Japonia: Milczenie w wielkim metrze

Najlepsze sushi podaje się na targu rybnym Tsukiji, średniowieczne świątynie to centra nieziemskiego spokoju, a bogate dzielnice Tokio ośrodkami zgoła przyziemnych rozrywek – to wiemy. Najciekawsze jednak w Japonii są proste dziwy.

Dwa lata nauki języka japońskiego w sam raz wystarczą, by przedstawić się, spytać o drogę i zamówić posiłek. To i tak nieźle w porównaniu z lingwistycznymi zdolnościami tubylców. Językowe braki Japończycy nadrabiają niespotykaną nigdzie indziej uprzejmością. Siwiuteńkie aptekarki, które wyskakują zza lady, by zaprowadzić turystę na dworzec. Policjant wykonujący szereg telefonów, ponieważ obcokrajowiec nieopacznie spytał go o rozgrywki sumo w okolicy. Konduktor, który zdejmuje śnieżnobiałe rękawiczki, by na własnej dłoni wytatuować długopisem rozpiskę pociągów odjeżdżających na lotnisko wraz z ich nazwami i numerami peronów. A następnie kłania się w pas, by podziękować, że mógł pomóc.

Ćwiczenia terenowe

(Nad)opiekuńczość ta jest cechą nieocenioną, jako że Tokio zbudowano na wzór labiryntu. Jego kręte, często ślepe uliczki miały utrudniać życie potencjalnym najeźdźcom i wciąż spełniają tę rolę w stosunku do turystów. Co gorsza, Japończycy nie nadają nazw ulicom – tego zaszczytu dostąpiły tylko największe arterie – a każda z rozrzuconych po mieście mapek orientowana jest według innego kompasu. To wszystko sprawia, że samo już poruszanie się po tamtejszych miastach jest wyzwaniem. A po kilku dniach ćwiczeń – frajdą.

Tokijskie metro zaproponuje wam do wyboru kilkanaście linii, które na mapie przypominają kłębek splątanych nici. Mimo pozornego bałaganu i bariery językowej łatwiej się tam odnaleźć, niż w metrze warszawskim. Każda linia ma swój kolor, a każda stacja własny numer, nie trzeba więc znać ani jednego japońskiego znaku. Musicie za to wiedzieć, że odebranie telefonu w metrze, pociągu czy autobusie to faux pas porównywalne tylko z pogawędką w filharmonii. Środki transportu obklejono rysunkami komórek opieczętowanych groźnym „OFF” i nie jest to bynajmniej przepis martwy. Przyuważyłem tylko jedną nastolatkę, która odważyła się go złamać: wciśnięta w kąt wagonu, zasłaniała usta dłonią i szepcząc do słuchawki rzucała w kierunku pasażerów nerwowe spojrzenia.

Nie patrz w toń

Elektronicznie sterowane spryskiwacze. Podgrzewane siedzenie. Regulacja nawiewu. To nie specyfikacja samochodu, lecz wyposażenie przeciętnej japońskiej toalety. Tamtejsze sedesy są cudami techniki. Przywitają was muzyką, a po wszystkim umyją i wysuszą. Wchodząc do ubikacji, musicie jednak pamiętać o dwóch rzeczach: po pierwsze, czerwony przycisk ze znakiem złożonym z dwóch pionowych i dwóch poziomych kresek to odpowiednik naszego „Stop”, a po drugie, bogate funkcje toalety należy testować tylko na siedząco. Zbyt często widzi się Europejczyków, którzy opuszczają WC przemoczeni od stóp do głów.

Kraj Kwitnącej Wiśni mógłby się nazywać Krajem Lśniącej Czystości. W Japonii mieszka więcej psów niż dzieci do szesnastego roku życia, ale jeśli odruchowo pomyśleliście o zanieczyszczonych trawnikach, to koniecznie odwiedźcie ten kraj. I nie chodzi o to, że Japończycy zwykli wyprowadzać swoje czworonogi w wózkach – może z braku własnych potomków, bo małżeństwo z jednym dzieckiem to już duża rodzina. Psia moda to temat na oddzielny artykuł. Podobnie jak młodzieżowa. Nastolatki nudę szkolnych mundurków odreagowują w weekendy, stylizując się na postacie z telewizyjnych kreskówek. (Centrum żywego anime stanowi słynny mostek Harajuku).

Sushi kusi

Powszechna opinia o japońskiej drożyźnie jest mitem. Całodzienna wycieczka z Tokio do oddalonego o 140 km górskiego Nikko – wliczając transport na miejscu i wejściówki do średniowiecznych świątyń buddyjskich i shintoistycznych – będzie was kosztować tyle, ile przejazd klimatyzowanym pociągiem z Krakowa do Warszawy. W jedną stronę.

A jedzenie? Dobre sushi jest dwu-, trzykrotnie tańsze niż w Polsce. Paczkowane kosztuje grosze. Jednak nie musicie odżywiać się przez cały urlop surowymi rybami, wystarczy omijać z daleka knajpy włoskie czy francuskie. Ale skoro Europejczycy przelatują nad całą Azją, by na drugim krańcu świata posilać się pizzą, to przekonanie o drogiej Japonii nie dziwi.

Dziesięć tysięcy jenów to w zależności od nastrojów rynków finansowych około 350-400 zł i przynajmniej taką kwotę wypada nosić ze sobą w gotówce, bo tylko większe restauracje i markety akceptują karty płatnicze. Pieniądze możecie wyjmować z bankomatów w urzędach pocztowych oraz kilkunastu tysiącach całodobowych marketów sieci 7-Eleven. Czy ja już mówiłem, że powrotny bilet lotniczy do Japonii można kupić za mniej niż 2000 zł?

„Przekrój”, lipiec 2010

Fine.




Dodaj komentarz