Kanye West: Przeskakuję kaniony

Odpowiada za najważniejszą hiphopową płytę sezonu i najgorsze wspomnienia George’a W. Busha. Kanye West: duma i wstyd Ameryki

Wśród 550 osób, które oglądały Kanyego Westa w kameralnym klubie Bowery Ballroom na Manhattanie, byli tacy, którzy zapłacili za wstęp kilka tysięcy dolarów. Informację o imprezie upubliczniono dopiero na dobę przed jej rozpoczęciem,. O bilety bili się krytycy, paparazzi, fani i celebryci. Przynajmniej ci z drugiej ligi, bo śmietanka hip-hopu – Q-Tip, Mos Def, ?uestlove, ale także reżyser Spike Lee – spędziła ten wieczór na balkonie klubu bez płacenia za wejściówki. P. Diddy zachowywał się, według różnych relacji, jak nastoletnia fanka, pijany kibic albo cheerleaderka.

Jeśli kogoś na VIP-owskich miejscach brakowało, to dlatego, że był na scenie. Z jednej strony wirtuoz mikrofonu Rick Ross i zjawiskowa raperka Nicki Minaj. Z drugiej nadzieja młodego soulu John Legend oraz Justin Vernon z folkowego Bon Iver. A to i tak ułamek gwiazdorskiej obsady, którą West – obecnie postać numer jeden amerykańskiej muzyki – przytargał na początku tego roku do studia nagraniowego. Na koncercie nie stawił się w zasadzie tylko George W. Bush.

„Myślę, że Twittera zaprojektowano specjalnie dla mnie”

W 2005 roku, w trakcie telewizyjnej zbiórki pieniędzy dla ofiar huraganu Katrina, West oświadczył, że „George’a Busha nie obchodzi los czarnych”. W wydanej właśnie książce „Decision Points” Bush określa to wydarzenie najbardziej obrzydliwym momentem swojej prezydentury: „Ciągle nie potrafię przytaczać tych słów bez wstrętu. Jako prezydent zebrałem mnóstwo krytyki – oskarżenia o kłamstwa w sprawie irackiej broni masowego rażenia albo o korzystne dla bogatych cięcia podatkowe. Jednak to sugestia, że jestem rasistą, bo tak, a nie inaczej zareagowałem na Katrinę, była z tego wszystkiego najgorsza”.

Dla Westa zaś najgorsze było to, że wyznanie Busha przypomniało dziennikarzom jego wpadkę z rozdania nagród MTV w 2009 roku. Kiedy Taylor Swift odbierała statuetkę za najlepszy teledysk, West wyrwał mikrofon z rąk piosenkarki i ogłosił, że wyróżnienie należało się Beyoncé. Raper przerwał niedawno program „Today Show” w telewizji NBC, bo prowadzący Matt Lauer puścił w tle ujęcia z incydentu.

West zwykł rozładowywać emocje online, więc 1,7 miliona osób śledzących jego profil w serwisie Twitter oglądało później serię kilkunastu poruszających wpisów. Rozpoczynało ją usunięte potem wyznanie: „Czuję się bardzo samotny bardzo wykorzystany bardzo torturowany bardzo zmuszany bardzo niezrozumiany bardzo odrętwiały bardzo bardzo wykorzystany”. Między 09.07 a 10.09 rano raper przeszedł od gniewu („Na szczęście świat zobaczył tylko małą część zasadzki”), przez męczeństwo („Łatwo nazwać kogoś złym, zepsutym. Trudniej wysilić się i zajrzeć za kulisy”), mesjanizm („Nie czuję nienawiści wobec Matta Lauera. Nie promuję nienawiści. O to właśnie chodzi!!! Promuję miłość i prawdę!”) i katharsis („Pozytywna energia. Uśmiechy dla wszystkich. Wyrazy miłości dla Matta i całego »Today Show«. Z góry przyjmuję wasze przeprosiny LOL!”). „A przy okazji – kończył swój maraton – jestem w Dubaju. W szlafroku hotelowym czuję się jak szejk!”

„Jaki sens ubierać się gustownie, skoro mam zamiar zachowywać się kompletnie inaczej”

Westa i Busha łączy to, że co rusz się kompromitują. Medialną nieudolność rapera może tłumaczyć dysproporcja pomiędzy wiekiem a sukcesami. Ma 33 lata, a na koncie już cztery platynowe płyty i 14 statuetek Grammy. Zawodowo muzyką zajmuje się od 1996 roku, czyli od 19. roku życia. Gdy miał trzy lata, ojciec – były członek Czarnych Panter – rozwiódł się z Dondą West. Chłopak wychowywał się więc pod okiem matki wykładającej na Chicago State University. West przez semestr uczęszczał na tę uczelnie, ale porzucił studia dla hip-‑hopu. Donda poszła potem w jego ślady i aż do śmierci w 2007 roku była menedżerką syna.

Do 2004 roku Kanye West pracował wyłącznie jako producent – niezwykle rozchwytywany. Szczególnie po 11 września 2001 roku, czyli po premierze albumu „The Blueprint” Jaya-Z. Z usług Kanyego korzystali jeszcze Nas i Mos Def, nasz bohater odpowiadał także za szlagiery Alicii Keys, Janet Jackson i Ludacris. Gdy wydał wreszcie debiutancki album „The College Dropout”, od razu wylądował na drugiej pozycji listy „Billboardu” i na okładce „Rolling Stone” (wystylizowany na Jezusa w koronie cierniowej). W 2007 roku ten sam magazyn ustawił go naprzeciw 50 Centa, pytając: „Kto zostanie królem hip-hopu?”. Odpowiedź poznaliśmy po premierze kolejnej płyty Westa, którą w ciągu tygodnia kupiło 957 tysięcy Amerykanów.

Gdy krytycy zachwycali się jego muzyką, uwagę mediów mainstreamowych Kanye przyciągał notorycznymi faux pas. Tradycję wetowania ustaleń jury zapoczątkował w 2006 roku. Podczas rozdania nagród EMA pominięto jego teledysk „Touch the Sky”, więc West wskoczył na scenę i oznajmił: „Moje wideo kosztowało milion dolarów, ziomy! Mam tam Pam Anderson! Przeskakuję kaniony i w ogóle!”. Pierwszą scenę szefom MTV urządził z kolei w 2007 roku, bo nie dostał żadnej z pięciu nagród, do których go nominowano (padły oskarżenia o rasizm). Gdy dwa lata później wygłosił słynne już: „Yo, Taylor! Bardzo się cieszę twoim szczęściem i zaraz pozwolę ci dokończyć, ale Beyoncé ma jeden z najlepszych teledysków wszech czasów!”, skrytykował go sam Barack Obama. Kalkulacja? Wątpliwe. West jest po prostu niereformowalny. O tym, że miał trenera medialnego, dowiedzieliśmy się dopiero wtedy, gdy ten podał się do dymisji po wspomnianej awanturze w NBC.

„Cierpiałem, krwawiłem, nauczyłem się. Chcę tylko być dobry”

West nie uczy się na błędach, ale obraca je w inspiracje. Nowa płyta, za którą spadła na niego absurdalna wręcz lawina pochwał, jest owocem awantury o Swift. – Po tej wpadce nie miałem dobrych notowań. Postanowiłem skoncentrować się na pracy, bo tylko ona mogła przynieść mi odkupienie – mówił w jednym z wywiadów. – Rzuciłem we własną karierę koktajlem Mołotowa, ale to dało mi szansę, by na chwilę zejść wszystkim z oczu i zastanowić się nad sobą. Czułem się bardzo samotny.

O zmaganiach z samotnością świadczy tłum gwiazd, które nawiedziły jego studio na Hawajach. Do stołu mikserskiego West dopuścił 10 innych producentów, a za wokale w piosence „All of the Lights” odpowiada 20 wykonawców, choć każdy z nich – od Rihanny i Alicii Keys po Eltona Johna i Drake’a – spokojnie zagospodarowałby cały krążek. Dlaczego? Bo jak każdy, kto prowadzi dobry lokal – stwierdził krytyk „New York Timesa” – West rozumie, że o jego pozycji najwięcej mówi lista gości.

Na koniec owego kameralnego koncertu na Manhattanie West wygłosił mowę, której bohaterami byli między innymi Bush, Lauer i Swift. Pochwalił się także, że w ciągu doby jego nową płytę kupiło sto tysięcy osób. W czasie wolnym od przyjmowania gratulacji Kanye szykuje nowe przedsięwzięcie, w którym towarzyszyć będzie – już jako partner, a nie okazjonalny producent – Jayowi-Z. Ale z Westem nigdy nic nie wiadomo, więc jeszcze raz przezornie zerkam na jego profil na Twitterze. Ostatnia notka jest krótka: „Z rodziną. Bóg jest dobry. Szczęśliwy. Dziękuję!”.

„Przekrój” 49/2010

 

Fine.




Dodaj komentarz