Freelancerka – Q&A

Do dyskusji zapraszam oczywiście wszystkich, którzy dzielą ten sam los, często znacznie dłużej.

Okej, ale pozostaje kwestia nazwiska — różnica między Mariuszem Hermą a przeciętnym blogerem/nowomuzykowcem/porcysowcem to chyba nic, co można zniwelować (a co za tym idzie — przekuć w płacę) w czasie między postanowieniem „okej, zostaję freelancerem” a kolejnym wezwaniem do spłaty czynszu.

Niwelowanie tej różnicy mnie zajęło prawie dziesięć lat, i to nie licząc przygód licealnych. Pierwsze teksty w sieci: 2000, pierwszy tekst w gazecie studenckiej: 2002. Pierwszy płatny (27 zł brutto?) w Teraz Rocku: 2005, Machina 2006, profesjonalizacja od połowy 2007 wzwyż.

Skoro pomimo absurdalnej nadpodaży writerów co drugie nazwisko z Porcys i Screenagers ląduje prędzej czy później na papierze albo w sensownie płatnym serwisie – to znaczy, że jest zdecydowanie lepiej niż było (=bariery wejścia + kolesiostwo). Jeśli ktoś dziś wpadnie na pomysł zawodowego pisania i będzie w miarę pracowity, a nade wszystko konsekwentny, to gwarantuję – za dziesięć lat Herma będzie się do niego zgłaszał o przyjęcie do redakcji.

Może faktycznie jest w tym jakaś przyszłość, rosnący popyt etc.  Ciekawi mnie tylko rozbieżność pomiędzy pozorami statystycznymi a faktycznym kurkiem płacowym. Znam co najmniej kilka osób, które mają predyspozycje do życia z pisania o muzyce, a jednak jak dotąd sukcesem jest, jeśli dostaną zlecenie na dwa teksty miesięcznie. Czego tu brakuje — przedsiębiorczości, samozaparcia?

Na pytanie o zdolnych bez sukcesu świetnie odpowiedziałeś. Mógłbym (ale nie mogę) rzucić paroma nazwiskami takich, którzy potrafią pisać, tylko że co pół roku zmienia im się pomysł na życie. Dla redaktora trzymanie deadline’ów i w miarę regularne podsyłanie pomysłów przez autorów jest ważniejsze niż błyskotliwe puenty.

Co do kasy, to jeśli komuś opisana wyżej (pół)darmowa poczekalnia nie w smak, powinien według mnie od razu pójść tam, gdzie są pieniądze. Nie ma ich teraz na pewno w mediach. Jest aż nadto w koncertach – szczególnie festiwalach. Może lepiej od razu zacząć umawiać wywiady niż je przeprowadzać i pisać newslettery zamiast przekopiowywać je przy minimum zmienianych znaków.

W pracy dziennikarza nie przeszkadza presja czasu? Czy świadomość tego, że wisi nad Tobą termin nie przeszkadza w pisaniu naprawdę dobrych tekstów?

Presja czasu to rzadko coś narzuconego – poza gazetą codzienną, nie polecam. Częściej wina zwlekania (kocham słowo „prokrastynacja”). Przy pisaniu stuprocentowo sprawdza się powiedzenie, że zadanie zajmie nam dokładnie tyle czasu, ile sobie nań wyznaczymy. Poza tym wiele z moich najlepszych (w moim odczuciu) tekstów powstawało pod presją czasu, gdy musiałem usiąść i pisać – bez dumania i zbierania materiałów jak do magisterki. Ideałem jest środek: obiektywny niedobór czasu musi szkodzić, ale deadline zbyt odległy sprzyja niepotrzebnemu kombinowaniu. Tekst jest potem mało płynny, pociachany.

$$$

Trudna sprawa. Niby przy kilku pracodawcach nie trzeba się martwić, że któryś będzie miał gorszy moment (ekhem). Z drugiej strony różnice pomiędzy miesiącami bywają ogromne, nawet trzy-, czterokrotne. No i ciągle trzeba się o ten dochód starać. W pracy etatowej ma się gwarancję wypłaty, wystarczy nie zawalać. Ale to trochę iluzja. Od kilku lat zawsze mam kogoś wśród znajomych, kto stracił etat z takiego czy innego powodu i zbiera się po tym przez kilka miesięcy. Śle CV, łazi na rozmowy, nie ma z tego nic, więc załamuje się psychicznie. Freelancer z zasady skacze z kwiatka na kwiatek, więc jeśli tylko kryzysy się nie nałożą – da sobie radę.

Na minus jest kwestia ZUS-owsko-ubezpieczeniowa, a dla kobiet spodziewających się – temat urlopu macierzyńskiego. Plusem są podatki, bo od umów o dzieło płaci się jakieś 10 procent, o połowę mniej niż większość Polaków. Opcja firmowa zmniejsza VAT i przy odrobinie wysiłku czerpie z Unii.

Też jeszcze nigdy w życiu nie pracowałem na etacie i doskonale rozumiem, o czym piszesz: jak to jest miło pójść do kina przed południem w dzień powszedni albo wyjechać z miasta, kiedy chcę i na jak długo chcę. W jakimś tam stopniu nadal cieszę się tą wolnością, ale – odkąd zmuszony byłem podjąć codzienną pracę – już nie w takim wymiarze, jak przez poprzednie ponad 10 lat. Bo do kina czy na siłownię nadal mogę wybrać się nawet i o 10 rano, ale weekendu na przykład już sobie nie przedłużę. To jest właśnie największy ból tej mojej codziennej pracy (oczywiscie nieetatowej – choć już nie z własnego wyboru, ale w związku z realiami rynku). (…) Ale w sumie nie narzekam. Bo taki total freelance jest fajny do momentu, kiedy nie myśli się o kredytach, utrzymaniu domu i rodziny itp.

I tu powinienem uzupełnić, że nikogo dotąd nie utrzymywałem i niczego nie spłacałem. To drugie zresztą freelancerom średnio grozi, albowiem: Nie znaleziono żadnych wyników wyszukiwania dla hasła „kredyt mieszkaniowy dla freelancerów”.

 

 

Fine.




13 komentarzy

  1. marcel pisze:

    Łoł, ruszyłem nawet z wyższego pułapu. Przynajmniej nie biorąc pod uwagę inflacji. No i w mniejszych mediach. Teraz jest na pewno łatwiej ruszyć, w końcu internety przyjmą każde ilości naraz darmowych pismaków. Z tym że trzeba ostrożniej wybierać i uważać, żeby się nie zasiedzieć.

  2. Pablo Renato pisze:

    Kiedyś myślałem, że jestem freelancerem, ale znajomi wytłumaczyli mi delikatnie, że jestem po prostu bezrobotny.

  3. soldamn pisze:

    Getin bank teraz ma te idiotyczne reklamy z dzieckiem przeznaczone dla freelancerow przeciez, ale jak to wyglada w praktyce (a pewnie fatalnie) – nie mam pojecia

  4. Pablo Renato pisze:

    @ soldamn

    Pewnie wygląda bardzo dobrze, jeśli freelancer zarabia powyżej 10 tysi miesięcznie na rękę.

  5. abcd pisze:

    Jednego tematu nie poruszono w tym felietonie. Mianowicie sąsiadów mających marzenia, aby ze swoich mieszkanek uczynić pałace. Ja jestem w tej sytuacji od ponad 2 lat (rok przed wyprowadzką sąsiad z góry potem z dołu, teraz wszyscy dookoła bo nowy budynek)i tak przez 16h dzień w dzień, wiertarki, młotki itp…

    W sytuacji, gdy praca opiera się w większym stopniu na internecie, a nie pisaniu. Wychodzenie do kafejek w zimie, do parku w cieplejsze dni, może nie być wystarczającym rozwiązaniem.

    Warto mieć to na uwadze, przy wyborze takiego rodzaju pracy, bądź wyboru miejsca zamieszkania…

  6. Mariusz Herma pisze:

    Słuszna uwaga. Aczkolwiek prócz kawiarenek czy parków są jeszcze biblioteki, czytelnie, czy nawet mieszkania znajomych. Większe i jednocześnie pilne zadanie można zrealizować np. na wsi spokojnej, wynajmując pokój w cenie 20 zł/doba.

    Przy okazji – dzielę się podrzuconym mi (dzięki) zestawem 10 rad dla freelancerów:
    http://www.theoriginalsoundtrack.com/2010/05/tips-for-freelancers-artists-and-other-creative-types/

    Do tego dorzucam przewspaniały raport Richarda Morgana z siedmiu lat intensywnej freelancerki:
    http://www.theawl.com/2010/08/seven-years-as-a-freelance-writer-or-how-to-make-vitamin-soup/2

  7. abcd pisze:

    No to już zależy od osoby, ja jestem akurat domatorem i ciężko pracuje mi się poza domem ;)

  8. km pisze:

    Jest jeszcze jedna sprawa – nie pracujesz w redakcji, nie masz wglądu w redagowanie swoich tekstów. Zdarzało Ci się nie poznać własnych artykułów po „interwencji” redaktora?

  9. Mariusz Herma pisze:

    Zdarzało się znajdować w nich rzeczy wstydliwe, ale zwykle redaktorzy ratują mnie przed wstydem. Generalnie miałem do nich sporo szczęścia. A do „Przekroju” zawsze mogę wpaść i sprawdzić, jak tekst wygląda już po wlaniu w kolumny. Albo poprosić o podesłanie PDF-a. Gorzej jest z tymi mediami, z którymi współpracuje się luźno. Tam troska o samopoczucie autora występuje rzadko.

  10. km pisze:

    Rozumiem, że dyskusja toczy się na „poziomie ogólnym”, więc wskazywania nazwisk nie będzie :)
    Zatem ja jeszcze w innej sprawie. Jeśli miałbyś podsumować przeciętny dzień – ile godzin poświęcasz na tę tzw. efektywną pracę? Z własnego doświadczenia wie, że kiedy deadline nie goni, dzień łatwo potrafi się rozjechać :)

  11. Mariusz Herma pisze:

    Gdyby liczyć samo tylko pisanie + wywiady + zajęcia, to niewiele – 3-5 godzin dziennie w okresie zwykłym. (Ale kilkanaście przed deadlinem). Staram się jednak przekonywać samego siebie, że czytanie po 5-6 godzin dziennie i słuchanie 16h/dobę zalicza się do pracy (z opóźnieniem) efektywnej. Ale to znów kwestia osoby. Technicznie mógłbym przecież stukać po dwie-trzy recenzje dziennie, ale człowiek ma jakąś granicę twórczości. Trzeba coś przyswoić, żeby coś oddać. Inaczej – rutyna tuż tuż. Zjawiska tekstów niepotrzebnych nie muszę chyba tłumaczyć.

    abcd – czy masz coś wspólnego z remontem, który od rana realizuje się pod moim mieszkaniem?

  12. abcd pisze:

    Mi też dziś rano wiercili … a poszedłem spać o 9 am :(

  13. Marcel pisze:

    Fajnie fajnie, z tym że mnie siedzenie w domu by zabiło. No i jak robić freelance w dziennikarstwie typowo newsowym? Wygodniej jest chyba mieć kogoś zawsze „na teraz” pod ręką. A temat podjął zresztą Press, który przedstawił berlińskich frilanserów, którzy bodaj założyli firmę i wynajęli powierzchnie biurowe gdzieś pomiędzy „normalnymi” redakcjami. Może to jest przyszłość?

Dodaj komentarz