8 zalet głównych Skrzyżowania Kultur

1. Różnorodność. Mówi się o festiwalach, że to najlepsza okazja, by poznać nieznane. Wykonawców, po których nigdy by się nie sięgnęło. Że to święto różnorodności. Pomiędzy dwoma wykonawcami z Afryki czy nawet samych tylko Chin bywały większe różnice muzyczne i kulturowe, niż między Open’erowymi Yeasayerem a Paulą i Karolem, Nowomuzycznymi Autechre a Jaga Jazzist, Offowymi Fenneszem a Shining.

2. Słabe koncerty nie szkodzą. Nawet wymęczenie się na Ivanie Linsie, Cacique ’97 czy zbyt festyniarskim i na dłuższą metę monotonnym Tamburellisti di Torrepaduli jakoś poszerzało horyzonty i pojęcie o świecie w ogóle. (No i mieli tancerkę). Jaka korzyść ze słabego koncertu kolejnej gitarowej kapeli z Wysp albo setu laptopowca, który zwyczajnie odtwarza płytę?

3. Goście festiwalu są znakomitymi muzykami. Wirtuozami swoich instrumentów czy określonego stylu wokalistyki, a bywa, że najlepszymi na świecie w tym, co robią.  (Spotkanie z kimkolwiek najlepszym w czymkolwiek, co robi, jest ciekawe). Z małymi wyjątkami nie oznacza to popisów, ale gwarantuje stabilność wykonawczą.

4. A do tego są szalenie sympatyczni (tym razem bez wyjątku).

5. Namiot festiwalowy stanowi kompromis między niezobowiązującą przestrzenią otwartą a elegancką salą koncertową, imprezą kameralną a masową. Można więc wygodnie siedzieć, można również podskakiwać pod sceną. Można statycznie kontemplować, można klaskać i śpiewać. Za to nie rozmawia się (przynajmniej z przodu), co przy tego rodzaju muzyce jest nie tylko cenne, ale często nieodzowne. Przy wejściu nikt nie grzebie w plecakach i torebkach.

6. Brzmienie i głośność bez zarzutu, dyskretnie dopasowywane do sytuacji: galopujące refreny Hanggai były odpowiednio podparte suwakiem głośności, podczas gdy u Mayry Andrade „każdy najmniejszy dzwoneczek było słychać” – jak to ujął w komentarzach Artur. A skoro pod sceną się nie hałasuje, a na scenie są ludzie kompetentni, to nie trzeba ratować koncertu decybelami.

7. Publiczność nie daje się nijak zakwalifikować. Bardziej reprezentatywnej dla ogółu społeczeństwa żaden inny festiwal chyba nie ma. Są wystrojeni studenci orientalistyki, są szalikowcy z flagami, są i panowie w garniturach. Są ludzie osłuchani i przypadkowo wkręcenie w koncert. Są jeszcze łysi i już łysi. Są dzieci. („Patatataj! patataj!” w środku hipnotycznego performansu Daisuke Yoshimoto było przezabawne).

8. Cena: 20 zł za pojedynczy wieczór, 80 zł za tydzień podwójnych koncertów.

Wady główne: groteskowa konferansjerka (o Hanggai: „chińska odpowiedź na disco polo”), betoniarka (pracowała za „ścianą” namiotu, opóźniając koncert), Osjan.

Zachwyty główne: Ladysmith Black Mambazo, Mayra Andrade, Hanggai.

Fine.




5 komentarzy

  1. wieczór pisze:

    mogę się tylko zgodzić. wrażenia mamy zaskakująco zbieżne, ale na szczęście nie identyczne. koncert cacique ’97 podobał mi się, to po pierwsze. po drugie, do zachwytów głównych dołączam cały dzień chiński.

  2. ArtS. pisze:

    Ja jestem wielkim fanem tego festiwalu i to była kolejna bardzo udana edycja, jak dla mnie z 4 zachwytami: trzema wymienionymi przez Mariusza plus Buika, której nie widział… i niech żałuje. ;P

  3. dada pisze:

    W obronie konferansjerki, bo nie chwycił chyba Pan dowcipu;). Nie chodziło o „chińską odpowiedź na disco polo”, tylko o chińską odpowiedź na naszą ekspansję discopolową w Chinach (sukcesy – nie wiem czy realne, czy „medialne” – grupy Bayer Full, która przygotowała chińskojęzyczny repertuar na tamten teren). Na zasadzie – my wysyłamy do Chin disco polo, a Chińczycy wysyłają do nas Hanggai. W tym porównaniu nie wypadamy zbyt korzystnie, nieprawdaż?

  4. Mariusz Herma pisze:

    Załapałem, po prostu mnie nie rozbawiło. Może dlatego, że „chiński żart” był wielkim finałem niepotrzebnej serii wypowiedzi (nie tylko tego dnia), przeszkadzał Hanggai w przyjmowaniu podziękowań od publiczności, a publiczności w wymuszaniu bisów.

    Zapowiedź kto + skąd była wszystkim, czego potrzebowaliśmy na tym festiwalu.

  5. ArtS. pisze:

    Pamiętam, że kiedyś zapraszano różnych zaznajomionych z tematyką ludzi, ciekawie opowiadających o kulturze muzycznej określonego regionu, z którego pochodził występujący tego dnia zespół. Zresztą jeszcze rok temu przed Anną Mourą wystąpił chyba attache kulturalny ambasady Portugalii… to był niezły pomysł, można było się czegoś nowego dowiedzieć, a słuchanie pasjonata jest chyba przyjemniejsze niż silącego się na żarty konfenansjera.

Dodaj komentarz