Masz w sobie słowiańską krew?
Mark Kozelek: Moi przodkowie przyjechali z Polski! Ale to zamierzchła historia sprzed wieków.
Chodziłeś na festiwale muzyczne jako nastolatek?
Ani trochę. Bywałem tylko na tych, na których sam występowałem. Przyjazd na festiwal w roli fana byłby dla mnie katorgą. Nie wyobrażam sobie spania przez cztery dni w namiocie i dzielenia przenośnych toalet z 40 tysiącami ludzi.
Znasz wykonawców, którzy oprócz ciebie przyjadą na Off Festival?
Tylko jednego, może dwóch. Z festiwalami jest taki problem, że możesz grać dla pustego pola, jeśli na sąsiedniej scenie występuje PJ Harvey. Ale taki jest ten biznes. Rezerwujesz termin i próbujesz być optymistą.
Podobno od dziecka pasjonowałeś się spokojną muzyką, a jednocześnie po uszy siedziałeś w heavy metalu.
No tak, bo brałem wszystko to, co Ohio miało do zaoferowania. Lubiłem metalowe kapele w rodzaju Black Sabbath czy Iron Maiden. Z drugiej strony moimi wielkimi idolami byli Cat Stevens oraz Simon & Garfunkel. Niezłym kompromisem wydawało mi się Led Zeppelin.
Jak radzisz sobie na dużych scenach, które preferują rock’n’rollowy łomot?
Wszystko zależy od tego, kto w tym samym czasie gra obok! Mam dobre i złe doświadczenia.
Koncertujesz na całym świecie, od Korei Południowej po Brazylię, od Australii po Europę. Jest coś, co łączy wszystkich twoich fanów?
Gdziekolwiek pojadę, ludzie zazwyczaj są po prostu… ludźmi: uprzejmi i wdzięczni za muzykę. Od czasu do czasu trafi się paru idiotów albo ktoś bezmyślnie przerwie klimat koncertu i zburzy całą atmosferę. Ale większość występów to świetne doświadczenia, od Tokyo przez Szwecję aż po Alabamę.
Mark Kozelek: – Moi przodkowie przyjechali z Polski! Ale to zamierzchła historia sprzed wieków.
Chodziłeś na festiwale muzyczne jako nastolatek?
– Ani trochę. Bywałem tylko na tych, na których sam występowałem. Przyjazd na festiwal w roli fana byłby dla mnie katorgą. Nie wyobrażam sobie spania przez cztery dni w namiocie i dzielenia przenośnych toalet z 40 tysiącami ludzi.
Znasz wykonawców, którzy oprócz ciebie przyjadą na Off Festival?
– Tylko jednego, może dwóch. Z festiwalami jest taki problem, że możesz grać dla pustego pola, jeśli na sąsiedniej scenie występuje PJ Harvey. Ale taki jest ten biznes. Rezerwujesz termin i próbujesz być optymistą.
Podobno od dziecka pasjonowałeś się spokojną muzyką, a jednocześnie po uszy siedziałeś w heavy metalu.
– No tak, bo brałem wszystko to, co Ohio miało do zaoferowania. Lubiłem metalowe kapele w rodzaju Black Sabbath czy Iron Maiden. Z drugiej strony moimi wielkimi idolami byli Cat Stevens oraz Simon & Garfunkel. Niezłym kompromisem wydawało mi się Led Zeppelin.
Jak radzisz sobie na dużych scenach, które preferują rock’n’rollowy łomot?
– Wszystko zależy od tego, kto w tym samym czasie gra obok! Mam dobre i złe doświadczenia.
Koncertujesz na całym świecie, od Korei Południowej po Brazylię, od Australii po Europę. Jest coś, co łączy wszystkich twoich fanów?
– Gdziekolwiek pojadę, ludzie zazwyczaj są po prostu… ludźmi: uprzejmi i wdzięczni za muzykę. Od czasu do czasu trafi się paru idiotów albo ktoś bezmyślnie przerwie klimat koncertu i zburzy całą atmosferę. Ale większość występów to świetne doświadczenia, od Tokyo przez Szwecję aż po Alabamę.