1000 piosenek

1000 piosenek

Kiedy po raz pierwszy rozmawiałem z Arturem Szareckim o pomyśle założenia serwisu, który gromadziłby ciekawą muzyką z niepitchforkowych krajów – czyli robienia na większą skalę czegoś, co obaj i tak robiliśmy i czym dzieliliśmy się głównie ze sobą w mailach i tutejszych komentarzach – mieliśmy (miałem) w zasadzie tylko jedną wątpliwość: czy znajdziemy dość muzyki?

Podczas owej dyskusji uznaliśmy (uznałem), że wystarczą nam 2-3 aktualizacje tygodniowo i będzie w porządku. Tymczasem mimo 2-3 aktualizacji dziennie w tej chwili na swój moment czeka w kolejce prawie 40 utworów.

A wczoraj opublikowaliśmy wpis numer 1000. Rozmowę ze wchodzącym japońskim zespołem, który udało nam się namierzyć nieco ponad rok temu tuż po uruchomieniu serwisu. I namówić na oddanie nam świetnej piosenki, bo sami nie przejmowali się jeszcze wówczas jakimiś soundcloudami. Tematyka jubileuszowego wpisu przypadkiem okazała się bardzo adekwatna.

Innym błędnym wyobrażeniem okazała się grupa docelowa takiego serwisu. Wydawało się, że to będzie głównie pomoc dla ciekawskich słuchaczy i dziennikarzy takich jak my. I pewnie w jakimś stopniu tak jest, ale znam może jednego kolegę po fachu (z Polski), którego faktycznie interesują nasze publikacje.

Tymczasem ilekroć przeglądam ostatnie polubienia na fejsbuku, zawsze widzę tam przynajmniej kilku muzyków. Od nich też dostajemy zazwyczaj najbardziej entuzjastyczne maile (i tylko czasem chodzi o wdzięczność za wzmiankę). To oni często szerują muzykę z końca świata, repostują nasze zbiorcze playlisty.

I po chwili zastanowienia wydaje się to zrozumiałe. ile słuchacze, a wraz z nimi dziennikarze zazwyczaj lubią to, co znają, o tyle artyści wiecznie szukają inspiracji. I to najlepiej takich, do których konkurencja jeszcze nie dotarła. 

Pewnie więc bihajp nie zrewolucjonizuje świata muzyki ani poprzez to, że zmieni gusta słuchaczy, ani przez wywrócenie zainteresowaniami mediów. Ale może chociaż naokoło: jakiś Japończyk nagrywający właśnie płytę usłyszy coś z dalekiej Polski i wchłonie, przetworzy, po swojemu podkręci.

A my na razie robimy swoje i gdy wciskam tutaj „publikuj”, tam licznik wyświetla już 1003.

Fine.

 




12 komentarzy

  1. Dawid pisze:

    Jestem niemalże od samego początku. Świetna sprawa. Więcej Afryki i Ameryki Płd. poproszę.

  2. Mariusz Herma pisze:

    Południowa półkula zdecydowanie trudniejsza personalnie i infrastrukturalnie od północnej, ale muzyka oczywiście tak samo dobra, próbujemy.

  3. wieczór pisze:

    Ale z Ameryki Płd. sporo muzyki jest na bihajpie. Rzeczywiście, gorzej z Afryką, ale i tak sporo ciekawych rzeczy stamtąd poznałem.

  4. Mariusz Herma pisze:

    O Afrykę o tyle się nie martwię, że jak żaden inny nieanglosaski region jest całkiem dobrze obecna w zachodnich mediach, wytwórniach, festiwalach. Osoby znające angielski czy francuski bez problemu znajdą ciekawych wykonawców z Mali, Kenii czy RPA.

    Znacznie trudniej np. ze swojską Słowacją.

  5. Ze swojską Słowacją też sobie poradzimy. Właśnie penetruję ten ciekawy rynek, bo z powodów rodzinnych bywam na Słowacji niemal każdego miesiąca… Dużo tego jest i dużo przeciętnych rzeczy, ale i ciekawych choćby Martina Javor czy Katarzia (o Janie Kirschner nie wspomnę bo ona chyba jednak w Polsce jest znana). Oczywiście szukam na razie głównie pod kątem moich zainteresowań, co oznacza, że pozostaję głuchy na scenę metalową, rap czy electro… No i niektóre historie muzyczne mrożą krew w żyłach. Obawiam się jednak, że mimo wszystko polskich odbiorców, poza drobnymi wyjątkami, słowacka muzyka mało obchodzi. Prawdę powiedziawszy mnie wciąż brakuje dowagi by „pojechać po bandzie” i zaprosić na festiwal głównie artystów niszowych ze Skandynawii, Słowacji, Czech, Wegier, krajów bałtyckich. A przecież jest są jeszcze kraje Beneluxu (tam to się niezłe rzeczy dzieją). Podejrzewam, że równie ciekawie jest na Bałkanach, ale tego kompletnie nie znam. Nie deprecjonowałbym też tak definitywnie amerykańskiego rynku muzycznego bo jednak Pitchfork też całości nie ogarnia, a i w tym co ogarnia bywa sporo ciekawych rzeczy. Przyznaję bez bicia, że największy problem mam z brytyjską sceną.

  6. Mariusz Herma pisze:

    Ameryka i Wyspy bezdyskusyjnie pozostają największymi (i pewnie najlepszymi) na świecie fabrykami muzyki. Ale nawet biorąc pod uwagę gigantyczną skalę ich rynków, wciąż trudno pogodzić się z aż tak daleko posuniętą fiksacją mediów na punkcie tych dwóch krajów – szczególnie mediów nieanglosaskich.

    Oczywiście da się tę obsesję wytłumaczyć: od historii (przez lenistwo) po chęć uczestnictwa w „ważnych” wydarzeniach, czyli tych opisywanych przez pitchforki i guardiany, która zawsze konkurowała z zainteresowaniem samymi dźwiękami.

    No i te dwa kraje (plus może Francja) były „centralami”, przez które musiała przejść muzyka z innych rejonów, zanim przebiła się do światowego obiegu. Ale to się na szczęście kończy. Podczas gdy Pitchfork recenzuje The Dead Weather, Polak znajduje dziwną rzecz z Egiptu i wysyła ją Japończykowi.

  7. Dead Weather jeszcze nie słuchałem (he he), ale posłucham. Jeśli chodzi o Pitchfork to oni narzucili sobie pewne ograniczenia recenzując 5 płyt dziennie w dodatku w dni robocze odpuszczając święta (i to ile, a podobno my ciągle świętujemy). Przy tak wielkiej nadprodukcji płyt to trochę słabo. No i mogliby sobie odpuścić recenzję Muse czy Mumford… skoro to nie ich klimaty, a i zespoły funkcjonują nieco w innej przestrzeni muzycznej…
    Tak, zgadzam się Ameryka i Wyspy to największe fabryki muzyki. Ja mam jeszcze dodatkową skazę, że w Ameryce spotkało mnie wszystko co najlepsze jeśli chodzi o muzykę i trudno mnie osobiście się od tego uwolnić. Poza tym oni jednak pewne rzeczy mają w genach. Kiedyś John Darnielle powiedział mi ważną rzecz, że dla niego każdy koncert jest ważny, niezależnie czy na widowni jest 5 czy 5 tys. osób. Niby truizm, ale obserwując pewne rzeczy z bliska widzę jak amerykańskie kapele doskonale czują scenę, widownię… Jak potrafią najlepiej „sprzedać”, to co mają do powiedzenia. Na drugim biegunie są polskie kapele. Niby rzeczywiście coraz lepsze, o czym pisałeś w „Polityce”, ale na scenie często kompletnie bezradne, nijakie, mazgajowate. Czasami rozmawiam z nimi i widzę, że oni bycie muzykiem zaczynają od końca czyli od pewnego stylu życia i bycia, a nie od muzyki. Więc potem wychodzą na scenę i niby mają coś ciekawego do powiedzenia, ale… przychodzi amerykański muzyk i zjada ich swoim podejściem na surowo. I czujesz, że na scenie to on się już bawił zabawkami. To spore uproszczenie, ale nie tak odległe od rzeczywistości…
    Jeśli chodzi o muzyczny świat, to muszę ze wstydem przyznać się do pewnego dyskomfortu. Bo choć dziennie przesłuchuję ok. 10-15 płyt to jest to zaledwie ułamek tego, co bym chciał. Odpuściłem jazz, muzykę poważną… czasami tylko, coś tak dla higieny przesłucham. Pewnie to problem z selekcją. Może jednak nie do końca, bo często trzeba przesłuchać pół tony muzyki by w tym gąszczu wyłapać coś osobistego, coś co poruszy, choć rzecz jasna istnieje na marginesie muzycznego świata. Ale rzeczywiście w ostatnich latach muzyczny świat mocno się nam poszerzył i to jest bezwzględnie fascynujące.

  8. Mariusz Herma pisze:

    A nie jest tak, że polskie kapele spotykasz często na bardzo wczesnym etapie kariery – grania w lokalnych klubach i na lokalnych festiwalach – a amerykańskie kapele widzisz już na etapie międzynarodowej kariery i grania w tak odległych miejscach jak Polska?

    W jazzie Ameryka ma jeszcze większą przewagę, ale gdy tamtejsi muzycy spotykają się na sąsiednich scenach powiedzmy na festiwalu w Azji z muzykami z Europy – w tym polskimi – często zachwycają się bardziej nieortodoksyjnymi świeżakami.

    Oczywiście w grę wchodzi kwestia treningu, dla naszych zespołów kariera zazwyczaj kończy się na tych lokalnych klubach i festiwalach, na których zaczynali.

    Nadmiar muzyki – przez sto lat ewoluowaliśmy, żeby cieszyć się nią w warunkach niedoboru. Teraz mamy sto lat, by poradzić sobie z nadmiarem :-)

  9. I tak i nie. To znaczy widziałem różne polskie zespoły, ale też widziałem amerykańskie młode kapele stawiające pierwsze kroki. Niektóre z nich są już tylko wspomnieniem. Oczywiście nie należy generalizować, tym bardziej, że nie wszystkie młode amerykańskie kapele dawały radę, ale to były jednak wyjątki. Poza tym polskie kapele tak naprawdę nie mają gdzie i nie mają jak wykuwać swych hardych muzycznych charakterów. Polski rynek muzyczny jest bardzo płytki, a publiczność licha. Od pewnego czasu z uporem maniaka powtarzam tezę, że w Polsce słuchanie muzyki jest jednak niszowym hobby. Nie miejsce i czas uzasadniać tezę, kiedyś chętnie to zrobię. Przyznaję również, że przez kilka lat pozostawałem daleko od polskiego rynku muzycznego. Wydawał mi się nudny, potwornie wtórny. Drażniła mnie infantylność tekstów. Na szczęście chyba już jest lepiej.

    To jest temat do znacznie szerszej dyskusji bo mam wrażenie, że nie chodzi tylko o muzykę, ale kulturę w Polsce w ogóle. Przez wiele lat zajmowałem się literaturą, w tym twórczością polskich autorów i muszę powiedzieć, że istnieje paralela pomiędzy tym co prezentowali młodzi pisarze i młodzi muzycy. Niestety w Polsce nadal wystarczy napisać ponad milion sprzedanych egzemplarzy na całym świecie, a ludzkość to w ciemno kupi (trochę hiperbolizuję – wiem). A z polskim autorem trzeba się niebywale gimnastykować, a efekt jest i tak o połowę mniejszy. Ostatnio kolega z branży skarżył mi się, smutnie popijając piwo, że polska literatura sprzedaje się jeszcze gorzej. A ja myślałem, że gorzej już się nie da.

  10. Ps. A propos nadmiaru muzyki. Żyjemy w czasach nadmiaru. Większość tych nadmiarów, które uzyskaliśmy m.in. w wyniku przemian spokojnie mógłbym utracić. Nadmiaru muzyki – w żadnym wypadku.

  11. Mariusz Herma pisze:

    Ciekawe. Scena muzyczna w naszym sporym jednak kraju była wybitnie zacofana z powodów wiadomych i niewiadomych. Przez chwilę płyty sprzedawały się świetnie, ale pompowane siłą pierwszych nowoczesnych mediów, a inne składowe rynku (od koncertów po prasę muzyczną) ledwo dyszały.

    Teraz płyty się nie sprzedają, za to inne gałęzie się rozrastają, krzepną, no i przede wszystkim jakość samej muzyki taka, że chce się słuchać z powodów innych niż kulturowy patriotyzm.

    Dawniej patrzyłem z zazdrością na Islandię, teraz patrzę na Rumunię czy Bułgarię i widzę, że u nich do tej małej rewolucji jeszcze nie doszło. I każdy TCIOF, i każda Julia Marcell dla nich na wagę złota, jak u u nas te 10+ lat temu.

  12. Owszem bardzo ciekawe. Szczególnie w kontekście Rumunii i Bułgarii. I zwyczajnie też im zazdroszczę. A i mój podziw dla Islandii przez lata nie zmalał. Jeśli chodzi o Polskę to będę się upierał, że warto spojrzeć na problem szerzej, nie tylko przez pryzmat muzyki. Dzięki temu być może uda się w przyszłości uniknąć tego typu pomysłów jak odgórne „parytety” muzyczne w stacjach radiowych.
    Ps. Dead Weather bardzo przeciętne. Tak mi się wydaje.

Dodaj komentarz