Czekam na dzisiejszą odsłonę urodzinowego festiwalu Krzysztofa Pendereckiego w kawiarni nieopodal Filharmonii Narodowej. Przy stoliku obok dwóch mężczyzn ma identyczny plan na wieczór. Starszy, około pięćdziesiątki, zawodowy muzyk*, bo wspomina mimochodem, że wykonywał niegdyś prezentowane wczoraj „Metamorphoses”, przybliża młodszemu, około matury, postać bohatera wieczoru. Na pytanie, co wie już o kompozytorze, ten drugi odpowiada: „Zajrzałem do Wikipedii”. Pierwszy mówi więc o awangardzie, wczesnych skandalach i późniejszym łagodnieniu Pendereckiego, o niesnaskach międzykompozytorskich – Penderecki nie znosił Lutosławskiego, z wzajemnością – wszystko arcyciekawie, nie mogę nie słuchać.
W końcu schodzi na przepych dyrygencki festiwalu, bo każdego wieczora widujemy kilku batutowych z wszelkich krańców świata – dziś Chiny, Wenezuela i dwukrotnie Polska – którzy zmieniają się nieraz co utwór. Absurd i rozrzutność? Zaprzyjaźniona kompozytorka wyjaśniła mi, że jubilat nie miał wyjścia. Musiał sprosić wszystkich kumpli i zapewnić im czynną miejscówkę w urodzinowym pociągu, coby się nie poobrażali. W sobotę finałowym koncertem pokieruje sam Valery Gergiev – ciekawe skądinąd, czy i u nas doczekamy się tęczowych scen.
W końcu nasz przewodnik pyta swojego ucznia, czy ma pojęcie, ile taki Gergiev bierze za występ:
– No nie wiem, sześćdziesiąt tysięcy?
– Pięćset, pięćset tysięcy. Ale przy piłkarzach to i tak grosze. Idziemy?
.
*Kwadrans później sensei okazał się skrzypkiem
Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Narodowej.
.
Rewelacja!