• Przyznaję, że nigdy nie byłem fanem tego zespołu. (Także: „Nigdy nie byłem w stanie pojąć fenomenu tego zespołu” i podobne).
• Przyznaję, że mam problem z tą płytą. (I z pomysłem na recenzję też).
• [….] po raz kolejny udowadniają, że… – potrafią pisać piosenki, należą do najbardziej utalentowanych bandów rockowych na Wyspach, jeszcze niejednym mogą nas zdziwić, itd. (Ciekawe skąd przekonanie, że w byciu muzykiem chodzi o udowadnianie).
• Cztery lata kazali nam czekać… (Może i wam kazali).
• Na tę płytę czekaliśmy z prawdziwą niecierpliwością. (Może i czekaliście).
• O tym albumie wiele słyszałem, jeszcze zanim wpadł mi w ręce. (Hmm, recenzja jest przeterminowana?).
• Trzecia studyjna płyta post-rockowców z Islandii… (Egzamin z Wikipedii zaliczony).
• Mimo młodego wieku ma już na koncie 87 milionów sprzedanych płyt. (No to nikt nie zauważy, że nie przeczytałem recenzji i nie kupiłem jeszcze jednego egzemplarza).
• Prawdziwi fani powinni natychmiast zaprzestać czytania tej recenzji. (Będzie się działo!)
• Zaczyna się od… – czasem oryginalnego „trzęsienia ziemi”, czasem od „dźwięków zgoła niepozornych”. (Na szczęście opisowych recenzji jest coraz mniej – głupio recenzentom wykładać coś, co czytelnik zna od miesiąca).
• Tytuł płyty mówi o niej prawie wszystko. (Czasem bez „prawie”, ale wtedy to już wzorcowe samobójstwo).
• Fanom gatunku tego zespołu przedstawiać nie trzeba. (Ale reszcie czytelników na pewno, więc jednak łaskawie opowiem o tym i owym).
…bo ktoś już to zrobił.
Pokrewne: 10 sposobów na zgnojenie płyty i Bartka Chacińskiego „ulubione” słowa.
coraz trudniej pisać recenzje
Ze cztery strzały bym wziął na klatę.
Pszemcio – przynajmniej muzycy nie czują się osamotnieni.
Hennessy – bo to może Ty „już to zrobiłeś” ;-)
Dobry poradnik do omijania powszechnych błędów w pisaniu recenzji ( w raz z Bartka). I pokazuje to, jak nie łatwa to sztuka. Myślę, że niektórych chochlików udaje mi się nie popełniać zbyt często, więc jest plus. Co więcej, staram się omijać je z daleka. Naprawdę dobry, niezbędny wskaźnik Mariuszu :)
Uhm… wystarczy otworzyć pewien rodzimy periodyk muzyczny i można potwierdzić przykłady + dodać 20 nowych… Myślę, że udałoby się opublikować „sztampowy zestaw szablonów recenzenckich”.
No nie mamy niestety takich jak Mojo, Uncut, Spin, a nawet o Wire nie wspominając… Ale nic się na to nie poradzi póki co.
Jakiś czas temu przeglądałem nawet polską prasę pod tym kątem i jest znacznie lepiej, niż kilka lat temu, świadomość zdecydowanie wzrosła (w tym względzie oczywiście!). Na przykład „Metal Hammer” pozytywnie mnie zaskoczył – jest tam człowiek, który pisze czasem 1/2 recenzji w numerze, a na każdą ma pomysł!
To trochę jak z komunistyczną nowomową. Można dowolnie wiązać ze sobą dowolne sformułowania, które udają, że coś znaczą, a właściwej treści w tym zero. W sumie po co inaczej, skoro a. czytelnik pewnie i tak nie posłucha albumu b. za słabo zna się na muzyce, żeby móc się wypowiedzieć c. dla zasady w komentarzu (wersja internetowa) uzna autora za ignoranta a jego bytność w mediach za skandal.
Na razie dziękuję duetowi Chaciński/Herma za nieregularne acz wartościowe lekcje, których w szkołach próżno czekać.
Herma swoją pierwszą poważniejszą lekcję otrzymał właśnie od Chacińskiego i to w Szkole – Głównej Gospodarstwa Wiejskiego o ile dobrze pamiętam lokalizację ;-)
Każdy z tych wpisów ma ukryte założenie, że łamanie i świadome korzystanie z szablonów często przynosi świetne rezultaty. Piętnować trzeba tylko bezmyślne powtarzanie klisz (doskonale wiem, że znacznie trudniej wyłapać je u siebie niż u innych). Polecam esej Umberta Eco „O prasie”, dotyczący klisz właśnie.
Ja też chcę lekcję od Bartka, jeśli można :) Na pewno mnie nauczy wielu mądrych rzeczy i wskaże co powinno się robić, a co nie ;) A ten Mariusz Herma również nie jest zły w tym. Tego też mogę być pewny :) Przynajmniej mamy dwóch gości, którzy odwalają kawał dobrej roboty. No i jeszcze Hawryluk, był zapomniał :P To trzech muszkieterów już jest :)
Dzięki, ale coś za słodko się nam robi. Poczekajmy aż ktoś zacznie muszkieterom grzebać w archiwach.
[…] przegadanego wstępu. Był mi potrzebny do recenzji nowej płyty Marillion ponieważ zgadam się z Mariuszm Hermą i zdanie “nie lubię składanek” nie jest tym, od którego chciałbym […]
Myślę, że jesteś zbyt surowy… Albo inaczej: Czuję się trafiony w kilku punktach :-)
Hmmm… Oczywiście bezsensownie powtarzane klisze to zuoooooo
*ale* mimo wszystko wolę już przeczytać recenzję zbudowaną na wymienionych schematach (także z artykułów do których autor wpisów odsyła) niż czytać posmodernistyczne meta-recenzje innych recenzji czy np. coś takiego (nie da się ukryć – jakiś koncept to jest):
http://www.nowamuzyka.pl/recenzje.php/1637/White-Rainbow-New-Clouds
http://www.nowamuzyka.pl/recenzje.php/1518/Tides-From-Nebula-Aura
O jesu, biedny Filip znowu obrywa. A ma naprawdę fajnego bloga i dramatyczny rozziew z oczekiwaniami publiki na NM. A to w sumie jedyne recenzje w serwisie, które są jakieś, przynajmniej budzą emocje (niezdrowe zazwyczaj:)
z tego co pamiętam Jerzy Rzewuski nie unikał tego typu schematów, wielokrotnie zaczynał od jednego z ww. a mimo wszystko gdybym miał wskazać na recenzenta którego opinie były dla mnie b.wiązące (i to zarówno crime and the city solution – w MM ponad dwadziescia lat temu, jak i jeszcze niedawno całkiem rounds projektu four tet) to byłby to ów człowiek. sentyment robi swoje oczywiście, ale gro czytanych dzis recenzji razi emocjonalnym rozdmuchaniem lub przeintelektualizowana formą (to drugie gorsze)
Bo albo ktoś ma coś ciekawego do powiedzenia na temat MUZYKI zawartej na płycie, albo nie ma, a forma literacka – choć niewątpliwie istotna – jest jednak podporządkowana treści. Innymi słowy, wolę przeczytać sensowny tekst naszpikowany kliszami, niż tzw. recenzję z „pomysłem”, gdzie pomysł służy głównie odwróceniu uwagi od tego, że się na temat samej muzyki nie ma absolutnie nic do powiedzenia… Ale tak naprawdę najważniejsze jest to, żeby recenzja była krótka. ;)
Łapię się ostatnio na tym, że przeglądając recenzje i artykuły coraz częściej najpierw patrzę na to, kto napisał, a dopiero potem – o czym.
Wychodziłoby na to, że chwilowo szukam dobrych tekstów o muzyce, a nie tekstów o dobrej muzyce. Może dlatego, że o to drugie łatwiej dziś, niż o to pierwsze?
W każdym razie jako urodzony centrysta żadnej skrajności akceptować nie chcę – ani niedbałości językowej, ani przesady. Lubię „pomysłowe” prezentacje muzyki, które mówią o płycie nie wprost, ale jednak mówią. Nie lubię „pomysłowych” autoprezentacji. Ale kompetencję muzyczną też dobrze ubrać w fajną, że się tak wyrażę, literaturę.
>Ale tak naprawdę najważniejsze jest to, żeby recenzja była >krótka. ;)
Oczywiscie widzę uśmieszek po tym zdaniu, ale się i tak odniosę, bo akurat tak (całkiem serio) myśli bardzo wiele osób, a ja się zawsze zastanawiam dlaczego. Lubię traktować recenzję wydawnictw muzycznych jako pełnoprawny gatunek, tekst który oprócz funkcji informatycznej ma również estetyczną itd. Nie wymagam by była krótka, lecz by była dobra. Jeśli autor ma na temat albumu do powiedzenia tyle że zajmuje to 3 strony A4, to czemu nie? Od recenzentów ksiązek przeciez nie wymagamy jedyni 10 zdaniowej notki.
Innymi słowy – wbrew panującym trendom do skracania, uważam że długaśne recki są całkiem cool
Generalnie zgoda, dla mnie jednak recenzja ma przede wszystkim funkcję informacyjną. Gdyby zajmowała 3 strony A4 pewno wcale nie uważałbym ją za recenzję, tylko za artykuł. I jeśli byłby ciekawy, to oczywiście z chęcią przeczytałbym, ale w życiu się chyba z takim nie spotkałem. Z przykrością zauważam, że większość recenzentów szybko zaczyna mnie nudzić i rzeczywiście z zasady preferuję krótkie teksty. Być może to dlatego, że traktuję recenzje jako środek do celu, a nie cel sam w sobie (którym dla mnie jest jednak poznanie nowej ciekawej muzyki)?; a być może dlatego, że za każdym razem, gdy otwieram dobrą książkę większość wypocin recenzenckich wydaje mi się marną grafomanią? Tak czy inaczej, mimo dwuznacznego uśmieszku w poprzedniej wypowiedzi, chyba jednak serio opowiadam się na zwięzłością.
trafiony zatopiony. tak ze 4,5 razy ;)
w skrajnych przypadkach pomysł może wyglądać tak:
http://www.porcys.com/Reviews.aspx?id=65
Osiem lat później:
http://www.porcys.com/Reviews.aspx?id=1171
Acz przyznaję, gdzieś w 1/3 zaśmiałem się na głos – tym bardziej, że przypomniał mi się Gancz, nasz nieoceniony awangardzista z dawnych lat.
Z noty „O Autorze”…:
<>
;)
no i w sumie ok. to przecie nie recenzja…
szlag ;) to moze jeszcze raz:
'Zaczęło się w podstawówce od miesięcznika „Prymus”…’
Celne! :-)
Jest taki „pewien” recenzent w rodzimej prasie, którego twórczość można poznać bez czytania nazwiska. Recenzja miast być ciekawa, błyskotliwa i trafna jest jeno spisem – kto gra, co gra, do czego to można porównać + pointa, która jest tak żywa jak płyta nagrobna w alei zasłużonych. Ludzie, nie trzeba „jechać” Wojewódzkim, ale recenzja żyć musi, bo ja sobie sam zajrzeć mogę w książeczkę dołączoną do płyty (eee… płyta, co to – spyta młode pokolenie) zamiast tracić czas na recenzję bez jaj. Prawda?
[…] będą zadowoleni”, „powracają z nowym albumem” i wielu innych, o których pisali kiedyś Mariusz Herma i Bartek […]
„Przyznaję, że nigdy nie byłem fanem tego zespołu.”
Przypomniał mi się tekst (http://www.npr.org/2011/10/03/141008687/woody-guthries-note-of-hope-from-beyond-the-grave) Roberta Christgau sprzed trzech miesięcy. W pierwszym akapicie pojawia się zdanie: „Though I probably shouldn’t admit it, I rarely listen to Woody Guthrie for pleasure. I’d rather hear Dylan sing Guthrie’s songs — or, as it turns out, a lot of other people”, co od razu wytknął mu ktoś w komentarzu. 45 lat praktyki na niewiele się zdało ;).
Może jest wynalazcą tego pięknego zabiegu stylistycznego?
Tutaj to się już czepiacie :)
[…] – https://www.ziemianiczyja.pl/2009/11/nie-rozpoczynaj-recenzji-od/ […]