A z konkretów:
Internet miał obalić dyktatorskie rządy koncernów płytowych i wprowadzić demokratyczny model, w którym artyści będą prezentować swoje utwory bezpośrednio fanom. Monopol miał się zamienić w konglomerat setek nisz – muzycy mogliby liczyć na mniejszą niż w mainstreamie, ale bardziej świadomą i wierniejszą publiczność. (…)
Nic takiego nie ma miejsca.
Artyści prezentują swoje utwory bezpośrednio fanom m.in. w popularnym serwisie YouTube. Nisze wymyślone tylko w tym roku trudno zliczyć. A jak podał ostatnio Music Week, udział wytwórni niezależnych w brytyjskim rynku wzrósł do rekordowych 26,4 proc. Jeszcze w 2005 roku wyglądało to tak:
W swoim komentarzu Music Week wyjaśnia ten zaskakujący postęp niezależnych – a raczej znacznie wolniejszy niż w przypadku majorsów spadek, bo mówimy o wychodzącej z mody sprzedaży muzyki – właśnie umiejętnością wykorzystania nowych kanałów.
Zamiast szukać nieznanych nowości, internetowi fani – z braku czasu? z lenistwa? – sięgają raczej po gotowce: klasykę albo największe przeboje ostatnich miesięcy. W Polsce w ostatnich miesiącach na Spotify najchętniej słuchaliśmy promowanych w tradycyjnych mediach Daft Punk i Imagine Dragons. A z rzeczy starszych – Eminema i Metalliki.
Dostaliśmy do ręki narzędzie, dzięki któremu słuchanie muzyki miało być wyprawą w nieznane. Zamiast tego stało się dreptaniem wokół domu.
Daft Punk „Get Lucky” – 144 475 144 wyświetlenia
Imagine Dragons „Radioactive” – 101 893 523 wyświetlenia
Metallica „Enter Sandman” – 68 236 533
Eminem „Rap God” – 32 371 826 wyświetlenia
Psy „Gangnam Style” – 1 830 624 272 wyświetlenia
Niby zwykłego słuchacza nie musi obchodzić, jak muzyk zarabia na życie. Ale gdy pewnego dnia zechcemy w swojej chmurze poszukać alternatywy, może jej tam nie być, bo jej niedoszli twórcy będą siedzieć za kasą w Tesco, żeby związać koniec z końcem.
1. Czy kiedykolwiek alternatywa w swej większości żyła w dostatku?
2. Czy kiedykolwiek alternatywy ukazywało się więcej, niż obecnie?
Style, gatunki, subkulturowe czy generacyjne podziały – w rzeczywistości, w której miliony różnych piosenek dostępne są tak samo szybko, wszystko to nie ma sensu.
Alleluja!
To otwiera nowe artystyczne możliwości. Ale czy doceni to słuchacz, który będzie szukać w streamingu raczej pozycji „do biegania” czy „do kolacji we dwoje”?
Odsyłam do list najlepiej sprzedających się w Polsce z lat poprzedzających powstanie i masową popularność YouTube oraz innych streamingów.
W pewnym hollywoodzkim SF sprzed 20 lat „Człowiek demolka” ludzie z przyszłości podśpiewują, słuchając „najpopularniejszej stacji w mieście” nadającej infantylne piosenki z reklam. Dziś ta scena to już nie jest fantastyka
Stacja taka mogłaby dziś faktycznie powstać – skoro mamy maratony reklamożerców, to czemu nie? – i zupełnie nadawałaby się do słuchania, bo reklama od dobrych kilku lat czerpie garściami z niezalu. Głównie dzięki internetowi.
Gdyby kogoś te i podobne sprawy frapowały, to w najbliższą sobotę o 14:30 na targach Co Jest Grane będziemy dyskutować o tym, czy pierwszy rok (abonamentowego) streamingu rzeczywiście zepsuł polski rynek, muzykę oraz gusta.
.
Streaming to tylko jedna z możliwości, którą daje internet muzykom i zespołom. Autor tego tekstu z Wyborczej podszedł do tematu monotematycznie. To że artyści nie mają zarobków ze Spotify nie powinno dziwić. Za abonament płaci tam 6 milionów użytkowników, a nie 60 milionów czy 250 milionów. Crowdfunding, direct to fan, release on demand, YouTube – to tylko parę z możliwości. Taki np. Illusion powraca po wielu latach i na rodzimej platformie crowdfundingowej szuka finansowania dla nowej płyty:
http://www.youtube.com/watch?v=3YjJVgSr3kI
Mam nadzieję, że w przyszłym roku uda mi się wydać e-booka o trendach w branży muzycznej. Bo tak wiele się dzieje, że masakra. A taka ciekawostka, którą chyba media branżowe przegapiły. Otóż Deezer ma prawie tyle samo płatnych użyktowników, co Spotify. Powiedziałem „prawie”, bo różnica jest tylko jednego miliona, czyli płaci za muzykę w Deezerze 5 miliony userów.
Wiele i tak szybko, że będziesz tego e-booka aktualizował co kwartał. Co do narzekania na streaming, to oczywiście, że na razie ciężko cokolwiek na tym uciułać na razie, choć niektórzy dają radę. I w przyszłości też nie musi być rewelacyjnie – choć ze względu na samą skalę o kilka zer lepiej. Ale kuriozalne jest przeciwstawianie bezwzględnej ery cyfrowej epoce sprzed mp3. Ileż to dekad muzycy narzekali na przemysł fonograficzny. Jedno z moich pierwszych wspomnień jako czytelnika prasy muzycznej to wywiady z muzykami sfrustrowanymi mitycznym „kontraktem”, którzy życzyli muzycznemu oligopolowi, żeby go szlag trafił. Równie dziwne zdziwienie, że na jego gruzach powstaje inny.
To naprawdę niesamowite, że Sankowski nadal dostaje pieniądze publikując teksty tak niskiej jakości.
szkoda że takie wydarzenia jak targi Co Jest Grane odbywają się głownie w stolycy. Sobota zwykle taka nudna, wybrałbym się z wielką ochotą.
we Wroclawiu
nigdy do tej pory nie można było tak łatwo (i tak tanio) nagrać i wydać materiał, będąc niszowym zespołem. ok, to zasługa nie tylko internetu, ale też, ogólnie, postępu technologicznego. na swoim przykładzie mogę jednak powiedzieć, że gdyby nie internet, to mój zespół nie byłby w stanie zarobić, dzięki bandcampowi, na miks i mastering płyty, merch (sprzedawany potem na koncertach i sprawiający że „byznes dalej się kręci”). gdyby nie internet, zespół nie miałby kilku tysięcy fanów na fejsie i nie znalazłby zagranicznego wydawcy, który pokrył koszty wydania płyty na ładnym 180g kolorowym winylu w ilości odpowiedniej dla naszej niszy. nie bylibyśmy zapraszani na koncerty za granicą. nisze takie jak nasza to złote połączenie analogu z digitalem, gdzie cała promocja i lwia część sprzedaży odbywa się właśnie w internecie. warto o tym pamiętać mówiąc o związkach muzyki z internetem.
^Wydrukuję i odczytam w sobotę.
na zarzuty, że mali teraz nie przetrwają, że długi ogon się nie sprawdza zawsze można odpowiedzieć: Fans have given artists $53 million using Bandcamp, and $2.7 million in the last 30 days alone.
a proszszsz.