Arvo Pärt – Symphony No. 4
Los Angeles Philharmonic/Salonen (ECM New Series)
Na wieść o zamordowaniu Anny Politkowskiej oświadczył, że wykonania wszystkich jego utworów w sezonie 2006–2007 będą hołdem dla rosyjskiej dziennikarki. W styczniu 2009 roku, podczas premiery „IV symfonii”, zadedykował ją Michaiłowi Chodorkowskiemu, któremu właśnie wytaczano w Moskwie kolejny proces. Czy najsłynniejszy estoński kompozytor uwziął się na włodarzy sąsiedniego kraju? Tak, i to ponad 40 lat temu.
11 września Arvo Pärt skończył 75 lat. Na skomponowanie czwartej symfonii potrzebował lat 37, podczas gdy trzy poprzednie napisał między 1964 a 1971 rokiem. Ostatnia z nich zapowiadała już na wskroś kontemplacyjne dzieła w rodzaju „Für Alina” czy „Tabula rasa” oraz serię chóralnych majstersztyków z „De profundis” na czele. Tyle że trzeba było na nie poczekać, bo po „III symfonii” Pärt zamilkł na pół dekady. Powody? Osobisty kryzys kompozytora („Miałem wrażenie, jakbym czołgał się przez wąski tunel. Aby się uratować, musiałem się pozbyć wszystkiego, co zbędne. Wyjść z tunelu mogłem tylko kompletnie nagi”) oraz napięte stosunki z władzami ZSRR. Najpierw Kreml zakazał wykonywania „Credo”, pierwszego religijnego utworu Pärta. Później kompozytora potępiono za „III symfonię”, bo odrzucała obowiązujące w Związku standardy muzyczne.
„IV symfonię” Estończyk dedykuje więc Chodorkowskiemu. A towarzyszącą płycie książeczkę otwiera cytatem z traktatu „O przestępstwach i karach” Cesarego Beccarii: „Łaska i przebaczenie są tym niezbędniejsze, im więcej absurdów w prawie i okrucieństwa w wyrokach”. Pärt zastrzega jednak, że „tragiczny wydźwięk symfonii nie jest lamentem za Chodorkowskim, lecz ukłonem w stronę potęgi ludzkiego ducha i ludzkiej godności”. Płytowe wydanie dzieła zawiera jeden z koncertów ze stycznia 2009 roku w słynnej Walt Disney Concert Hall. Poprowadził go Fin Esa-Pekka Salonen, ówczesny szef artystyczny LA Phil, za swej kadencji jawnie lobbujący za współczesną muzyką skandynawską.
Zaangażowana symfonia wiekowego twórcy jest dłuższa niż poprzednie, ale też nieporównanie bardziej dojrzała. Pärt studiuje pojedyncze dźwięki i rozciąga w nieskończoność akordy. A te budują fale dysonansów, które 60 lat po śmierci Schönberga można nazwać już tylko pięknymi. Rozpisana na orkiestrę smyczkową, harfę, kotły i (naturalnie) dzwonki „IV symfonia” w każdej sekundzie zachowuje przejrzystość i umiar. Fabularyzowana narracja jest zaś echem tekstu „Kanon Anioła Stróża”, który kompozytor uczynił fundamentem swego dzieła. 35-minutowy utwór uzupełniają fragmenty skomponowanego jeszcze w latach 90. „Kanonu Pokajanen” w wykonaniu Estonian Philharmonic Chamber Choir. Mistyczną aurę utworu wzmacnia język staro‑cerkiewno‑słowiański.
„Niech ta muzyka sięgnie wszystkich bezprawnie więzionych na terenie Rosji. Niech będzie gołębiem, który zaniesie nadzieję na wszystkie krańce Syberii” – życzył sobie Pärt w dniu premiery „IV symfonii”. My natomiast zamiast stu lat życzymy solenizantowi, aby dożył swojej piątej symfonii.
„Przekrój” 36/2010