Trochę się ostatnio rozpisałem – efekty w „Polityce” za tydzień i za dwa – ale w końcu udało mi się przebrnąć przez zjawiskową wizualnie Pitchforkową summę streamingową autorstwa Erica Harveya. Obejrzeć na pewno nie zaszkodzi. A przeczytać chociażby dla garści następujących wątków i obserwacji:
• Autor przypomina bestseller z 1888 roku (!), w którym pisarz Edward Bellamy wymarzył sobie „muzyczny pokój” z 2000 roku. Za pośrednictwem kabli nadawałby on całodobowo muzykę prosto do domów melomanów. „Idealnej jakości, nieograniczonej ilości, dopasowaną do nastrojów, włączaną i wyłączaną na życzenie”. On demand.
• Streaming nie tyle przedłuża – a przynajmniej nie tylko przedłuża – dynastię nośnikową (płyty, kasety, płyty, mp3), co podejmuje ambicje radia. To ono chciało odgadywać upodobania słuchacza i spełniać jego pragnienia, jeszcze zanim je wypowie. Część streamingowców, w tym dominujące w Stanach serwisy Rhapsody czy Pandora, koncentruje się właśnie na podpowiedziach. Docelowo wróżenie stanie się również konikiem konkurencji z Europy. Bo przecież 20/50/100 mln utworów bardziej przeraża, niż cieszy. Mimo marzeń, radio musiało ostatecznie słuchaczy przekonywać do swoich faworytów. Dzięki dostępnym danym, streaming może zdoła nas rozgryźć.
• Nie tacyśmy nowocześni z tymi bazami większości muzyki nagrywanej: „Pod koniec lat 30. ubiegłego wieku – szacuje Elijah Wald – 50-60 proc. ogółu wydawanej muzyki trafiało prosto do 400 tysięcy szaf grających rozrzuconych po Stanach Zjednoczonych”. Dzięki ich rozpowszechnieniu, szafy te znakomicie mierzyły lokalne gusta. Z tych obserwacji zrodziły się późniejsze radiowe listy przebojów.
• Powszechnie wiadomo, że przemysł muzyczny mógł już kilkanaście lat temu znaleźć się w miejscu, w którym znajduje się obecnie. Tyle że wolał wyeksploatować do cna cedeki. W tekście przypomina się serwis MusicNet, który od początku 2001 proponował muzykę z zasobów EMI, Warnera oraz BMG – Sony oraz Universal dogadały się z konkurencyjnym Pressplay. Za niecałe 10 oraz 25 dolarów miesięcznie użytkownicy mogli korzystać z „żałośnie niekompletnych” dyskografii artystów opakowanych w reklamy i dziwne restrykcje. MusicNet pozwalał odsłuchać 100 utworów miesięcznie i to tylko jednokrotnie. Jeśli utwór się ściągnęło, po miesiącu wygasała możliwość odtwarzania go. Czyli technologia była, zabrakło rozsądku. Ludzie bez wahania wybierali zatem nieograniczone korzyści znacznie bardziej innowacyjnego p2p.
• Minęły czasy tzw. uwspólnionego filtrowania treści (collaborative filtering), symbolizowanego przez amazonowo-merlinową sekcję: „osoby, które kupiły ten produkt, kupiły także…”. Mówi założyciel Echo Nest, firmy wyspecjalizowanej w rekomendacjach muzycznych, kupionej niedawno przez Spotify:
“Uwspólnione filtrowanie powie ci, że Radiohead i Coldplay brzmią jakby podobnie – popularne rzeczy są podobne do innych popularnych rzeczy. Ignoruje jednak cechy samej tej rzeczy. Patrzy tylko na dane dotyczące zakupów czy odtworzeń. Obiektem może być więc cokolwiek – bielizna albo piosenka”.
Dlatego firmy pokroju jego Echo Nest uzupełniają suche statystyki „słuchaniem maszynowym” – czyli algorytmicznym wychwytywaniem muzykologicznych cech piosenki – a także informacjami wyciąganymi z „platform społecznościowych, opisów na Wikipedii, recenzji, wpisów blogowych”, syntetyzowanych później w zgrabną paczuszkę parametrów dołączanych do piosenek. Tak skatalogowanych utworów Echo Nest ma mieć już 35 milionów.
• Marudzenie na platformy streamingowe i wycofywanie z nich materiału przypomina podobne zachowania muzyków z lat 30. i 40., którzy kontestowali radio i szafy grające. Obawiali się, że skanibalizują ich koncerty, które podobnie jak dziś były głównym źródłem utrzymania. Muzykom nie przyszło do głowy, że oba kanały istotnie wpłyną na liczbę zleceń, tyle że korzystnie. Z drugiej strony i wówczas dochody z obu kanałów pozostawały mizerne, przynajmniej początkowo, co nie sprzyjało ich akceptacji w gronach wykonawczych.
• Niektóre (niezależne) wytwórnie traktują Spotify i okolice jak w poprzedniej dekadzie traktowały Mediafire. Prędzej czy później streamingowy los nieuchronnie spadnie na każde wydawnictwo, ale moment ten trzeba odwlekać w czasie, by cokolwiek na premierze zarobić. Jednocześnie bystre oficyny zauważyły, że Spotify i s-ka znakomicie przedłużają żywot starych wydawnictw, które sprzedawcy dawno wymietli ze sklepowych półek. Więc jednak szafy z zakurzonymi taśmami?
• Stany Zjednoczone są jedynym krajem na świecie, gdzie wykonawcy nie otrzymują tantiem za emisję radiową ich utworów. Uzasadnienie: radio wystarczająco wynagradza promocją. Tym gorzej radia internetowe znoszą obowiązek odprowadzania tantiem, bo one zdaniem ustawodawcy już nie promują.
• Wielu zastanawia się nad szansami spóźnionego Google (Play) na rynku stosunkowo zagospodarowanym przez streamingowców z kilkuletnim doświadczeniem. Atutem Google zdaniem Harveya może być dokładnie to samo, na czym Google zbudowało swój sukces: porządkowaniu bałaganu. Wyszukiwarka Google uczyniło internetowy chaos „nawigowalnym”. Jeśli wymyśli podobnie udane rozwiązanie wspomagające nawigację po 20/50/100 milionach piosenek, to może jeszcze coś ugra.
• Napsterowe „peer-to-peer” za sprawą YouTube i Soundclouda zostało zastąpione przez „amateur-to-amateur”: zastępy domorosłych muzyków nadających do niewymagających odbiorców.
• Wypowiedź Jace’a Claytona znanego jako DJ /rupture: “To, co widzieliśmy w XX wieku, było anomalią, krótkim błyskiem, kiedy muzyka przyjęła fizyczną formę. To było niezwykle nietypowe w kontekście historii ludzkości i wkrótce znowu stanie się bardzo nietypowe. Muzyka wydaje się mieć wewnętrzny pociąg ku niematerialnemu i niekupowalnemu”.
• Z drugiej strony my jako słuchacze (konsumenci) podporządkowujemy świat sztuki własnemu fetyszyzmowi technologicznemu – twierdzi communications professor Patrick Burkart. Olaliśmy jako masa konsekwencje wolnych empetrójek, a potem anonimowych YouTube’owych streamów. I tak samo jako masą nie zainteresuje nas teraz rynkowy sens i pozarynkowe następstwa modelu streamingowego, kiedy już się pełniej objawią.
• Słowo-klucz streamingu i otaczającego go marketingu: „experience”. Na koncerty się już nie chodzi, słuchawek się nie nosi, muzyki się nie słucha – jej się doświadcza. Podobnie nie ma już didżejów, dziennikarzy, bloggerów, radiowców – są „kuratorzy”.
.
nie przeczytałem jeszcze całego, ale to jest tak pięknie zrobione, że już samo przejrzenie poprawia humor.