Skok w szok – Unsound 2011

Od innych festiwali Unsound Festival najbardziej różni się czasem. Tegoroczna 9. edycja krakowskiej imprezy pod przykrywką przeszłości znów pokaże nam przyszłość

Gdy już nacieszyliśmy się samym tylko faktem występowania w Polsce nowoczesnych festiwali muzycznych, okazało się, że wcale nie doganiamy Europy: raczej wleczemy się dwa podjazdy za plecami peletonu. Albo nadrabialiśmy zaległości sprzed kilku epok – Faith No More, Sex Pistols, Radiohead, w tym roku Prince czy Public Image Ltd. – albo ściągaliśmy przeceniony gwiazdy poprzedniego sezonu. Przyjazd LCD Soundsystem był spóźniony o dwa lata. W atrakcyjność Arctic Monkeys w 2009 roku nie wierzyli już nawet dziennikarze „NME”. Wyścig o Arcade Fire przegraliśmy nawet z jury Grammy.

Lepiej późno niż wcale – to niby jasne. W tym przedwczorajszym krajobrazie było jednak miejsce, którym od początku rozporządzała współczesność. Spójrzmy tylko na trzy ostatnie edycje Unsoundu. W 2008 roku jeszcze przed mainstreamową bańką dubstepową do Krakowa przyjeżdżają Benga, Boxcutter i Skream. Wkrótce zamiast syntetyzować basy będą odpowiadać po setki razy na to samo pytanie o zdołowaną sektę z londyńskiego FWD>>. W 2009 roku na Unsound ściągają: Ikonika, o której głośno będzie dopiero po Nowym Roku, Martyn tuż po wydaniu „Great Lengths”, Shed z genialnym „Shedding the Past”, Sam Amidon jeszcze przed przełomowym „I See the Sign” oraz konsekwentną wizytą na Offie, a także Mikrokolektyw na długo przed precedensowym dla całego europejskiego jazzu kontraktem z chicagowskim Delmarkiem.

W 60-osobowym line-upie Unsoundu z roku 2010 pojawiają się tak często twittowane wówczas kryptonimy jak Mount Kimbie, Actress, Demdike Stare, Shining, Emeralds, Oneohtrix Point Never czy James Blake – ten ostatni jeszcze bez aureoli hype’u. A wcześniej Unsound staje się pierwszym polskim eksporterem festiwalowym. Lutowa inwazja na nowojorski Brooklyn budzi zachwyty krytyków „New Yorkera”, „New York Timesa”, „Village Voice” i „Wire”. Oprócz tego Unsound jako bodaj jedyny nie(tylko)partyturowy festiwal realizuje międzynarodowy mecenat, namawiając Bena Frosta i Daniela Bjarnasona do stworzenia nowej ścieżki dźwiękowej do „Solaris” Andrieja Tarkowskiego. I tak gdy krajowa konkurencja powoli zaczyna doganiać kalendarz, Unsound kreuje przyszłość.

Do przeszłości wbrew dosłownej translacji nawiązuje motto dziewiątej (polskiej) edycji festiwalu. Po ubiegłorocznym horrorze inspiracją Unsoundu jest tym razem kinowe science-fiction i biblioteczny klasyk „Future Shock” Alvina Tofflera z 1970 roku. Wykonawców naliczyłem ponad 80, z których – przyznaję z radością – blisko połowy nie kojarzę. W pierwszej kolejności warto sprawdzić jednorazowe często duety: inaugurującą imprezę ścieżkę dźwiękową Felixa Kubina i Macia Morettiego do filmu „Oj, nie mogę się zatrzymać” Zbigniewa Rybczyńskiego z 1974 roku. Byłych członków Throbbing Gristle cofających się w czasie do lat 80., konkretnie do projektu Chris & Cosey. Mortona Subotnika wskrzeszanie opusu „Silver Apples on the Moon” w towarzystwie wizualisty Lillevana. Johna Foxxa i The Maths odkurzanie płyty „Metamatic” tego pierwszego. Ricardo Villalobosa i Maxa Loderbauera plądrujących archiwum wytwórni ECM w kościele św. Katarzyny. Norweskie Deaf Center z cyzelowanym przez ostatnie pięć lat albumem „Owl Splinters”. Wreszcie trzy stolice w jednym, czyli tandem Kode9 (Londyn, dźwięk) + MFO (Berlin, obraz) w kinie Kijów.

A co do solistów… To właśnie na Unsoundzie okaże się, do których zgłaszać się będą inne festiwale w roku 2012.

„Machina”

.

Fine.




Dodaj komentarz