mu na płycie, to o jakość bym się nie bał. Co prawda większość wokalistów na scenie improwizowanej raczej w małym stopniu korzysta ze słów, ale i tacy się znajdą. Tak więc artystycznie byłoby to wykonalne, ale organizacyjnie niezwykle trudne (może na jeden czy dwa koncerty, ale wtedy nie mamy co liczyć na Polskę).
Wracając do festiwali – to jestem wielkim fanem Skrzyżowania Kultur. Bywam tam od 3 lat i zawsze trafi się coś niezwykłego, a że etno/world to teren słabo przeze mnie zeksplorowany, to radość jest podwójna. W tym roku, choć po raz pierwszy były bilety, a program z początku wydawał mi się słabszy, to ostatecznie edycja okazała się udana. Najlepszy był zdecydowanie wspomniany koncert Faraco i Anny Moury, tyle że w przeciwieństwie do Mariusza, ja mój głos tego dnia oddaję na fado. Jednakże świetnie też wypadła Sister Fa – objawienie tegorocznego etno hip-hopu – która przyjechała z wyśmienitymi młodymi muzykami i zagrała spontaniczny, zahaczający o jazz-fusion koncert. No i nasz Kwadrofonik – muszę się przyznać do ignorancji, bo nie słyszałem ich wcześniej, ale dzięki temu ten występ zrobił na mnie piorunujące wrażenie, a gdy zagrali dwa kawałki wspólnie z marokańskim Chalaban, był to chyba najpiękniejszy moment festiwalu.
Może i dobrze, że The Master Musicians of Jajouka nie dojechali, bo Kwadrofonik robiłby im tylko za tło.
Co do Sylviana – od razu wykluczyłem, że którykolwiek ze studyjnych składów miałby się zgodzić na typową trasę koncertową :-) A i sam Sylvian ostatnie lata spędził sam w pustym domu gdzieś na prowincji, chyba nie ciągnie go do ludzi.
Ja tam żałuję, gdyby Jajouka dojechali to wspólny występ pewno byłby dłuższy i jeszcze lepszy, bo widać było, że muzycy Chalaban trochę na doczepkę byli i nie wszyscy potrafili się w tym znaleźć… ale i tak było piknie.
Właśnie przeczytałem line-upy Trans Visualia i Plateaux Festival i chyba Polska elektroniką stoi…
Były jakieś przecieki, że to mocno (czytaj: zbyt) spontaniczny duet miał być, żeby wyszło coś błyskotliwego. Prawie bez prób i te sprawy. Dlatego jakoś mi tego nie żal specjalnie.
Sic, jeszcze więcej laptopowców ;-)
Fajnie, że ceny biletów bardzo dla ludzi.