Na jednej playliście, która pozwala na chwilę uwierzyć, że ubiegły rok był jednak dobry. Bo już nie tylko medialne podsumowania roku, ale nawet nasze bihajpowe rażą pesymizmem.
Od kilku tygodni przygotowujemy się do maratonu muzycznego – nie krótszego niż rok czy dwa temu. Może będzie nawet będzie nas więcej, bo dołączyły chociażby Mongolia, Liban czy Nowa Zelandia. I w komentarzach do płyt z przeróżnych krajów przewijają się zwroty w rodzaju „harsh album for a harsh year”. Tego wcześniej nie było.
I nie chodzi nawet o Trumpa. Koreańczycy. Brazylijczycy. Wenezuelczycy. A w końcówce roku – Niemcy. Mieli się czym martwić u siebie. Wczoraj tuż przed sylwestrowym wieczorem domykaliśmy z tureckim korespondentem jego nieprawdopodobne podsumowanie 40 płyt roku. Kilka godzin później kolejna tragedia. „Żeby nie zwariować – powiedział mi dziś rano – piszę o muzyce”.
O zmartwieniach polskich w kontekście powyższego jakoś głupio pisać. Ale poniekąd też żeby nie zwariować, jak w poprzednich latach wybraliśmy równo 30 płyt w gronie nieco ponad 20 dziennikarzy i blogerów. Podsumowania nasze i innych krajów odpalamy już za kilka dni.
A tymczasem zapraszam do czysto muzycznego streszczenia rocznej pracy stu pszczół.